"Veep" (5×01): Gdy cynizm jest absolutny
Michał Kolanko
26 kwietnia 2016, 18:03
David Mandel miał przed sobą karkołomne zadanie, ale "Veep" pod jego rządami nie odstaje poziomem od poprzednich czterech sezonów. Takie jest przynajmniej pierwsze wrażenie. Spoilery!
David Mandel miał przed sobą karkołomne zadanie, ale "Veep" pod jego rządami nie odstaje poziomem od poprzednich czterech sezonów. Takie jest przynajmniej pierwsze wrażenie. Spoilery!
Armando Iannucci przez cztery sezony pokazał, że jak nikt inny rozumie, czym jest współczesna polityka. "Veep" tylko w teorii to komedia o grupie nieudaczników wokół wiceprezydent (a później prezydent) Selinie Meyer. To zaskakująco głęboka, cały czas niezwykle gorzka refleksja nie tylko o tym, że polityka nie ma w sobie nic pięknego czy wzniosłego – to już wiemy – ale że jest chaotyczna, wulgarna, a ludzie, którzy ją robią, potrafią często tylko i wyłącznie dbać o swoje interesy. Iannucci w niezwykły sposób uchwycił realizm polityki – nie tylko jej cynizm, ale też całą jej otoczkę, z przekleństwami włącznie.
Dlatego można był mieć uzasadnione obawy, że David Mandel – mimo tego, że jest weteranem gatunku – nie udźwignie zadania, które przed nim stoi. Pierwszy odcinek nowego sezonu, "The Morning After", sygnalizuje, że zarówno ton, jak i cała reszta pozostała bez większych zmian. To nadal jest ten sam "Veep", którego znamy i tak bardzo lubimy. To jednak tylko pierwszy odcinek i oczywiście na bardziej stanowcze wnioski trzeba jeszcze poczekać. Ale przynajmniej na pierwszy rzut oka odejścia od sprawdzonej formuły nie ma.
Ciekawe, że "Veep" – mimo głęboko cynicznego spojrzenia na politykę – nie odnosi się bezpośrednio do obecnej kampanii prezydenckiej. Można oczywiście stwierdzić, że absurdalne wręcz przerysowanie sytuacji i postaci pasuje do obecnej kampanii z udziałem Donalda Trumpa. Ale główny wątek nowego sezonu, czyli ponowne przeliczenie głosów po wyborach, w których wystąpił remis w Kolegium Elektorskim bardziej przypomina wybory 2000 roku w USA niż te obecne. Magiczne słowo "recount", które pada w odcinku, niemal natychmiast wywołuje skojarzenia z filmem pod tym samym tytułem (też HBO) o prawniczej batalii na Florydzie w 2000 roku.
W warunkach tego serialu cała sytuacja zapowiada się nawet bardziej absurdalnie, niż to, czego byliśmy świadkami kilkanaście lat temu. Ale w pierwszym odcinku nowego sezonu uderzające jest coś innego. Cynizm "Veepa" osiągnął nowe poziomy. To widać najlepiej w scenie, w której Selina bez mrugnięcia okiem odmawia pomocy federalnej dla stanu, w którym przegrała niedawno wybory. "O ile głosów przegraliśmy tam wybory?" – pyta swoich doradców. Aby odwrócić uwagę od kolejnego kryzysu, jej zespół "wrzuca pod autobus" (a raczej ogłasza śledztwo) jednego z byłych doradców. I tak dalej. Nie liczy się już kompletnie nic poza przetrwaniem – czyli jest (prawie) tak jak w rzeczywistości.
Zespół Seliny jest nadal skoncentrowany przede wszystkim na sobie. Być może doczekamy się też wielkiego powrotu Dana, który właśnie wyleciał z firmy lobbingowej. Wszyscy pozostali (włącznie z Amy, która ma zajmować się koordynacją walki o przeliczenie głosów) są mniej więcej na swoich miejscach. Nadal niekompetentni, nadal skupieni na sobie i swoich obsesjach. Ten portret klasy politycznej i jej zaplecza jest przerysowany, ale momentami bardzo prawdziwy. W porównaniu odrealnioną, ale przyciągającą wzniosłością polityka w "House of Cards", "Veep" pokazuje politykę bez wrażenia, że jest ona czymś więcej niż tylko sumą słabości ludzi, którzy ją tworzą.
I miejmy nadzieję, że taki właśnie kurs zostanie utrzymany. Śmiech w "Veepie" z kolejnych wulgarnych odzywek, dialogów czy sytuacji – jak sympozjum o problemach rasowych, które kończy się gigantyczną polityczną katastrofą – to zawsze śmiech, pod którym kryje się poczucie, że tak może być naprawdę. Siłą "Veepa" jest to, że jest jednocześnie przerysowany i bliski rzeczywistości. Utrzymanie takie równowagi to największe wyzwanie stojące przed Davidem Mandelem.
Pierwszy odcinek daje nadzieję, że tak właśnie będzie. Ale ponieważ to tylko jeden odcinek, wyciąganie zbyt daleko idących wniosków jest równie problematyczne, jak analizowanie polityki przez pryzmat jednego sondażu. Potrzeba więcej, by zobaczyć, jak kształtuje się trend. Na pewno radykalnego odejścia od tego, co wymyślił Iannucci, nie ma. I to jest najlepsza wiadomość, jakiej można by się spodziewać na tym etapie.