Nasz top 10: Najlepsze seriale kwietnia 2016
Redakcja
4 maja 2016, 18:28
10. "Żona idealna" (spadek z 9. miejsca)
Marta Wawrzyn: "Żona idealna" przyspieszyła przed finałem, z jednej strony serwując nam kilka tuzinów pożegnań, a z drugiej zmierzając ku temu co nieuniknione. Ostatnim odcinkom towarzyszą ogromne emocje, bo serial wraca do początku, do korzeni. Peter znów musi zmierzyć się z zarzutami, a Alicia z jednej strony wyraźnie chciałaby się od niego uwolnić, a z drugiej, instynktownie za nim staje, kiedy ma kłopoty. Dokładnie tak jak kiedyś, choć przecież kilka lat minęło, a ona nie ma w sobie już nic z zahukanej kury domowej.
Ciekawa jestem, do czego dąży ta historia i czy jest szansa na coś w rodzaju happy endu. Boję się cokolwiek tutaj przewidywać, ale muszę przyznać jedno: ogląda się to świetnie i naprawdę aż żal, że to już koniec. W amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej nie ma drugiego serialu, który z taką swobodą mógłby zaserwować kawał porządnej farsy i jeszcze zmieścić w tym mnóstwo emocji. A to właśnie oglądaliśmy w obu kwietniowych odcinkach.
9. "Dziewczyny" (spadek z 7. miejsca)
Marta Wawrzyn: Mam nadzieję, że to jest dla wszystkich jasne: lekki spadek "Dziewczyn" na liście nie jest związany z tym, że coś w finałowych odcinkach nie wyszło. To efekt wielu premier w kwietniu, które wskoczyły od razu wyżej. A tymczasem "Dziewczyny" zaprezentowały cztery bardzo udane odcinki, z których każdy bez wyjątku gościł w naszych hitach tygodnia.
Na samym początku kwietnia Lena Dunham znalazła się znów na językach, po tym jak pokazała swoją wersję "Nagiego instynktu". Potem mieliśmy jeszcze szaloną wyprawę z Franem, zakończoną powrotem do domu w towarzystwie kogoś, kto z optymizmem spojrzał na Nowy Jork, oraz dwa świetne odcinki finałowe, w których Hannah wreszcie się odnalazła. Jako ostatnia z całej czwórki – pozostałe dziewczyny bardzo dojrzały już w trakcie sezonu i naprawdę aż miło na nie teraz popatrzeć.
A przede wszystkim warto docenić to, że Lena Dunham ewidentnie miała na to wszystko od początku plan, którego elementem było również to, co nas irytowało w poprzednich sezonach. Dziewczyny przez lata błądziły i zachowywały jak egoistyczne dzieciaki, to się jednak kończy. Każdy w końcu dorasta, a to, co się z nim dzieje po drodze, nie zawsze jest piękne. Lenie udało się to pokazać i wielkie brawa za to. Po tak znakomitym sezonie żałuję jedynie, że przed nami już tylko 10 odcinków.
8. "Outlander" (nowość na liście)
Marta Wawrzyn: "Outlander" ma wyśmienity początek 2. sezonu, pod każdym względem. Bardzo udane było otwarcie, w którym twórcy zmienili kolejność opowiadania zdarzeń w stosunku do książki, przez co nieco inaczej patrzymy na te same wydarzenia. Wiemy, że cokolwiek nie zrobiliby Jamie i Claire we Francji, nie da się zmienić ani biegu szkockiej historii, ani tego, że oni nie będą żyli długo i szczęśliwie. To dodało serialowi dramatyzmu i sprawiło, że nawet to co lekkie i wdzięczne zdaje się mieć mroczną nutkę.
A trzeba zauważyć, że francuskie perypetie Fraserów potrafią być niesamowicie lekkie, wdzięczne i zabawne, nawet jeśli co jakiś czas przytrafia im się coś bardziej dramatycznego. Oprawa wizualna jest po prostu przecudna – "Outlander" to więcej niż zwykłe guilty pleasure, nie tylko dlatego, że potrafi bardzo inteligentnie bawić się tym, co gdzie indziej byłoby synonimem tandety. Różnicę robi też otoczka: perfekcyjna scenografia, wspaniałe kostiumy, dobrze dobrane plenery, ba, nawet CGI! XVIII-wieczny Paryż w serialu udaje czeka Praga, ale bardzo wiele zachwycających szczegółów to efekt pracy grafików-magików.
