Pazurkiem po ekranie #119: Powrót do przeszłości
Marta Wawrzyn
21 kwietnia 2016, 21:32
W tym tygodniu w "moich" serialach trochę podróżowano. "Outlander" rozgościł się na dobre we Francji, "Żona idealna" zwiedziła kanadyjskie lotnisko, a poza tym nadrobiłam "The Path", które nawet za pomocą zwykłej łopaty potrafi dokopać się do czegoś głębszego. Uwaga na spoilery!
W tym tygodniu w "moich" serialach trochę podróżowano. "Outlander" rozgościł się na dobre we Francji, "Żona idealna" zwiedziła kanadyjskie lotnisko, a poza tym nadrobiłam "The Path", które nawet za pomocą zwykłej łopaty potrafi dokopać się do czegoś głębszego. Uwaga na spoilery!
Zwiedzanie serialowego tygodnia rozpoczynamy od "Outlandera", który zmienił ton na lekko frywolny, bo i sytuacja tego wymagała. Jamie i Claire wkręcili się do Wersalu, a my mogliśmy podziwiać czerwoną suknię, przyjrzeć się dokładniej męczarniom króla na tronie, poznać dawną miłość naszego ulubionego Szkota i jeszcze zobaczyć, co XVIII-wieczny facet sądzi o kobietach pozbawionych tego, no, lasu. Było lekko, wdzięcznie i zabawnie, tak że trudno było spoważnieć, nawet wtedy kiedy naprawdę już powinniśmy byli.
Ton zmieniła dopiero wiadomość, że Jack Randall przeżył, która gruchnęła podczas wypełnionego intrygami i fajerwerkami wieczoru. Widzów pewnie nie zaskoczyło to aż tak jak Claire, która w tym jednym momencie straciła grunt pod nogami. "Outlander" dobrze wie, jak zmienić w jednej chwili nastrój, zrzucając jedną porządną bombę. Ale pewnie i tak z tego odcinka zapamiętajmy przede wszystkim specyficzny urok francuskiego dworu i czerwoną suknię.
Trzeba jednak przyznać – po raz nie wiem już który – że lekkość i naturalność, z jaką zmienia się tu klimat, imponuje, a realizacyjnie "Outlander" jest, był i będzie cudeńkiem, niezależnie od tego, w jaką podróż nas akurat zabierze.
Tymczasem Alicia Florrick udała się do Kanady, a właściwie na kanadyjskie lotnisko, gdzie utknął jej łudząco przypominający Edwarda Snowdena klient. Bardzo cynicznie to rozegrano – co nie dziwi, "Żona idealna" zawsze tak miała – a przy okazji zaserwowano nam prawdziwy festiwal podsłuchów.
Ale ani "Snowden", ani NSA, ani nawet małżeńskie potyczki Diane nie umywały się do tego, co się działo, kiedy prokurator przyszedł po Petera. Alicia instynktownie przemieniła się znowu w żonę idealną, stając u boku męża zarówno w momencie aresztowania, jak i później, podczas konferencji prasowej. Historia zatoczyła koło, wróciliśmy do punktu wyjścia, tyle że teraz mamy już inną, mądrzejszą i bardziej pewną siebie Alicię.
Niezależnie od tego, co zrobią twórcy serialu w ostatnich odcinkach – niby rozsądek podpowiada, że powinni wreszcie zamknąć Petera i uwolnić od niego Alicię raz na zawsze, ale czy aby na pewno serial do tego dąży? – warto docenić to, że mogą to wszystko zakończyć na swoich warunkach. Patrzę na to, co się dzieje z "Castle" i naprawdę doceniam szefów CBS, którzy wiedzieli, kiedy należy ustąpić. Ale takie sytuacje to niestety wyjątki.
Telewizja ogólnodostępna to stan umysłu, który staje mi się coraz bardziej obcy. Z roku na rok oglądam coraz mniej produkcji Wielkiej Czwórki – po "Żonie idealnej" zostaną chyba już tylko "Brooklyn 9-9" i "The Last Man on Earth" – i z coraz większym trudem przychodzi mi traktowanie poważnie upfrontów. Kilka lat temu było wyczekiwanie, które piloty dostaną zamówienie; które zagrożone seriale wylecą z ramówki, a które zostaną uratowane. A teraz? Nawet losy "American Crime" obchodzą mnie już średnio, bo wiem, że jeżeli jego twórca pracuje nad projektem dla Sky i Showtime'a, w którym główną rolę zagra Idris Elba, to będę miała co oglądać.
Dobrze więc, że "Żona idealna" już się kończy, bo to ostatnia produkcja Wielkiej Czwórki, o której losy się bałam. A tak mogę kiedyś po prostu obejrzeć całość od początku.
Przeprosiłam się w tym tygodniu z "The Path", które z odcinka na odcinek nabiera coraz ciekawszych barw. I choć to wciąż jeszcze nie jest ten genialny dramat od Hulu, na który tak liczyłam, serial produkowany przez Jasona Katimsa powoli znajduje swój głos i wychodzi poza banały, które tak mnie irytowały na początku. Przede wszystkim coraz lepiej wypadają wątki rodzinne – im bardziej się zagłębiamy w to, co siedzi w Eddiem, Sarze, a także prawie 16-letnim Hawku, tym ciekawsze staje się "The Path".
Nadal brakuje mi chemii pomiędzy Michelle Monaghan i Aaronem Paulem – i nadal nie mogę przestać widzieć w nim młodego chłopaka – ale też muszę uczciwie przyznać, że trudno tej dwójce coś zarzucić. Postać grana przez Monaghan to przedziwne połączenie totalnego szaleństwa ze zdrowym rozsądkiem – jestem w stanie uwierzyć, że tak właśnie zachowuje się osoba, której mózg prano przez 40 lat i która nie zna innego życia – zaś Paul robi to, co potrafi najlepiej, czyli jest serialowym głosem sumienia. Zaskakująco dobrze wypada wątek Hawka, który z jednej strony zachowuje się jak całkiem zwyczajny dzieciak, a z drugiej, widzimy, ile przeszkód musi przeskoczyć, żeby móc sobie pozwolić na bycie takim właśnie zwyczajnym dzieciakiem. Zadziwiające, jak wszystko zmieniają "małe" kłamstwa piętrzące w tej rodzinie.
Ale prawdziwą gwiazdą jest dla mnie Hugh Dancy, grający zupełnie inaczej niż w "Hannibalu", znacznie oszczędniej, a jednak przykuwający wzrok. Cal ma z pewnością dość ambicji i charyzmy, by znaleźć się na samym szczycie nie tyle drabiny, co sekciarskiej hierarchii, pytanie brzmi, czy wcześniej nie zrazi do siebie absolutnie wszystkich. To człowiek przerażający i pociągający jednocześnie. Gdyby przypadło mi w udziale kopanie dołu pod jego nadzorem, prawdopodobnie też nigdy w życiu nie przyznałabym się, co zobaczyłam. No chyba że wcześniej oszalałabym na jego punkcie.
"The Path" co prawda jeszcze nie wyszło w stu procentach poza schematy i nie powiedziało mi niczego, czego bym nie wiedziała o sektach, ale ma szansę stać się bardzo dobrym, kameralnym komediodramatem o rodzinie, która mogłaby być zupełnie zwyczajna. Mogłaby – gdyby na przykład matka nie zastanawiała się, czy syn powinien rzucić szkołę dopiero w 16. urodziny, czy może już wcześniej. Te "małe" historie są tu najbardziej fascynujące i oby to się nigdy nie zmieniło.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!