"Lucyfer" (1×13): Trudna sztuka dobijania targu
Bartosz Wieremiej
27 kwietnia 2016, 12:32
W finale 1. sezonu bohaterów dobrano w ciekawe pary, a co kilka chwil próbowano się też umawiać na różne rzeczy. Poza tym uprzątnięto te wątki, które mogłyby przeszkadzać w kolejnym sezonie, a i znalazł się powód, by głównego bohatera zatrzymać w Los Angeles. Wszystko to w raczej przyzwoitym stylu. Spoilery.
W finale 1. sezonu bohaterów dobrano w ciekawe pary, a co kilka chwil próbowano się też umawiać na różne rzeczy. Poza tym uprzątnięto te wątki, które mogłyby przeszkadzać w kolejnym sezonie, a i znalazł się powód, by głównego bohatera zatrzymać w Los Angeles. Wszystko to w raczej przyzwoitym stylu. Spoilery.
Nietrudno się więc domyślić, że ta ostatnia godzina z debiutanckim sezonem "Lucyfera" nie była aż taka znowu zła. Wręcz przeciwnie – była niezła. Należy jednak w tym miejscu zastrzec kilka rzeczy. Po pierwsze, relatywnie udana końcówka nie zmienia faktu, że początek sezonu był bardzo słaby. Po drugie owszem, ostatnie tygodnie były nieco lepsze. Po trzecie, jeżeli ktokolwiek nie może przeżyć tego, co twórcy zrobili z komiksowym Morningstarem, to finał tylko pogłębi owe negatywne odczucia. Cóż poradzi, facet niby nazywa się tak samo, prowadzi klub o wiadomej nazwie, ale…
Fakt, że "Take Me Back to Hell" całkiem nieźle się oglądało, wynikał raczej z tego, iż twórcy chyba zrozumieli, co są w stanie robić na przyzwoitym poziomie w ramach znanych nam ograniczeń. Oczywiście zarówno tych wynikających z wybranego gatunku, jak i tych związanych z obostrzeniami narzucanymi przez stację telewizyjną. Wiem, że to trochę takie szukanie w połowie pełnej szklanki gdzieś na pustyni w towarzystwie głodnych sępów, hien itp., ale cóż mamy do stracenia.
Sam finał rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym zakończyło się "#TeamLucifer". Od razu można się także domyślić, że Lucifer (Tom Ellis) raczej się nie podda, a prędzej czy później wszyscy skupią się na polowaniu na Malcolma (Kevin Rankin). To co jednak okazało się bardzo przyjemnym zaskoczeniem to sposób, w jaki postanowiono dobrać w pary naszych bohaterów. Oto Mornigstar znowu spędził trochę czasu Amenadielem (D. B. Woodside), wiwat początek terapii rodzinnej u doktor Martin (Rachael Harris), natomiast Chloe (Lauren German) przez pewien moment przebywała w towarzystwie Maze (Lesley-Ann Brandt). Szczególnie w tym ostatnim wypadku chciało się znacznie więcej, niemniej interakcje obu par znacząco wpłynęły na odczucia dotyczące odcinka.
Drugą rzeczą, która w zaskakujący sposób sprawiała przyjemność, były rozmaite umowy, jakie bohaterowie zawierali między sobą. Szukano sprzymierzeńców, próbowano wzajemnie się przechytrzyć, porywano nawet dzieci. I od rzeczy drobnych po najważniejszy punkt programu, czyli wielką próbę targowania się naszego znudzonego diabliska z ojcem, znaczy z Wszechmogącym, wypadało to przyzwoicie. Ach, same negocjacje z Bogiem przyniosły pozytywne skutki i zmartwychwstanie, a konsekwencje owego układu wydają się ciekawe. Nie mam przez to na myśli krótkiej wizyty w piekle, choć popieram brak dużych ognisk. O tym jednak za chwilę…
Nie wszystko oczywiście się udało w finale sezonu. Zawiodły próby poświęcenia dla innych w wykonaniu tak Dana (Kevin Alejandro), jak i wspomnianej już Maze. W pierwszym wypadku jego oddanie się w ręce władz okazało się raptem dodatkiem, rzeczą mało ważną. Na dodatek już chwilę później dowiedzieliśmy się o porwaniu Trixie, czyli, żeby było zabawniej, także i jego córki. W tym drugim przypadku nie oszukujmy się: leczenie ostatnim piórem ze skrzydeł głównego bohatera – biletem Maze do domu – wyglądało nieco komicznie. Było po prostu mało spektakularne, jakby pieniędzy zabrakło, albo ktoś już zbierał gotówkę na powolne uzupełnianie braków w diabelskim barku. W zasadzie jedyne co mogłoby zrobić różnicę w tej scenie, to alergia na pierze…
"Take Me Back to Hell" miało więc swoje mocne i słabsze punkty, ale ogólnie pozwoliło na spędzenie 40 minut w raczej sensowny sposób. Podobało mi się chociażby tempo akcji w tym odcinku, jak i sam finał, czyli cała konfrontacja między naszym drogim Luckiem, det. Decker i Malcolmem. To również w czasie tych minut zobaczyliśmy pustą piekielną celę (?), którą jak się później okazało, zajmowała matka(!) naszych byłych i obecnych skrzydlaczy. Wszechmogący miewał dziwne pomysł, nie? Na marginesie, chęć zobaczenia, jak zostanie rozwinięty ten wątek, wydaje się całkiem przyzwoitym sposobem na utrzymanie zainteresowania widzów przez wakacje. Niemniej polowanie na drugiego rodzica już teraz wydaje się porządnym powodem, aby na nieco dłużej zatrzymać się w Los Angeles.
Podsumowując, jeżeli powstałaby lista rzeczy do zrobienia przed końcem sezonu, "Take Me Back to Hell" z pewnością wypełniało większość punktów, które mogłyby się na niej znaleźć. Równocześnie jest to odcinek, w którym w pełni widać wady i zalety serialu stacji FOX. Najzwyczajniej jednak pozostaje się z tym pogodzić, choćby po to, aby raz na jakiś czas móc zobaczyć, jak Tom Ellis dwoi się i troi w kolejnym monologu lub na kanapie obok D. B. Woodside'a albo Lauren German.