Jeśli dodać do tego znakomitą grę aktorską, mamy komplet. "Outlander" to teraz jeden z najlepszych seriali dramatycznych, nie żadne serialowe "50 twarzy Greya". Choć dobrze zagranych i przemyślanych pod każdym względem scen seksu też nie da się przecenić.
7. "Veep" (nowość na liście)
Mateusz Piesowicz: Niespełna pół godziny wystarczyło Selinie i jej ekipie, by wedrzeć się na listę najlepszych w tym miesiącu, nie ma w tym jednak ani grama przypadku. Jeszcze prezydent Meyer wróciła w piątym sezonie nawet bardziej cyniczna niż do tej pory, a że ostatnie wydarzenia mocno wytrąciły ją z równowagi, to zwykła porcja złośliwości w jej wydaniu nabrała tu nowego wymiaru.
Oczywiście trudno z jednego odcinka wyciągać jakieś daleko idące wnioski, ale raczej wiele nie zaryzykuję, stwierdzając, że przed nami kolejny świetny sezon, a przed Ameryką wiele wyzwań. Selina Meyer – trudny lider na trudne czasy?
Marta Wawrzyn: Mamy na Serialowej prawdziwy fan club "Veepa", oglądają go wszyscy redaktorzy bez wyjątku (w przeciwieństwie do czytelników, którzy prawie "Veepa" nie oglądają). Przyznaję, że też do niego należę i że jeden 30-minutowy odcinek w zupełności wystarczył, abym na serial zagłosowała. Bo "Veep" po zmianie showrunnera błyszczy tak samo jak do tej pory – a może nawet bardziej.
Premiera 5. sezonu to parada przezabawnych gagów, którymi zostaliśmy wręcz zbombardowani. Nikt się nie hamuje, nikt nie poddaje się autocenzurze, wszyscy za to są zdenerwowani na maksa i podjarani przeliczaniem głosów w Nevadzie. Nie mam wątpliwości, że "Veep" właśnie nam zafundował komediową powtórkę z Florydy 2000 roku i że będzie to prawdziwa szkoła politycznego realizmu pod każdym względem. A czy Selina ma szansę wyjść z tego zwycięsko? No cóż, hasłem tego sezonu jest optymistyczne "Maybe!".
6. "Flowers" (nowość na liście)
Mateusz Piesowicz: Ależ ja uwielbiam takie niespodzianki – krótki, wyemitowany w przeciągu tygodnia serial, którego w ogóle nie miałem w planach oglądać i o którym pewnie mało kto słyszał przed premierą, okazał się jedną z najlepszych rzeczy, jakie mnie spotkały w tym miesiącu. "Flowers" to bardzo specyficzna czarna komedia o tytułowej rodzinie i to właściwie wszystko, co powinniście wiedzieć, jeśli nie chcecie zepsuć sobie przyjemności oglądania.
Dodam jeszcze tylko, że serial Channel 4 to uniwersalna opowieść o smutku, braku porozumienia i bliskości, która te proste tematy podaje jednak w absolutnie niezwykłym opakowaniu. Oprócz bardzo brytyjskiego, absurdalnego humoru znajdziecie tu również elementy horroru, romansu i mrocznej baśni, a wszystko podlane psychodelicznym sosem, który sprawia, że całość trudno porównać do czegokolwiek innego. A na dokładkę dostajemy jeszcze świetną obsadę z kapitalną Olivią Colman na czele. Bardzo mocno polecam.
