"The Night Manager" (1×06): Ach, Bondem być!
Marta Wawrzyn
29 marca 2016, 21:02
Po finale "The Night Manager" Wielka Brytania ma już nie jednego, a dwoje kandydatów na nowego Bonda. Tak, tak ciężarna Olivia Colman podbiła w wielkanocną niedzielę cały kraj. Uwaga na finałowe spoilery!
Po finale "The Night Manager" Wielka Brytania ma już nie jednego, a dwoje kandydatów na nowego Bonda. Tak, tak ciężarna Olivia Colman podbiła w wielkanocną niedzielę cały kraj. Uwaga na finałowe spoilery!
Choć "Nocny recepcjonista" Johna le Carré wcale nie jest typową lekką i przyjemną opowiastką w stylu tych o Bondzie, nie ma wątpliwości, że BBC celowo poszło w takim a nie innym kierunku. 6-odcinkowy serial, którego emisję zakończono w niedzielę, wciągał i odprężał widzów niczym letni blockbuster, od czasu do czasu tylko zdradzając ambicje, by być czymś więcej. I okazało się, że w tym akurat przypadku takie podejście się opłaciło.
Drogi w produkcji szpiegowski thriller – na krótki sezon wydano równowartość 30 mln dolarów – dzięki niesamowitej obsadzie okazał się ogromnym hitem na Wyspach, a za chwilę pewnie powtórzy sukces w Stanach Zjednoczonych, gdzie premiera zaplanowana jest na kwiecień. Nieoficjalnie mówi się, że szanse na 2. sezon są całkiem duże, choć zapewne zanim BBC wyda kolejne miliony, zechce sprawdzić, jak serial sobie poradził na rynkach międzynarodowych.
Toma Hiddlestona ogłoszono następnym Bondem już po pierwszych odcinkach, zaś po finale Wielka Brytania oszalała na punkcie Olivii Colman, której bohaterka, niekonwencjonalna agentka Angela Burr, walczyła niczym prawdziwy twardziel, będąc w zaawansowanej ciąży. Żeby było ciekawiej, z tą ciążą tak wyszło przypadkiem. Aktorce, która miała podpisany kontrakt na występy w "The Night Manager", przytrafiła się ciąża, a twórcy zdecydowali się ją wpisać w scenariusz, dokonując tym samym kolejnej świetnej decyzji.
Olivia Colman zachwycała w roli silnej policjantki w "Broadchurch" i tutaj nie mogło być inaczej. Taką agentkę – charyzmatyczną, chodzącą własnymi ścieżkami i, jak się okazało, nieustraszoną – mogła zagrać tylko ona. Zrobiła to wyśmienicie, z błyskiem w oku walcząc zarówno z biurokracją i umoczonymi urzędnikami, jak i z ludźmi, którzy z zabijania zrobili sposób na życie. Patrząc na nią, łatwo uwierzyć, że rzeczywiście uparła się dopaść Richarda Ropera, bo była kiedyś naocznym świadkiem skutków jego działalności. Takie uzasadnienia rzadko wypadają na ekranie wiarygodnie, a jednak Colman była w stanie to sprzedać widzom tak po prostu, od niechcenia. Nie dziwię się, że jej występ w finale tak bardzo spodobał się Brytyjczykom.
Ale przede wszystkim ten finał był niezwykłym pojedynkiem aktorskim charyzmatycznej dwójki, która zagrała główne role – Toma Hiddlestona i Hugh Lauriego. Ten pierwszy to praktycznie Bond. Jego Jonathan Pine potrafi być i twardzielem, i wrażliwym chłopcem. Ma mnóstwo wdzięku, zawsze prezentuje się tak samo nieskazitelnie, a zgadnięcie, co kryje się za fasadą grzecznego uśmiechu, nie jest takie proste. To zdecydowanie jest ktoś, kto mógł przekabacić "najgorszego człowieka na świecie". Hiddleston nie wypada ze swojej roli ani przez sekundę, tak samo wiarygodnie prezentując się w scenach, w których jego bohater morduje kogoś z zimną krwią, jak i w łóżku z pięknymi kobietami. A przy tym ani przez moment nie mamy wątpliwości – tak jak Angela – że to człowiek, który stoi po stronie dobra. Słowem, agent doskonały.
