"Fringe" (4×07): Ale o co chodzi?!
Andrzej Mandel
22 listopada 2011, 22:05
Jesienny finał "Fringe", odcinek "Wallflower", postawił parę pytań. Nie udzielił żadnych odpowiedzi. Przynajmniej jednak był w starym dobrym stylu.
Jesienny finał "Fringe", odcinek "Wallflower", postawił parę pytań. Nie udzielił żadnych odpowiedzi. Przynajmniej jednak był w starym dobrym stylu.
Jak dobrze zauważyła Marta Wawrzyn, w tym sezonie "Fringe" składa się głównie z przerw. Na następny odcinek poczekamy do stycznia. Co da nam czas na podjęcie próby zrozumienia, o co im (scenarzystom) chodzi…
Zostawiają nas bowiem w następującej sytuacji – Peter czuje się dziwnie jako "przypadek paranormalny" (w oryginale "Fringe event"), ale szuka sobie miejsca i zajęcia, montując znowu Machinę. Walter świruje, ale kiedy tego nie robił? Olivia i Lincoln Lee poprawiają swoją współpracę umawiając się na randkę. A przynajmniej tak to wygląda, bo Lee korzysta z rady Petera odnośnie swoich hipsterskich okularów. Za tym wszystkim kryje się Nina Sharp, która nieco im przeszkadza w tym romantycznym spotkaniu.
Całość podana jest w sosie zagadki związanej z niewidzialnym człowiekiem, który za wszelką cenę chce być widzialny. Tylko po to, aby być kochanym. Aluzja do położenia Petera jest chyba oczywista nie tylko dla mnie, prawda? Tylko nie bardzo rozumiem jak niewidzialny staje się widzialny w świetle ultrafioletowym, oczekiwałbym raczej podczerwieni. W każdym razie mamy kolejnego zbrodniarza we "Fringe", zabijającego z miłości i poczucia odrzucenia.
To wszystko rodzi kilka pytań. Po pierwsze, czy Peter jest we właściwym wszechświecie i wszyscy sobie muszą przypomnieć, że stąd jest, czy też pochodzi z zupełnie innego kontinuum czyli wszechświata (jak to tłumaczył w 1. sezonie Walter)? Po drugie, czy rzeczywiście będzie romans Olivii z Lincolnem (tak, wiem, zapachniało telenowelą – on, ona i on, a jeszcze mamy podobny zestaw po drugiej stronie)? No i po trzecie, najważniejsze, jak sądzę, co do jasnej cholery wyczynia Nina Sharp i Massive Dynamic z Olivią i po co szprycują ją jakimś świństwem? Czyżby Nina Sharp współpracowała z jakimś innym wymiarem?
Niezależnie od rosnącego poczucia zakręcenia i zagmatwania (a wierzcie mi, znam "Fringe" dość dobrze) po raz pierwszy od dawna miałem wrażenie, że oglądam stare dobre "Fringe", w którym nic i nikt nie jest takie jak się wydaje.
I może to jest recepta na to, aby widzowie wrócili 13 stycznia do oglądania "Fringe". Należy ich zostawić z męczącym pytaniem "Ale o co chodzi?" i nie zostawić żadnych podpowiedzi.