"Crazy Ex-Girlfriend" (1×18): Prawie jak w bajce
Marta Wawrzyn
20 kwietnia 2016, 21:33
Wydawało się, że w "Crazy Ex-Girlfriend" w tym momencie wszystko może się już potoczyć tylko w jednym kierunku – a tu niespodzianka. Rachel Bloom zaserwowała nam znowu tysiąc twistów, z których nie wszystkie były tak samo udane. Uwaga na finałowe spoilery!
Wydawało się, że w "Crazy Ex-Girlfriend" w tym momencie wszystko może się już potoczyć tylko w jednym kierunku – a tu niespodzianka. Rachel Bloom zaserwowała nam znowu tysiąc twistów, z których nie wszystkie były tak samo udane. Uwaga na finałowe spoilery!
Moją relację z "Crazy Ex-Girlfriend" od początku najlepiej można by określić facebookowym "To skomplikowane". Z jednej strony doceniam postać Rebeki Bunch, doceniam dziwność, humor, świetne momenty muzyczne. Z drugiej – kompletnie nie kupuję pomysłu, że dla faceta, którego ostatnio widziało się ponad dekadę temu, można porzucić wszystko i wyjechać na drugi koniec kraju. Dopiero kiedy odsłaniane były kolejne warstwy tej historii "miłosnej", koncept serialu zaczął do mnie przemawiać.
Rebecca nie była wcale zakochana w Joshu, tylko desperacko chciała coś zmienić w życiu, a Josh stał się dla niej symbolem "czegoś lepszego". Pamiętała, że była z nim kiedyś szczęśliwa, zanim wszystko potoczyło się w kierunku, który jej nie odpowiadał. Spędziła całe lata w Nowym Jorku, żyjąc życiem, którego nie chciała, łykając prochy, płacząc w chłodnym biurze i wracając do pustego mieszkania. Sympatyczna West Covina – gdzie, tak się składa, mieszka Josh – musiała wydawać się dla niej ucieczką z tej klatki.
A przynajmniej takie wnioski można było wyciągnąć z kilku ostatnich odcinków, w których Rebecca zrobiła wiele, żeby wreszcie zapomnieć o Joshu, przestała zachowywać się jak mała dziewczynka łamane przez totalna wariatka i nawet weszła w dorosłą relację z drugim człowiekiem. W finale znów zrobiła krok w tył – i to bardzo duży. Zdegustowana mina Josha na końcu mówi wszystko – ona za to zapłaci już za chwilę bardzo wysoką cenę. I znów będzie przykro na nią patrzeć.
Przeglądając nagłówki, zauważyłam, że amerykańskie media, opisując ten finał, często używają określeń Team Josh i Team Greg. Dla mnie sprowadzanie serialu do takiego dylematu jest co najmniej niezrozumiałe. Zwłaszcza że Josh ani przez chwilę nie wydawał mi się odpowiednim facetem dla Rebeki. Jest ładniutki, głupiutki i puściutki, dokładnie tak jak jego dziewczyna, Valencia. A to, że środki aktorskie wcielającego się w niego Vincenta Rodrigueza III ograniczają się do bycia przed kamerą i wyglądania ładnie, bynajmniej nie pomaga w polubieniu tej postaci.
Nie wiem, czy Greg (Santino Fontana), sarkastyczny, trochę mrukliwy barman będzie miłością życia Rebeki – ani czy w ogóle jej życie musi sprowadzać się do facetów – ale na tym etapie na pewno ten związek miałby sens. Niestety, zamiast – chwilowego przynajmniej – happy endu Rachel Bloom postanowiła znów cofnąć swoją bohaterkę do roli kompletnie pogubionej małej dziewczynki, robiąc przy okazji kompletną emocjonalną niedojdę z Grega. Nie podobało mi się to. Z każdą minutą oglądałam ten finał z coraz większym zdziwieniem – i Greg, i Rebecca zachowywali się jak dzieci, a nie trzydziestoletni ludzie – by na końcu pewnie mieć taką minę jak Josh.
I tak, przyznaję, że było to spójne, nieźle napisane i na jakimś poziomie miało sens. Mała Rebecca chciała mieć swojego księcia z bajki, duża z tego nie wyrosła. A ponieważ jej dziecinne postrzeganie związków damsko-męskich zostało skonfrontowane ze strachem Grega przed kolejnym zawodem miłosnym, wyszło jak wyszło. Zamiast wielkiego bajkowego momentu mieliśmy dwoje pogubionych ludzi, którzy w jeden wieczór wyrzucili do kosza najlepszą rzecz, jaka im obojgu przytrafiła się od dawna. A ponieważ Josh też tam był, również zdziwiony tym, jakie emocje przeżywa, Rebecca dokonała szybkiego wyboru.
Nie mam wątpliwości, że pożałuje go równie szybko – w ostatniej scenie Josh miał minę wartą miliony. Rebecca kłamała, knuła intrygi rodem z dramatu do nastolatek i zachowywała się jak totalna wariatka. Josh może nie jest chodzącą inteligencją, ale teraz ma już pełen obraz i nie jest on korzystny dla Rebeki. Ale Greg też nie ma powodu, by dalej brnąć w tę relację – może i zachowywał się przez jeden wieczór jak palant, ale otrzymał właśnie mocny dowód na to, że miał rację. Rebecca tak naprawdę wciąż woli Josha.
Ta emocjonalna karuzela teoretycznie ma sens i pewnie doprowadzi do tego, czego oczekuję od serialu – przemieni "szaloną byłą dziewczynę" w dorosłą kobietę, świadomą swoich emocji. Przedsmak mieliśmy na weselu – Rebecca naprawdę się starała, to Greg schrzanił sprawę. A kiedy już schrzanił, poszła na całość i cofnęła się w rozwoju – jako postać, nie jako istota ludzka – o dobre pół sezonu. W 2. sezonie będzie za to płacić i, mam nadzieję, spojrzy na to, co się z nią działo, z pewnego dystansu.
I obyśmy zobaczyli jak najwięcej wątków, niezwiązanych z perypetiami miłosnymi. Bo jeśli w tym finale były jakieś świetne momenty, to właśnie spoza wątku głównego. Donna Lynne Champlin – serialowa Paula – pokazała siłę w występie muzycznym na początku odcinka. Pojednanie Rebeki z przyjaciółką na weselu wyszło rewelacyjnie – to była bardzo "dziewczyńska" scena, naturalna i zabawna. Ale prawdziwą ozdobą wesela okazali się Daryl i White Josh, ubrani w identyczne smokingi.
"Crazy Ex-Girlfriend" potrafi być serialem śmiesznym, wdzięcznym i wciągającym. Potrafi wzbudzać silne emocje, a wyrażona wyżej przeze mnie troska o dalsze losy głównej bohaterki najlepiej pokazuje, że coś w serialu się udało. Nie chcę oglądać Rebeki uganiającej się bez sensu za facetem, który jej nie docenia, bo to świetna dziewczyna, prawdziwe uosobienie girl power (oczywiście kiedy nie uprawia akurat wyżej wymienionego uganiania się). Liczę na to, że w 2. sezonie serial skupi się przede wszystkim na niej samej i pozwoli nam odetchnąć i od Josha, i od Grega.
To nie był finał moich marzeń, ale jeśli ma stanowić wstęp do dalszej przemiany głównej bohaterki, wypada go zaakceptować.