Hity tygodnia: "American Crime Story", "Shameless", "The Americans", "Sleepy Hollow"
Redakcja
10 kwietnia 2016, 21:00
"American Crime Story" – sezon 1, odcinek 10 ("The Verdict")
Bartosz Wieremiej: To mógł być najoczywistszy i najmniej udany odcinek ze wszystkich – przynajmniej w założeniu. Wyrok znany jest przecież od lat, dostępny w zasadzie wszędzie – w tym na YouTubie. Jednak "The Verdict" okazał się po prostu świetny, a niezależnie od rzeczywistości, w napięciu czekało się na decyzję ławy przysięgłych i późniejsze reakcje poszczególnych bohaterów. Wszystko to także dzięki wyczuciu, z jakim przez cały sezon budowano poszczególne wątki.
Nie brakowało w tym odcinku scen wartych zapamiętania. Jeszcze przed samym wyrokiem zobaczyliśmy ten dziwny moment, kiedy strażnik prosi Simpsona (Cuba Gooding, Jr.) o autograf. Już po werdykcie było kilka chwil na to, aby jeszcze mocniej wzbogacić portret Marcii Clark (Sarah Paulson). Obserwowaliśmy też tę niezwykle smutną konferencję prasową, kiedy Chris Darden (Sterling K. Brown) nie był w stanie dokończyć przemowy. Zamknięto także opowieść o wątpliwościach Roberta Kardashiana (David Schwimmer). Na koniec, osobliwa obietnica Simpsona pozostawiła po sobie strasznie nieprzyjemne wrażenie.
O jeszcze jednej rzeczy warto wspomnieć przy okazji finału: co my będziemy chwalić w przyszłym tygodniu?
Mateusz Piesowicz: Finałowy odcinek najlepszego, jak na razie, serialu tego roku można chwalić bez końca. Wyszło tu wszystko, począwszy od nerwowego oczekiwania na werdykt i słuchania poruszających mów końcowych obydwu stron, poprzez cios, jakim było samo ogłoszenie decyzji ławy przysięgłych, aż po reakcje na nią poszczególnych bohaterów procesu.
Mój szczery podziw wzbudziła zwłaszcza druga połowa odcinka, gdy wydawało się, że napięcie powinno już znacząco opaść. Nic z tych rzeczy. Emocje wręcz kipiały, choćby podczas konferencji prasowej prokuratury czy też w bardziej intymnych scenach, jak ta z udziałem Marcii i Chrisa, gdzie w pełni mogliśmy sobie uświadomić, jakim przeżyciem były ostatnie tygodnie dla obojga prawników.
Praktycznie każdy moment tego odcinka zasługuje na pochwały, bo słabszych tu zwyczajnie nie było. Jeśli opowiadać prawdziwe historie, to właśnie w taki sposób.
Michał Kolanko: To już ostatni hit dla "American Crime Story" w tym sezonie. Zasłużony podobnie jak wszystkie pozostałe, bo ten serial – o czym już wielokrotnie wspominaliśmy – nie miał słabych odcinków. To osiągnięcie niemal tak wyjątkowe jak sprawienie, że oczekiwanie na znany od lat werdykt było tak pełne napięcia, jakby historia O.J. Simpsona nie była "procesem stulecia", analizowanym na wszystkie sposoby.
Ale nie tylko werdykt wzbudzał tu emocje, ale też wszystko to, co wydarzyło się po nim – Simpson i jego "powrót do rzeczywistości" oraz oswajanie się z nowymi realiami wszystkich uczestników tej sprawy. Nie było tu ani jednego fałszywego akcentu, wszystko pokazano na poziomie, do którego "American Crime Story" już nas przyzwyczaiło.
"Shameless" – sezon 6, odcinek 12 ("Familia Supra Gallegorious Omnia!")
Mateusz Piesowicz: W ostatnim odcinku twórcy wytoczyli najcięższe armaty, czyli pokazali wszystko to, co w "Shameless" najlepsze. Były emocje, były łzy i brak happy endu dla Fiony – można więc powiedzieć, że u Gallagherów wszystko po staremu. Przynajmniej u większości, bo przynajmniej Ian, bohater chyba najlepszego wątku w tym sezonie (może obok Carla), wreszcie zdaje się wychodzić na prostą. Co oczywiście nie oznacza, że za kilka miesięcy znów nie znajdzie się w totalnej rozsypce.
