Seryjnie oglądając #48: Wszędzie ci imigranci
Andrzej Mandel
4 marca 2016, 21:32
Po niemal rocznej przerwie, w czasie której zarzekałem się (po cichu i tak by nikt z redakcji Serialowej nie słyszał), że zrywam z serialami, okazało się, że łatwiej było mi zerwać z czekoladą niż oglądaniem seriali. Szczególnie że nawet te słabsze potrafią zaskakująco celnie komentować rzeczywistość. Celnie i przewrotnie. Uwaga na drobne spoilery dotyczące "Castle" i "Colony".
Po niemal rocznej przerwie, w czasie której zarzekałem się (po cichu i tak by nikt z redakcji Serialowej nie słyszał), że zrywam z serialami, okazało się, że łatwiej było mi zerwać z czekoladą niż oglądaniem seriali. Szczególnie że nawet te słabsze potrafią zaskakująco celnie komentować rzeczywistość. Celnie i przewrotnie. Uwaga na drobne spoilery dotyczące "Castle" i "Colony".
Weźmy na przykład modną ostatnio tematykę, jaką są imigranci. W jednych krajach głupieją na wieść o imigrantach ze wschodniej Europy, w innych na wieść o uciekinierach z Bliskiego Wschodu, a Amerykanie głupieją na myśl o Meksykanach. Wspólną cechą tych krajów jest fakt, że chętnie korzysta się tam z półdarmowej pracy imigrantów. Dlaczego o tym piszę? Przecież to Serialowa, a nie jakiś polityczny periodyk, zdziwicie się. Nie ma się co dziwić, bo o polityce tu nie będzie.
Spójrzmy na takie "Castle", w którym fantastyczna scena z Perlmutterem próbującym swatać Beckett ze swoim bratem bliźniakiem (jest ich dwóch?!) została przykryta (no, prawie) przez jeszcze lepszą scenę, w której "niewidzialni" imigranci przeszkadzają FBI, by Castle i Tonks mogli uciąć sobie pogawędkę z pewnym skorumpowanym sędzią. Ostatnio rzadko się w "Castle" udawało robić coś tak bezpośredniego, a równocześnie dalekiego od łopatologii. Co było widać, gdy agenci FBI wpadli na sprzątacza. Ktoś z Was zwraca uwagę na ludzi z serwisu sprzątającego? No właśnie. Gdyby jeszcze tego dobrego ogólnie odcinka nie schrzaniono sceną kolacji u Ricka (o boże, jakie to hamerykańskie), to mielibyśmy kandydata do hitów tygodnia. No ale nie można mieć wszystkiego. Niestety.
Na szczęście pozostaje Perlmutter i jego próba swatania Kate.
Nie wszyscy imigranci są niewidoczni. Trudno chociażby nie zauważyć Rollo i jego prób dostania się pod spódnicę i do serca jego własnej żony Gizeli. Widać, co do dziś powinno być standardową praktyką, że najlepszym sposobem na imigrantów jest asymilacja. Próby Rollo są, póki co, zabawne, ale kto wie? Może mu się uda? Na pewno nie będzie jednak, co pamiętamy z historii, bezkrwawo. Choć o tym przekonany się w dalszych odcinkach. Z niecierpliwością czekam na to, jak zareaguje Ragnar, gdy dowie się o wszystkim, co zrobił Rollo. Może być gorąco.
Czasami przybysze przejmują władzę. Dosłownie i w przenośni. A miejscowym zostawiają zajmowanie się wyrzynaniem się nawzajem. Przyznam, że z zainteresowaniem oglądam, mimo pierwotnej niechęci, "Colony". Z odcinka na odcinek coraz więcej wiemy o świecie po "Przybyciu" i coraz bardziej niepokojące jest to, co zrobili tajemniczy Przybysze. Szczególnie że nieprzyjemnie realne są zachowania ludzi, którzy w imieniu Przybyszy sprawują władzę w Blokach, na które podzielono świat. Sposób, w jaki podzielono Ziemię (a przynajmniej USA), przypomina mi lekko "Wyjście z cienia" Zajdla. Oczywiście, trudno oczekiwać, że Amerykanie inspirowaliby się polskim pisarzem, ale sam koncept podzielenia ludzkości na łatwe do kontroli niewielkie społeczności jest, jak widać, nośny, choć w tym wypadku nie wiem, czy inspiracją nie były rezerwaty dla Indian, które każdy zna z historii USA.
W "Colony" obserwujemy też różnorodność ludzkich motywacji do działań czy to po stronie okupantów, czy też ruchu oporu. W profesjonalizm jednych i drugich trudno mi uwierzyć, bo nie widzę tego, by profesjonalnie zarządzany (jak się ostatnio okazało) ruch oporu wykorzystywał informacje w sposób pozwalający na łatwe namierzenie źródła przecieku, ale psychologiczne motywacje przedstawiane są wiarygodnie i to mi się podoba. Poza tym, przydałoby się dowiedzieć czegoś więcej o tym, kim są ci Przybysze i jakie są ich motywacje. Oby to nie był najsłabszy punkt serialu.
A poza tym niesamowicie imponuje mi "American Crime Story". Sprawę O.J. Simpsona pamiętam z telewizji i gazet, bo nawet w naszych mediach był to szeroko opisywany proces. Nie zapadło mi wtedy w pamięć nazwisko Kardashiana (i nie odczuwam braków z tego powodu), ale gdy patrzę na grającego go Davida Schwimmera, to podziwiam kunszt tego aktora. Po czym natychmiast mam okazję oglądać jeszcze lepszych – warto docenić, jak świetnie gra Cuba Gooding Jr., a patrzenie na Travoltę to już w ogóle czysta przyjemność w kategoriach podziwiania umiejętności aktorskich. Ach, jak daleko John odszedł od "Gorączki sobotniej nocy".
Tym, co w "American Crime Story" podoba mi się jednak najbardziej, jest mocne traktowanie tematu wciąż aktualnego, czyli rasizmu. Nie wiem, czy to zgodne z intencjami twórców czy nie (i szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi), ale widać jak bardzo rasistowskie były wszystkie rasy w ówczesnych Stanach. Czasami mam wrażenie (szczególnie gdy zdarzy mi się rzucić okiem na "Empire"), że obecnie jest jeszcze gorzej. Ale cóż, patrzę z zewnątrz i mogę się mylić.
Największym zawodem ostatnich tygodni jest natomiast "11.22.63". Mam wrażenie, że King nie ma ostatnio szczęścia do ekranizacji. W każdym razie, choć James Franco gra świetnie, a klimat lat 60. jest wręcz namacalny (ach, te auta bez wspomagania kierownicy), to jednak całość jest… nudna. Książka, jak sobie przypomnę, też mnie w sumie nie porwała, choć była miłym przerywnikiem zimowych wieczorów parę lat temu. Jednak z serialu można było wycisnąć więcej. Coś tu poszło nie tak. Ale może przemawia przeze mnie nadmiar konsumpcji podobnych treści.
A co Wy oglądaliście w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i zaglądajcie do nas na Twittera. Do zobaczenia za tydzień!