Hugh Laurie w "The Night Manager" staje się naprawdę przerażający pod koniec, kiedy już bardzo dobrze poznajemy działalność jego bohatera. Jego oszczędną grę najlepiej docenia się w takich momentach, jak ten, kiedy popija spokojnie herbatę w szlafroku, podczas gdy za ścianą jego pomagier torturuje kobietę, którą podobno kochał. To tak na wypadek gdyby pustynny pokaz z poprzedniego odcinka Was nie przekonał. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że postać Ropera z rozmysłem została tak a nie inaczej napisana i zagrana, właśnie po to, abyśmy mogli delektować się finałową rozgrywką.
A ta, trzeba przyznać, była przepyszna, i nie, przewidywalność pewnych zwrotów akcji, jak i samego zakończenia, wcale niczego nie zepsuła. "The Night Manager" bardzo długo budował napięcie i inwestował w rozwój bohaterów, po to by w ostatnich odcinkach dostarczyć wielkich emocji. Jednych zdążyliśmy polubić, a innych znienawidzić, a w międzyczasie zaserwowano nam historię, która mogłaby rzeczywiście się wydarzyć w naszych czasach, gdzieś na Bliskim Wschodzie. O ile przeskakiwanie po kolejnych krajach, zgodnie z formułą szpiegowskich blockbusterów, przybliżało serial do łatwej i przyjemnej bajeczki, o tyle już pokaz fajerwerków na pustyni autentycznie przerażał swoim realizmem. W letnim blockbusterze nikt nie pokazałby człowieka spalonego przy pomocy napalmu, a i dwa głuche strzały w ciemną noc zostałyby zaprezentowane inaczej.
Krótko mówiąc, serial BBC udowodnił, że można połączyć lekką formę z ambitniejszą tematyką, nie zapominając ani przez sekundę, iż to, co się tworzy, jest tylko i aż rozrywką. Postać Richarda Ropera zdecydowanie wykroczyła poza ramy typowego czarnego charakteru z filmów o Bondzie, a i Jonathan Pine okazał się bardziej skomplikowanym człowiekiem, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. A z drugiej strony, BBC wcale nie zmusza swoich widzów do głębokich przemyśleń i angażowania się w naprawę świata. Chcecie postrzegać "The Night Manager" przez pryzmat Hiddlestona prezentującego klatę na pięknym tle? Proszę bardzo, macie tu argument.
"The Night Manager" to z pewnością najbardziej seksowny serial tej zimy, pod każdym względem. BBC wzięło na warsztat znaną książkę kultowego autora i stworzyło z niej coś własnego, dostosowanego pod każdym względem do naszych czasów i współczesnej publiki. I niezależnie od tego, czy serial uderzał w lżejsze, czy cięższe tony, zgrzytu nie było. Wszystko zadziałało tu dokładnie tak jak powinno – scenariusz płynął, aktorzy grali jak z nut, a filmowa realizacja zachwycała w każdym odcinku. "The Night Manager" potrafi być niesamowicie stylowy i, tak jak jego bohaterowie, pławić się wręcz w luksusie. Ale nie brak tu też bardziej realistycznych momentów, jak i komentarza na temat współczesnej polityki międzynarodowej.
Końcówka nie zaskoczyła, bo i nie miała zaskoczyć. Ta misja musiała się udać, Ropera musiała spotkać zasłużona kara – pewnie znacznie bardziej okrutna, niż sobie wyobrażamy – zaś śliczna dziewczyna musiała zakochać się w naszym agencie. A ponieważ "The Night Manager" został ostrożnie zaplanowany jako miniserial, otrzymaliśmy zamkniętą historię, do której niby można coś dopisać, ale wcale nie trzeba.
BBC na razie ostrożnie czeka z decyzją co dalej, ale trudno sobie wyobrazić, że nasza znajomość z Jonathanem Pine'em i Angelą Burr skończy się po sześciu odcinkach. Przeciwnie, obie postacie zbudowano tak, że kontynuacja wydaje się oczywistością. Jedna misja to w ich przypadku zdecydowanie za mało. Tylko skąd wziąć przeciwnika, który dorówna niedoszłemu królowi Arabii, Dickiemu Roperowi?