Pazurkiem po ekranie #117: Nagi instynkt 2016
Marta Wawrzyn
7 kwietnia 2016, 20:03
W tym tygodniu zaliczyliśmy finały "American Crime Story", "Shameless", a także serialu Louisa C.K. – "Horace and Pete". A oprócz tego będzie o "Dziewczynach", "Togetherness" i "Better Call Saul". Uwaga na spoilery!
W tym tygodniu zaliczyliśmy finały "American Crime Story", "Shameless", a także serialu Louisa C.K. – "Horace and Pete". A oprócz tego będzie o "Dziewczynach", "Togetherness" i "Better Call Saul". Uwaga na spoilery!
Królem tego tygodnia bez wątpienia jest "American Crime Story", które moglibyśmy na Serialowej chwalić bez końca. To była czysta perfekcja od pierwszej do ostatniej sceny. Wszystko dopracowane, spektakularne i pełne szalonych emocji. Oglądając moment ogłoszenia wyroku, podobnie jak Mateusz, niemalże trzymałam kciuki, żeby tym razem zakończenie było inne. Niestety. Marcia, Chris i sprawiedliwość znowu przegrali.
A najlepsze jest to, że te wszystkie emocje wywołała historia, którą znamy z mniejszymi lub większymi szczegółami. Scenarzyści "American Crime Story" nie mogli pójść na łatwiznę i wykorzystać pierwszy lepszy tani chwyt, który by sprawił, że o serialu się mówi – nie chcę tu wskazywać palcem, ale finał "The Walking Dead" nasuwa się sam – musieli tak pisać, by przykuć jeszcze raz do ekranów wszystkich. Tych, którzy znają tę historię doskonale i tych, którzy coś tam słyszeli, ale nie są do końca pewni co. Wykonali zadanie na szóstkę. Sezon nie miał ani jednej słabej strony i ani jednego słabego odcinka. Trudno sobie wyobrazić kolejny środowy wieczór bez niego, wszystko inne w tym momencie wydaje się jakieś takie szare i malutkie. Choć pewnie zmienię zdanie, jak tylko obejrzę najnowszy odcinek "The Americans".
Tymczasem w "Dziewczynach" zobaczyliśmy "Nagi instykt". Hannah zaszalała, zrobiła to lepiej niż Sharon Stone i usłyszała, że nie powinna zachowywać się jak pięciolatka. Hm… Na pewno Fran ma rację, oceniając tak a nie inaczej zachowanie swojej dziewczyny, zaś tłumaczenia Hanki, że no przecież osiągnęła swój cel, były absurdalne. Wydaje się, że w tej chwili z całej czwórki bohaterek to właśnie ona jest najdalej od dorosłości.
Ale kurcze… co to była za scena! Jedna z tych, które będziemy pamiętać za rok, dwa lata i dziesięć lat. Wytwór wyobraźni, która nie ma absolutnie żadnych granic, a przy tym kwintesencja "Dziewczyn". Fajnie też było znaleźć się pośrodku nietypowej nowojorskiej sztuki i patrzeć, jak Hannah łączy w całość pewne elementy układanki, które na pozór wydawały się nie takie proste do rozszyfrowania. Myślę, że w kolejnych odcinkach możemy spodziewać się porządnych dramatów, i bardzo mi szkoda Frana, wplątanego w to wszystko. Dla niego to się może skończyć tylko w jeden sposób.
Skoro przy "Dziewczynach" jesteśmy, chciałabym Was zaprosić jutro rano do radiowej Czwórki. W audycji "Dzień Kobiet", nadawanej pomiędzy 7:00 a 10:00 rano, będę mówić o Lenie Dunham i jej serialu. Nie wiem dokładnie o której godzinie, ale jeśli akurat będziecie mieć okazję posłuchać radia, to zapraszam do Czwórki.