Bartosz Wieremiej: Jedna z tych produkcji, która w zasadzie została oddana widzom, bo zamiast towarzyszyć nam przez kilka tygodni, była z nami raptem parę dni. "Flowers" bywa mroczne, ponure, momentami zarówno dziwne, jak i bardzo zabawne. Jest niecodzienna rodzina i galeria innych, dziwnych postaci. Czasem w odwiedziny wpadają duchy, często towarzyszą nam świetne dialogi, a niekiedy również Matka Natura zaznacza swoją obecność. Zresztą samo miejsce akcji jest piękne i błotniste – a i pozwala poszaleć nieco ludzkiej wyobraźni.
Mateusz w zasadzie w pełni opisał, o czym jest ten serial. Można co najwyżej dodać, że w tych sześciu odcinkach bohaterowie naprawdę starali się znaleźć tę umykającą im nić porozumienia. Szukali możliwości, by choć przez moment czuć się zrozumianymi czy kochanymi. W wielu momentach widać było, jak dobrze dobrano tutaj obsadę. W innych rozbrajały dziwne wynalazki – wiwat, latający samochód.
"Flowers" to jedna z tych produkcji pozwala widzowi wpaść w ten dziwny trans, którego niby często szukamy, a gdy już się człowiek w nim znajduje, to za bardzo nie wie, co z tym fantem począć.
5. "Bliskość"
Mateusz Piesowicz: Jeśli dobre seriale naprawdę muszą się przedwcześnie kończyć, to niech przynajmniej robią to w takim stylu jak "Bliskość". W kwietniu zobaczyliśmy dwa ostatnie odcinki, w tym jeden ze spektakularną akcją kradzieży piasku z plaży, ale to pożegnanie z czwórką bohaterów było jedną z tych magicznych chwil, których łatwo nie zapomnę. Choć w zasadzie nie wyróżniało się niczym specjalnym. Twórcy, jakby przeczuwając, że mogą nie otrzymać kolejnego sezonu, zaserwowali nam szybki happy end, rozwiązując kilka problemów za jednym zamachem, ale nie potrafię i wcale nie chcę czynić im z tego powodu wyrzutów.
"Bliskość" potrafiła mówić o rzeczach trudnych w prosty sposób, dlatego też finał serialu był tak bardzo na miejscu. W końcu przypomniał swoim bohaterom o tym, co jest w gruncie rzeczy najważniejsze, a co im umykało przez długi czas. Może to przesłodzone, może sentymentalne, ale zwyczajnie piękne, a do tego podane w absolutnie uroczy i niezwykły sposób. Będę tęsknić.
4. "Unbreakable Kimmy Schmidt" (nowość na liście)
Marta Wawrzyn: W zeszłym roku to była taka wściekle kolorowa, absurdalna ciekawostka. W tym to już jedna z najlepszych komedii sezonu. "Unbreakable Kimmy Schmidt" niesamowicie się rozwinęła, dojrzała, a jednocześnie nie przestała być sobą. Czyli serialem, w którym chodzi przede wszystkim o wszelkiego rodzaju gagi, jak kiedyś w "30 Rock". A te są fantastyczne, bo Tina Fey, Robert Carlock i ich scenarzyści bombardują nas wręcz odniesieniami popkulturowymi, złośliwostkami społeczno-politycznymi czy kompletnie odjechanymi pomysłami, które są tylko po to, aby bawić.
Fabuła czasem w tym wszystkim trochę ginie, ale jeśli widzieliście cały sezon, przyznacie, że jest i bardzo spójny, i bardzo wyraźnie dokądś zmierza. Kimmy wreszcie przyznaje, że nie jest tak mocarna, jak próbowała nam wmówić, i mierzy się z traumą, którą przeszła, a także demonami z dzieciństwa. W czym pomaga jest absolutnie wyjątkowa – nie tylko dlatego, że wiecznie pijana – terapeutka, grana przez Tinę Fey.
Bardzo trudno jest w paru akapitach streścić te wszystkie cuda, które zaserwowano nam w ciągu całego sezonu. Ale na pewno do wyśmienicie napisanych gagów i bardzo udanych wątków dotyczących głównych bohaterów dorzucić trzeba koniecznie występy gościnne. Anna Camp, Tina Fey, Jeff Goldblum, Lisa Kudrow, Josh Charles, Amy Sedaris, Joshua Jackson – w "Unbreakable Kimmy Schmidt" pojawiła się aktorska pierwsza liga, nie tylko komediowa. I każde z nich dało z siebie wszystko. Lepszej komedii w kwietniu nie widziałam.
