"Wikingowie" (sezon 4) – recenzja przedpremierowa
Andrzej Mandel
18 lutego 2016, 19:32
Dzięki uprzejmości History Serialowa mogła zapoznać się z pierwszymi czterema odcinkami najnowszego sezonu "Wikingów" jeszcze przed ich światową premierą. Dzięki temu już teraz możemy Wam powiedzieć, czy warto włączyć telewizor 19 lutego o 22:00. Spoilery minimalne.
Dzięki uprzejmości History Serialowa mogła zapoznać się z pierwszymi czterema odcinkami najnowszego sezonu "Wikingów" jeszcze przed ich światową premierą. Dzięki temu już teraz możemy Wam powiedzieć, czy warto włączyć telewizor 19 lutego o 22:00. Spoilery minimalne.
Na powrót "Wikingów" czekałem wystarczająco długo, by rzucić się na najnowsze odcinki niczym, nie przymierzając, wiking na łup. Poprzednie sezony wysoko postawiły poprzeczkę, wywiad z Clive'em Standenem podniósł ją jeszcze wyżej i przez krótki moment byłem zawiedziony. A potem przypomniałem sobie, że "Wikingowie" to serial, przy którego oglądaniu cierpliwość popłaca. I od następnych trzech odcinków już nie mogłem się oderwać.
Na pewno zwrócicie uwagę na zmienioną czołówkę. Jest równie klimatyczna jak poprzednia (muzyka na szczęście pozostała bez zmian) i dobrze wprowadza w nastrój serialu. Choć zmiana jest kosmetyczna, to jednak nie sposób nie odczuć, że ma symboliczne znaczenie.
Zaczynamy dokładnie tam, gdzie skończyliśmy, więc przypomnę, jak skończył się poprzedni sezon. Rollo zaczyna układać się z Frankami (i tylko było pytanie, czy robi to za wiedzą Ragnara, czy w celu wyjścia z jego cienia). Floki napytał sobie takich problemów, że Ragnar patrzy na niego krzywo. Lagertha ma nadal problemy z Kalfem. Punkt wyjścia do kolejnego sezonu jest idealny z dramatycznego punktu widzenia. Jeżeli dodamy jeszcze fakt, że sporo działo się także w angielskich królestwach, a dochodzą nam jeszcze nowe postaci u Franków, to mamy wręcz pewność, że intryg i przelewu krwi nam nie zabraknie. Seksu też.
Ciężko jest jednak zrecenzować początek 4. sezonu "Wikingów" bez spoilerów, gdyż w czterech początkowych odcinkach dzieje się całkiem sporo. Znajdziecie parę rzezi, wypruwanie wnętrzności (dosłownie), a nawet kastrację. Oszczędzono nam chyba tylko gwałtu i trucicielstwa. Każda z tych krwawych scen okazuje się być dobrze uzasadniona z fabularnego punktu widzenia, dzięki czemu ani przez moment nie mamy wrażenia, że oglądamy spektakl bezsensownej przemocy.
Najważniejsze jest jednak pytanie "czy warto oglądać?". Odpowiedź jest równie prosta, jak pytanie – tak, warto. "Wikingowie" nadal bowiem trzymają w napięciu. Nadal znajdziemy tu bizantyjskie wręcz intrygi, których stopień komplikacji imponuje. Tu każdy detal ma znaczenie – każde oczy czające się w cieniu, każda kropla wody spadająca na głowę i każdy kęs. Zresztą, intrygi obserwujemy nie tylko w Kattegat, bo w 4. sezonie zaglądamy do Paryża i na dwór króla Ekberta (jeszcze lepszy Linus Roache).
Jeszcze bardziej fascynujące od intryg są wewnętrzne przemiany bohaterów – od mało zaskakującej w przypadku Flokiego, który po prostu kontynuuje to co zaczął w poprzednich sezonach, po odważne wysiłki i decyzje Rolla w kierunku zdobycia pozycji w obcym dla niego świecie. Gdzieś w cieniu jest tymczasem Lagertha, ale miała swój naprawdę mocny moment w pierwszym odcinku i można się spodziewać, że i w dalszych pokaże, na co ją stać.
Na tle tych wszystkich historii blado wypada Ragnar i jego nagła fascynacja śmiercią, która skłania go nawet ku (nie śmiejcie się) ku chińskiej medycynie (to żaden spoiler, zobaczycie, o co chodzi, za cztery tygodnie) – czy raczej ku chińskim stymulantom. Co ciekawe, historyczny absurd z tym związany w ogóle nie przeszkadza. Jednak Ragnar to nie tylko fascynacja śmiercią, to także tęsknota za Athlestanem, mająca wyraz w ciekawej i bardzo chrześcijańskiej wizji. A także w równie chrześcijańskich uczynkach. Nie wszystkim się to podoba i nie wszyscy w Kattegat doceniają miłosierdzie.
"Wikingowie" w 4. sezonie w jeszcze większym stopniu stają się dramatem o władzy i samotności, jaka się z nią wiąże. Świetnie pokazuje to w jednej ze scen Ragnar, który wyznaje, że tylko w swoim starym domu nie czuje się samotny. Ta jego samotność jest dobrze widoczna, Travis Fimmel udowadnia, że świetnie czuje swoją rolę i dramatyzm postaci, która zaszła na taki poziom, że nie ma komu ufać. A intrygi innych oplątują Ragnara, duszą go. Może to stąd nadmierna fascynacja śmiercią?
Serial nadal urzeka warstwą wizualną i pomysłowymi połączeniami scen – jak równoległe wizje Ragnara i króla Ekberta czy zestawienie obchodów Jul i Bożego Narodzenia. Szczególnie obchody na Północy wypadły dobrze, choć trzeba przyznać, że widzieliśmy już bardziej imponujące sceny. Oglądając warto zwrócić uwagę na różnice i podobieństwa między świętami. Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem wspólny, solarny rdzeń obu świąt.
Choć nie dam nowemu sezonowi "Wikingów" najwyższej noty (przynajmniej na razie), to jednak zdecydowanie jest on wart uwagi. Przyjemnym zaskoczeniem, dla mnie przynajmniej, jest Morgane Polanski, która dobrze potrafi oddać to, co dzieje się z jej postacią. Można żałować też, że tymczasem mało możemy pozachwycać się Lagerthą, ale cóż… nie można mieć wszystkiego. Mamy jednak dobrą, krwistą historię. Oby tak dalej, to "Wikingowie" będą nam towarzyszyć jeszcze przez wiele sezonów.