Znów świetny odcinek zaliczyło "Togetherness". Mniejsze i większe dramaty dwóch serialowych par – Michelle i Bretta oraz Alexa i Tiny – rozgrywały się na tle piasku, łopat i wielkich beczek, które wspomnianym piaskiem trzeba było napełnić. To była jedna z najbardziej pomysłowych rzeczy, jakie pokazano w tym – cały czas przecież bardzo pomysłowym – serialu. A to, jak zgrabnie wpleciono w historię wyprawy po piasek do "Diuny" wątki osobiste bohaterów, jest naprawdę imponujące.
Michelle się dowiedziała o istnieniu dziewczyny Bretta z Ubera i oznajmiła, że ma, k…, dość. Trudno jej się dziwić, choć oczywiście obie strony tutaj przyczyniły się do tego, że to małżeństwo przestaje istnieć. Ona nawet bardziej niż on. Tina i Alex byli niesamowici, kiedy zaczęli urywanymi zdaniami tłumaczyć sobie wszystko, co zaszło. A i nie zapominajmy o tym cudownym bohaterze drugiego planu, który sikaniem na środku ulicy uratował przyszłość uzdolnionych artystycznie dzieciaków z pewnej szkoły. Takie rzeczy tylko w "Togetherness". Szkoda, że przed nami już tylko finał. I to nie sezonu, a serialu.
W "Better Call Saul" emocjonującym miejscem okazał się punkt ksero. Słowo daję, chyba tylko Vince Gilligan i spółka potrafią opowiedzieć tak interesującą historię, dziejącą się w tak zwyczajnym miejscu. Jimmy przeszedł samego siebie, ale nie sądzę, żeby Kim jego wysiłki doceniła.
My tymczasem docenić powinniśmy także otwarcie odcinka "Fifi" – patrzyłam naprawdę uważnie, próbując rozpoznać cokolwiek i cokolwiek rozszyfrować. I oczywiście, że finał tej historii był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Te cudne miniaturki, których w "Better Call Saul" jest jeszcze więcej niż "Breaking Bad", nigdy mi się nie znudzą, choć oczywiście czekam – jak wszyscy – aż akcja wreszcie porządnie przyspieszy. Może by tak w finale 2. sezonu?
Totalnie mnie zaskoczyło zakończenie "Horace and Pete", którego Wam tutaj nie wyłożę ze szczegółami, bo pewnie mało kto serial widział, a chciałabym, żeby zobaczyli go wszyscy. Nie spodziewałam się, że całość okaże się aż tak mroczna i że Louis C.K. nie pozostawi właściwie niczego, co by usprawiedliwiało powstanie kolejnego sezonu. To miniseria, w której wszystko było po coś i która dokądś zmierzała. Choć przecież na początku wydawało się, że nie chodzi tam o nic i że będziemy w pełni zadowoleni, jeśli bohaterowie będą siedzieć w barze i rozmawiać o życiu.
Louis C.K. miał inny pomysł i chwała mu za to, bo "Horace and Pete" to bardzo udana całość. W dziesięciu odcinkach udało się powiedzieć wszystko o tej niezwykłej knajpie i o kolejnych pokoleniach Horace'ów, Pete'ów i kobiet, uwięzionych u boku facetów, którzy mieli obsesję na punkcie tego miejsca. Flashbacki z lat 70. wypełniły sporo luk i powiedziały bardzo dużo o bohaterach teraźniejszości. O tym, czemu są tacy a nie inni i czemu ich życie potoczyło się tak a nie inaczej.
A na dokładkę dostaliśmy jeszcze Angusa T. Jonesa w roli najmłodszego Horace'a – który wrócił dopiero teraz, bo nie miał powodu wrócić wcześniej – czy Amy Sedaris w improwizowanej (!) roli kelnerki, która całkowicie zmieniła nastrój odcinka. Przynajmniej na moment. Czekam na to, co Louis C.K. wymyśli dalej – i oby znalazł jednak czas i przede wszystkim chęci na kolejny sezon "Louiego".
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!