"Colony" (1×10): Małżeńska apokalipsa
Michał Kolanko
19 marca 2016, 18:03
"Colony" w pierwszym sezonie kilka razy pozytywnie zaskoczyło, również w pełnym napięcia finale. Ale ostatecznie cały sezon pozostawia jednak niedosyt i wrażenie, że mogłoby być znacznie lepiej. Uwaga na finałowe spoilery!
"Colony" w pierwszym sezonie kilka razy pozytywnie zaskoczyło, również w pełnym napięcia finale. Ale ostatecznie cały sezon pozostawia jednak niedosyt i wrażenie, że mogłoby być znacznie lepiej. Uwaga na finałowe spoilery!
Serial, którego twórcami są Carlton Cuse i Ryan Condal, to z jednej strony opowieść o życiu pod okupacją Obcych, z drugiej dramat szpiegowski, małżeński i historia rodzinna w jednym. I chociaż można łatwo stwierdzić, że na każdej płaszczyźnie "Colony" w zasadzie działa jako serial, to jednak produkcja USA Network jest wypada słabiej, niż powinna wypaść suma kilku niezłych składników.
Trzeba zacząć od tego, że finał to jeden z najlepszych odcinków sezonu. Jest zarówno napięcie – zwłaszcza przy historii akcji Ruchu Oporu i porwania jednego z "gości" – jak i kilka ciekawych pomysłów na następny sezon. To jednak nie zmienia faktu, że finał następuje po sezonie, który w retrospektywie niewiele rzeczy pokazał i wyjaśnił. To raczej teaser, niż pełna historia. I jednak całość – poza wątkiem męża, który pracuje po stronie Okupacji i żony w Ruchu Oporu – nie jest w pełni zrealizowana.
Wbrew początkowym wrażeniom, nie jest to historia o świecie po apokalipsie. Nie jest to też typowa historia o tym, jak może wyglądać kolaboracja z siłami okupacyjnymi (nawiązania do Iraku są tu bardzo wyraźne), ani tym bardziej historia szpiegowska. Przede wszystkim to historia o rodzinie i jednym małżeństwie. Ten wątek i sposób, w jaki go rozwiązano, jest najjaśniejszym punktem odcinka i sezonu. Josh Holloway jako Will Bowman i Sarah Wayne Callies jako jego żona Katie stoją może po przeciwnych stronach barykady, ale nigdy nie tracą siebie z oczu. Ostatnia scena sezonu – Katie przy pustym stole w kuchni – najlepiej pokazuje, o czym to jest serial. Okupacja to tylko tło.
Pod tym względem "Colony" niczego nie wyjaśnia. Dostajemy kilka teaserów – jak to, że Fabryka położona jest na Księżycu – ale ogólnie Obcy oraz ich cele pod koniec sezonu są równie tajemnicze jak na początku. Nie ma tu zalewania widza ekspozycją. I ile na początku to nawet intrygujący sposób na budowanie napięcia i tajemniczości, to pod koniec jest to już bardzo irytujące. Tak jakby twórcy rzeczywiście nie mieli nic do opowiedzenia.
Zamiast tego dostajemy dramat rodzinny i szpiegowski. I chociaż Zarządca Snyder (świetny Peter Jacobson) czy Broussard z Ruchu Oporu to udane postacie, to nigdy nie ma wrażania, że są ważniejsze niż rodzina Bowmanów. Również wątki polityczne, to jak działa okupacja, jakie są psychologiczne postawy kolaboracji i oporu nie są w serialu najważniejsze. Jest ich być może nawet mniej, niż w innym serialu o podobnej tematyce – "Człowieku z Wysokiego Zamku".
W tamtym serialu postacie nie potrafiły udźwignąć ciężaru całej opowieści. Tu jest inaczej. Ale problem polega na tym, że mimo tej spójności, a także siły małżeństwa Bowmanów oraz łączącego ich uczucia to jeszcze nie wszystko, by można było uznać cały sezon za wybitny. Dzięki talentom głównej serialowej pary chce się oglądać dalej, ale nie jest to siła ekranowego oddziaływania, które mają np. Frank i Claire Underwoood. To małżeństwo przeżywa swój moment próby, ale małżeńska apokalipsa to za mało.
Wiele pomysłów w "Colony" jest całkiem udanych, np. to, jakie ograniczenia wprowadza okupacja i jak zmienił się cały świat. Ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że wiele rzeczy toczy się na tyle równolegle i że mogłyby funkcjonować równie dobrze w innym serialu. Skupienie się na historii Willa i Katie było bardzo konsekwentnie realizowaną decyzję, która jednak miała swoje konsekwencje. Co więcej, nadmierne rozciąganie różnych wątków (jak Geronimo czy politycznej wojny w ramach samej władzy okupacyjnej) sprawiło, że wiele odcinków w środku sezonu było bardzo trudnych do przebrnięcia. Tempo później przyspieszyło, ale na pewno dla wielu widzów już było za późno.
Denerwują zwłaszcza wątki dotyczące Ruchu Oporu, które ostatecznie prowadzą donikąd. Broussard jest na pewno ciekawą postacią, ale jego koledzy i koleżanki nigdy nie wyjaśniają, o co tak naprawdę toczy się gra i jakie mają motywacje. Całość momentami sprawia zaskakująco sztuczne wrażenie, tak jakby była tylko i wyłącznie myślowym eksperymentem.
Twórcy serialu mieli pomysł na małżeństwo Bowmanów i całą ich relację. Ale pod względem treści pierwszy sezon jawi się czasami jak nadmiernie rozciągnięty pilot, w którym zaanonsowano wiele rzeczy, ale niczego nie doprowadzono tak naprawdę do końca. Po obejrzeniu 10 odcinków widz nie ma wrażenia, że dowiedział się czegoś rzeczywiście ważnego. Stąd wspomniane na początku wrażenie niedosytu.
"Colony" po pierwszym sezonie to całkiem ciekawy fundament. Ale nie ma wątpliwości, że ten serial nie trafi do zestawień top 10, bo jednak nie wyróżnia się aż tak bardzo, by utkwić na dłużej w pamięci widza. I chociaż Will i Katie – oraz ich wzajemne poświęcenie – to rdzeń, wokół którego można zbudować dużo lepszy kolejny sezon, to jednak za rok trzeba będzie sobie przypominać, o co w tym wszystkim w zasadzie chodzi.