Sam finał być więc odcinkiem, który spokojnie można postawić obok najlepszych w całym serialu, choć nie skłamię, mówiąc, że losy poszczególnych bohaterów obchodzą mnie jakby nieco mniej niż jakiś czas temu. Może to znak, że warto pomyśleć o zakończeniu?
Marta Wawrzyn: Ja z tego finału zapamiętam przede wszystkim Fionę w sukni ślubnej, marznącą po kościołem z papierosem w ręku, i Franka spadającego do lodowatej rzeki. Ale właściwie każdy z bohaterów dostał coś ciekawego na koniec. Carl w tym sezonie przeszedł niesamowitą metamorfozę i wydaje się już prawie dorosłym facetem. Na Iana aż przyjemnie popatrzeć i mam nadzieję, że przynajmniej przez jakiś czas będziemy go oglądać w takiej właśnie wersji. Potknięcia są nieuniknione w jego przypadku, ale na pewno chciałabym, żeby strażacy zostali w jego życiu na stałe.
Przykro za to patrzeć na Lipa, który w tym sezonie przegrał co było do przegrania i na koniec praktycznie przemienił się we Franka. Nie dziwię się, że właśnie z jego wątku zrobiono coś w stylu cliffhangera – wydaje mi się, że on może jeszcze dokonać kolejnego głupiego wyboru, zanim rzeczywiście wyląduje na odwyku. Debbie też poczyniła ważny krok ku dorosłości – zrozumiała, że rodzina jest wszystkim.
Zgadzam się z przedmówcą, że losy tych bohaterów nie wydają się już tak ekscytujące jak kiedyś, ale z drugiej strony trudno jest cokolwiek zarzucić temu sezonowi. "Shameless" wciąż potrafi być szalone, potrafi zaskoczyć, rozśmieszyć i wywoływać emocje. Na pewno trzyma się znacznie lepiej niż jakikolwiek serial Showtime'a w 6. sezonie, choć oczywiście 10 sezonów ja też bym raczej nie chciała, bo żaden serial nie jest w stanie utrzymywać wysokiego poziomu tak długo.
"The Americans" – sezon 4, odcinek 4 ("Chloramphenicol")
Andrzej Mandel: Od pierwszych do ostatnich minut, kolejny już raz, siedziałem jak na szpilkach oglądając "The Americans". Rozmowa Elizabeth z Paige na samym początku miała olbrzymi ładunek emocjonalny. Później mogliśmy patrzeć, jak Paige musi błyskawicznie opanować kłamanie doświadczonemu agentowi FBI i chyba jej wyszło (choć kto wie, jakie podejrzenia obudzi to w paranoicznej osobie Stana), a to dopiero był początek. Nic też nie ostrzegło nas przed mocnym zakończeniem odcinka, ale po drodze mieliśmy też fantastyczną sekwencję, w której Martha rozmawia w restauracji z kolegą z pracy, a Stan przeszukuje jej mieszkanie i znajduje prezerwatywy, Kamasutrę – rzeczy, które co idealnie współgrały z tym, co mówiła w tym samym czasie w innym miejscu.
Już same te sceny wystarczyłyby do tego, by "The Americans" zapewnić miejsce wśród hitów tygodnia. Ale nie było tego dosyć, bo niczym piorun spadło na nas zakończenie. I choć poniewczasie mogliśmy uznać, że wyznania Gabriela o czasach Wielkiej Czystki mogły być sugestią co do losów Niny, to jednak nic nas nie ostrzegło, bo Joe Weisberg sobie z nas zakpił, pozwalając Olegowi układać się z ojcem o cenę ratunku Niny, a zaraz potem TO. Tak to się robi w USSR i tak to się robi w "The Americans".
Marta Wawrzyn: Pewnie i bez ostatniej sceny byłby hit, bo "The Americans" w tym sezonie po prostu nie ma słabszego momentu. Ale rzeczywiście to, zrobiono w ostatnich minutach, zostanie zapamiętane przez widzów na zawsze. To mocne, a przy okazji realistyczne zakończenie, które pokazuje, że twórcy dobrze wiedzą, co robią. A przy okazji nie grają pod publiczkę, nie bawią się w jakieś idiotyczne cliffhangery, tylko po prostu mówią, co mają do powiedzenia. Wielkie brawa.