3. "Better Call Saul" (skok z 5. miejsca)
Mateusz Piesowicz: Kwiecień był znakomitym miesiącem dla Jimmy'ego i spółki, do tego zwieńczonym niemal idealnym finałem, który sprawia, że prawie rok czekania na ciąg dalszy wydaje się całą wiecznością. Saul Goodman wydaje się być blisko, jak jeszcze nigdy dotąd, ale zanim się pojawi, nasz bohater przeżyje jeszcze sporo trudnych chwil, których przedsmak dostaliśmy już teraz.
Otwarta konfrontacja braci McGillów została poprowadzona perfekcyjnie, w końcu ujawniając nam prawdziwe oblicza zarówno Jimmy'ego, jak i Chucka, co zwłaszcza tego drugiego postawiło w bardzo niekorzystnym świetle. "Better Call Saul" nie jest serialem, którego bohaterowie są łatwi do rozszyfrowania, co było jasne od samego początku, ale sposób, w jaki twórcy stopniowo odkrywali karty na temat McGillów robi naprawdę duże wrażenie. To jeden z najlepiej napisanych i przemyślanych seriali, jakie miałem przyjemność zobaczyć, a najlepsze w nim jest to, że największe emocje dopiero przed nami. W końcu wraca stary znajomy.
Marta Wawrzyn: "Better Call Saul" jest już bardzo, bardzo blisko "Breaking Bad", więc jeśli ktoś nie miał cierpliwości oglądać, jak rozwijano postać Jimmy'ego McGilla, powinien właśnie teraz wskoczyć na pokład i nadrobić zaległe dwa sezony. Bo za chwilę wydarzenia przyspieszą, a najlepszym dowodem na to jest pewna karteczka zostawiona w finale.
Podobnie jak kolega piętro wyżej, nie mogę się nadziwić, jak przemyślany jest to serial. Wszystko jest tu po coś, nawet tytuły odcinków nie są przypadkowe, bo zawierają ważne wskazówki. Mało kto potrafi pisać scenariusze z taką swobodą, jak Vince Gilligan, Peter Gould i spółka. Najlepsze dopiero przed nami, ale za nami bardzo dobry sezon, który w końcówce nabrał tempa i zadziwiał zarówno pomysłowością, jak i tym, jak wiele emocji tu zmieszczono.
2. "The Americans" (utrzymana pozycja)
Andrzej Mandel: Kwiecień zaczął się od naprawdę mocnego uderzenia, a potem już "tylko" utrzymywało się wysokie napięcie. Weisberg i spółka bardzo starannie mylą tropy i przeprowadzają nas przez kolejne zwroty akcji, które oglądamy częstokroć z otwartymi ze zdziwienia ustami (szczególnie jeżeli oglądaliśmy zwiastuny). Widać też wyraźnie, jak precyzyjnie zaplanowanym serialem jest "The Americans", bo znaczenie zyskują wydarzenia sprzed paru sezonów.
Tak czy inaczej – kwiecień w "The Americans" zaczął się od szoku, jakim była śmierć jednej z najważniejszych bohaterek, a skończył się na tragedii Marthy, która nie ma już dobrego sposobu na wyplątanie się z sytuacji, w jaką wpadła zakochując się w Clarku (czyli w Philipie). W tle ludzkich tragedii i uczuć mamy też poważną historię z bronią biologiczną w roli głównej, a do tego wszystkiego coraz poważniej wchodzą wątki związane z obojgiem dzieci naszych ulubionych radzieckich szpiegów.
Tylko "pech" odebrał "The Americans" pierwsze miejsce w zestawieniu kwietnia. Ale skoro tym pechem jest znakomity finał znakomitego serialu, to tak jakby nasi radzieccy szpiedzy wygrali.
Marta Wawrzyn: Zgadzam się z Andrzejem – "The Americans" to absolutny numer 1 kwietnia, a jego pech polega głównie na tym, że to niestety serial dość niszowy. Nawet w redakcji Serialowej wszyscy rzucili się go nadrabiać dopiero teraz, kiedy już wiadomo, że mamy do czynienia z serialem więcej niż dobrym.