"Broad City" – sezon 2, odcinek 8 ("Burning Bridges")
Marta Wawrzyn: Ależ to był świetny odcinek! Totalna komedia pomyłek wymieszała się w idealnych proporcjach z momentami pełnymi ogromnych emocji. Oglądając podwójną kolację Abbi, nie tylko pokładałam się ze śmiechu, ale też drżałam, co to będzie, jak Ilana się dowie o tych wszystkich kłamstwach. W końcu one mówiły sobie zawsze wszystko!
Ogromnym szokiem było zobaczenie płaczącej Ilany – tak zupełnie na poważnie płaczącej, bo okazało się, że są rzeczy, na które nawet powtarzane jak mantra "Madonna, Rihanna, Ilana" nie pomaga. Biedna Ilana i biedny Lincoln, który na pewno też by chciał, żeby to się potoczyło inaczej.
Doceniam wielkie emocje, doceniam też, jak fajnie sparodiowano kolację z "Pani Doubtfire".
Pewnie to przegapiliście – ja też przegapiłam – ale w restauracji pojawiła się Mara Wilson we własnej osobie. W "Pani Doubtfire" mała dziewczynka, w "Broad City" kelnerka obserwująca całą tę komediową jazdę bez trzymanki. I fajnie, w końcu kto by nie chciał wystąpić w "Broad City"?
How @broadcity got @MaraWritesStuff to appear in their "Mrs. Doubtfire" homage tonight https://t.co/vjx2HRvaon pic.twitter.com/LMg7bvAzs3
— Brokelyn (@Brokelyn) April 7, 2016
"Togetherness" – sezon 2, odcinek 7 ("The Sand Situation")
Mateusz Piesowicz: Hit należy się za sam motyw kradzieży piasku z plaży – czegoś równie pokręconego, pomysłowego i szalonego dawno nie widziałem, a i wykonanie było pierwszorzędne. Maskowanie się przed policją i wciąganie beczek na pakę zmusiło bohaterów do szybkiego, kreatywnego myślenia, a chyba nikt nie improwizuje lepiej niż Pappas i spółka. No dobrze, Dudley odwracający uwagę stróżów prawa może stanowić dla nich mocną konkurencję.
Oprócz tych szaleństw mieliśmy jednak również bardziej osobiste momenty. Kłótnię Bretta i Michelle moim zdaniem przebija jednak bardzo dojrzała rozmowa Alexa z Tiną. "Togetherness" zwykle kończyło odcinki jakimś mocnym akcentem, ale tym razem obyło się bez fajerwerków i bardzo dobrze. Ta dwójka zasługuje na trochę spokoju. Choć muszę przyznać, że myśl o plemnikach Alexa wyglądających jak Jon Lovitz do tej pory nie daje mi spokoju.
"Sleepy Hollow" – sezon 3, odcinek 18 ("Ragnarok")
Andrzej Mandel: W finale sezonu (a być może i serialu) twórcy "Sleepy Hollow" zakręcili nami w sposób naprawdę zręczny, udowadniając przy tym, że pozornie słaby i naciągany wątek Betsy Rose jednak czemuś służył (o czym już pisałem w recenzji finału). Tym samym "Sleepy Hollow", które ostatnio tylko cudem nie trafiało regularnie do kitów tygodnia, pojawia się w zestawieniu hitów. Przede wszystkim za odwagę, z jaką pozbyło się jednej z głównych postaci, ale także za to, jak widzami zakręciło. Widać także, jak się przyjrzeć retrospektywnie, konsekwencję w prowadzeniu postaci od samego początku (i różne bzdurne pomysły po drodze jednak nie szkodzą).
Ale przede wszystkim zachwyciła mnie scena pożegnania, w której nie było zbędnych słów ani niepotrzebnego przesłodzenia. Scenarzyści "Sleepy Hollow" potrafią chodzić po ostrzu brzytwy i doprowadzić przy tym do płaczu fanów na całym świecie. Co więcej, udało im się to osiągnąć bez zdradzania swoich zamiarów, więc wszyscy są w szoku.
"Dziewczyny" – sezon 5, odcinek 7 ("Hello Kitty")
Marta Wawrzyn: Kolejny świetny odcinek "Dziewczyn", choć zupełnie inny od tego z Marnie w roli głównej. Na pewno na długo zostanie zapamiętany "Nagi instynkt" w wykonaniu Leny Dunham, która poszła na całość, czyniąc Hannah bohaterką jednej z najdziwniejszych, najbardziej pokręconych scen, jakie kiedykolwiek były w "Dziewczynach". Niby nie da się nie zgodzić z Franem, że to, co zrobiła Hannah, było kompletnie niedojrzałe i głupie, ale kurcze, trzeba przyznać, że to bardzo odważna i pomysłowa scena.
Poza tym bardzo mi się spodobało to, że znaleźliśmy się razem z bohaterami w środku dość nietypowej sztuki i że Hannah w mig załapała, co się dzieje między Jessą i Adamem. Oczywiście, jej niedojrzałość w tym momencie może irytować – zwłaszcza że pozostałe dziewczyny szybciej podążają w kierunku dorosłości – ale to nie zmienia faktu, że "Hello Kitty" był fajnym, świeżym odcinkiem, udowadniającym, że Lenie Dunham naprawdę nie brak pomysłów.
"Grantchester" – sezon 2, odcinek 6
Mateusz Piesowicz: Finał spiął klamrą cały ten niezły sezon, potwierdzając, że "Grantchester" niepostrzeżenie z półki z napisem "przyjemna rozrywka" przeskoczył do tej z etykietą "coś więcej". Wszystko oczywiście za sprawą poruszanej tu tematyki, dotyczącej nie tylko pedofilii wśród duchownych, ale przede wszystkim tuszowania tych spraw przez kościelną hierarchię.
Twórcy całkiem zgrabnie wpletli ten ciężki temat w serial, angażując w niego emocjonalnie nie tylko Sidneya, ale również pozostałych bohaterów. Bardzo podobał mi się tutaj choćby Leonard (Al Weaver), który w jednej chwili przebył drogę od herosa do człowieka ze złamanym sercem. Cieszy, że scenarzyści nie zapominają nawet o drugoplanowych postaciach, które zwykle robią tylko za barwne tło.
Na pierwszym planie znalazł się jednak oczywiście Sidney, na którym ostatnie wydarzenia odcisnęły solidne piętno (i nie mam na myśli tylko kościelnych dzwonów połączonych z potwornym kacem). Duchowny przeżył coś na kształt kryzysu wiary, choć może bardziej adekwatny byłby tu kryzys wiary w ludzi. Końcówka pozwala jednak patrzeć w przyszłość z optymizmem – przyjaźń uratowana, winowajca ukarany, a Sidney chyba wreszcie znalazł spokój. Choć wątpię, by miał on trwać szczególnie długo.
"Horace and Pete" – odcinek 10
Marta Wawrzyn: Muszę przyznać, że "Horace and Pete" odszedł z przytupem, jakiego zupełnie się nie spodziewałam. Znaczy, oczywiście, to była fantastyczna przygoda od początku do końca i nawet gdyby historia zakończyła się tak jak zaczęła – smęceniem w barze – zupełnie by mi to nie przeszkadzało. Tu jednak był bardzo konkretny pomysł na całość, która okazała się znacznie bardziej mroczna niż wydawało się, że będzie.
Dwie połowy odcinka finałowego, przedzielone teatralną przerwą, idealnie do siebie pasują, choć jedna dzieje się w 1976 roku, a druga współcześnie. Dzięki temu, że poznaliśmy poprzedniego Horace'a – ojca "naszego" Horace'a – i jego relację z żoną, graną przez Edie Falco, wiemy, że Horace and Pete's to miejsce rodzinnych koszmarów, do którego nie ma powodu wracać ani czuć się przywiązanym. Było coś bardzo nieracjonalnego w zachowaniu "naszych" Horace'a i Pete'a, ale dopiero po tym finale możemy to z jednej strony w pełni zrozumieć, a z drugiej jeszcze bardziej się dziwić, czemu obaj stamtąd nie uciekli, tak jak Sylvia.
To była świetna, mroczna opowieść, która zakończyła się w sposób, jaki chyba tylko Louis C.K. mógł wymyślić. Warto docenić scenariusz, a także aktorów, również gościnnych. W finale pojawili się m.in. David Blaine, Amy Sedaris i Angus T. Jones – i każde z nich wypadło super. A ukłon obsady na końcu był przecudnym hołdem dla teatru telewizji. Takie rzeczy tylko u Louisa C.K.!