4. sezon jest najlepszy ze wszystkich, ponieważ to właśnie teraz zaczyna popłacać to, co budowano mozolnie w sezonach poprzednich. Śmierć wiecie kogo w radzieckim więzieniu nie zrobiłaby na nas aż tak piorunującego wrażenia, gdybyśmy nie zdążyli tej postaci polubić. Podobnie jest z Marthą – to nasza dobra znajoma, która od początku była skazana na marny koniec, tylko dlatego że zakochała się w niewłaściwym facecie. Tak samo jest dosłownie ze wszystkimi wątkami, budowanymi systematycznie od samego początku. "The Americans" piszą fantastyczni scenarzyści, nie ma więc co się dziwić, że oglądamy teraz sezon, który bez większej przesady można nazwać wybitnym.
1. "American Crime Story" (utrzymana pozycja)
Mateusz Piesowicz: Od finału "American Crime Story" minął już miesiąc, a ja nadal pamiętam go tak dobrze, jakbym właśnie odszedł od ekranu. To pokazuje, że Ryan Murphy i spółka stworzyli rzecz naprawdę niezwykłą – poruszającą, trzymającą na krawędzi fotela do ostatniej chwili i znakomicie zrealizowaną. Po prostu telewizję najwyższej próby.
Czy finał był najlepszym odcinkiem w całym sezonie to sprawa w gruncie rzeczy mało istotna, każdy może to widzieć nieco inaczej. Pewne jest, że to w nim doszło do eksplozji emocji, które kumulowały się przez poprzednie tygodnie. Zakończenie procesu, werdykt, który wszyscy doskonale znaliśmy, a jednak drżeliśmy z niepewności, gdy był odczytywany i w końcu reakcje poszczególnych bohaterów na to, co się stało. To była godzinna jazda bez trzymanki, w której ścierało się tyle różnych emocji, że wręcz niemożliwe, by wywołała je historia, z którą szczegółowo i na chłodno możemy się zapoznać w każdej chwili. Takie rzeczy tylko na małym ekranie.
Bartosz Wieremiej: W zasadzie przy każdym głosowaniu człowiek zastanawia się, co zrobić z produkcją, która w danym miesiącu dorobiła się raptem jednego odcinka. W tym wypadku było trudniej, bo chodziło o ten moment w czasie, który w zasadzie wszyscy już widzieli, a nawet jeśli nie, to z pewnością o nim słyszeli, przeczytali itp. Z drugiej strony móc jeszcze raz pochwalić "American Crime Story" i nie skorzystać z tej możliwości? Serio?
Po tych kilku tygodniach pozostała mi w pamięci szczególnie konferencja prokuratorów po werdykcie oraz powrót Simpsona (Cuba Gooding, Jr) do domu. Była jeszcze ta dziwna impreza, w czasie której doszło do symbolicznego końca przyjaźni byłego futbolisty i Roberta Kardashiana (David Schwimmer). Pewnie kiedyś jeszcze wrócę do serialu Ryana Murphy'ego. Choćby po to, aby sprawdzić, jakie detale tym razem uda mi się wyłuskać z tej niezwykłej opowieści.
Marta Wawrzyn: Największy serialowy fenomen początku 2016 roku musiał zostać przez nas godnie pożegnany (choć jest więcej niż pewne, że w grudniu znów będziemy chwalić "American Crime Story" w podsumowaniach roku). To zadziwiające, jak temu serialowi udało się pogodzić nas wszystkich, choć przecież na co dzień oglądamy bardzo różne rzeczy.
A finał był prawdopodobnie najlepszym odcinkiem z całości, bo choć przecież wiedzieliśmy, jak to się skończy, napięcie sięgnęło zenitu. Zaś jeszcze ważniejsze od samego werdyktu okazało się to, co nastąpiło po nim. Ostatnia scena to prawdziwy majstersztyk, ale właściwie trudno tu wymienić cokolwiek, co majstersztykiem nie było.