"11.22.63" (1×01): Człowiek prezydenta
Mateusz Piesowicz
16 lutego 2016, 21:02
Na tę premierę czekaliśmy z wypiekami na twarzy, licząc, że "11.22.63" będzie jednym z największych hitów tego roku. Było przecież kilka mocnych przesłanek, które pozwalały tak sądzić. Rzeczywistość nie wygląda jednak tak kolorowo, jak wynikałoby to ze zwiastunów. Uwaga na spoilery.
Na tę premierę czekaliśmy z wypiekami na twarzy, licząc, że "11.22.63" będzie jednym z największych hitów tego roku. Było przecież kilka mocnych przesłanek, które pozwalały tak sądzić. Rzeczywistość nie wygląda jednak tak kolorowo, jak wynikałoby to ze zwiastunów. Uwaga na spoilery.
Głównym powodem, przez który nowy serial Hulu stał się głośny jeszcze przed premierą, był oczywiście jego materiał źródłowy, czyli powieść "Dallas '63" Stephena Kinga. Choć twórczość amerykańskiego pisarza miała do tej pory mieszane szczęście do ekranizacji, zwłaszcza tych telewizyjnych, tym razem miało się udać. Jednym z producentów został J.J. Abrams, w głównej roli obsadzono Jamesa Franco, a widoczny w zwiastunach jakże popularny w ostatnich latach klimat retro wyglądał wprost rewelacyjnie. Problem z "11.22.63" jest jednak taki, że choć to niezła produkcja, to z pewnością nie spełnia wszystkich pokładanych w niej nadziei.
Zacznijmy jednak od głównego bohatera, którym jest tu niejaki Jake Epping (Franco), nauczyciel z Lisbon w stanie Maine. Ten zupełnie zwykły facet, którego życie rozczarowuje na każdym kroku (praca nie daje satysfakcji, rozwodzi się, zmarł mu ojciec), otrzymuje od losu niepowtarzalną szansę. Wszystko za sprawą znajomego – Ala Templetona (Chris Cooper), właściciela podrzędnego baru, w którym, prócz podejrzanie tanich burgerów, znajduje się portal umożliwiający podróż w czasie. "Podróż" w liczbie pojedynczej, bo przechodząc przez niego, trafia się zawsze w jeden konkretny moment – 21 października 1960 roku o godzinie 11:58.
Przenosinom towarzyszą również inne reguły. Nieważne, ile czasu spędzi się w przeszłości, w teraźniejszości zawsze mijają dokładnie dwie minuty, a każde przejście oznacza reset do stanu początkowego. No i oczywiście żelazna zasada wszelkich popkulturowych podróżników w czasie – nie należy igrać z przeszłością, bo nie wiadomo, jakie może to mieć skutki dla współczesności. Trochę się to gryzie z wielkim planem Ala zakładającym powrót do przeszłości, by unieszkodliwić zamach na Johna F. Kennedy'ego, ale cóż, w tym przypadku cel ma uświęcać środki.
Jak się łatwo domyślić, wykonawcą planu ma być Jake, który po krótkich wątpliwościach przystaje na propozycję przyjaciela i wyrusza w niezwykłą misję. W tym momencie docieramy do najsłabszego aspektu opowieści, a przynajmniej jej pierwszego odcinka. Mianowicie motywacji głównego bohatera. Wiem, że nie w tym rzecz i że to zaledwie jeden z wielu tutejszych elementów, ale nie zmienia to faktu, że po prostu trudno kupić historię, której podstawowe założenia w tak dużym stopniu wzięto na wiarę.
Czy ocalenie Kennedy'ego byłoby punktem zwrotnym w dziejach ludzkości (ach, ta amerykańska mania wielkości) to kwestia dyskusyjna, ale nie najważniejsza tutaj. Bardziej kłuje w oczy niemal kompletny brak zastrzeżeń Jake'a co do tego wszystkiego. Odniosłem wrażenie, że postanawia on spędzić kilka lat w przeszłości z braku lepszego zajęcia, bo na pewno nie z powodu poczucia misji. Próbuje nam się przedstawić coś, co miałoby sprawę uwiarygodnić (opowieść Ala o Wietnamie, historia ucznia Jake'a ze szkoły dla dorosłych), ale potrzeba sporo samozaparcia, by tych prób nie skwitować drwiącym uśmieszkiem. Sytuacji póki co nie ratują również wstawki z rozmowy dwójki bohaterów, wyjaśniającej meandry zadania, co może się jeszcze zmienić, ale nie robiłbym sobie wielkich nadziei. Najwyraźniej twórcy uznali, że niektórzy nauczyciele robią różnicę zaszczepiając w uczniach chęć do nauki, a inni ścigają zabójców w przeszłości. Proste.
Dobra wiadomość jest jednak taka, że jeśli bez zastrzeżeń łykniecie powyższe (no i barowy schowek działający na zasadzie szafy z "Opowieści z Narnii"), to dalsza część historii wygląda już o wiele lepiej. W momencie bowiem gdy udaje się sprowadzić naszego bohatera w przeszłość, łatwo zapomnieć o wcześniejszych wadach. Lata 60., choć już kilka razy oglądane na małym ekranie, wyglądają świetnie. Scenografia, stroje i rekwizyty prezentują się tak dobrze, że wierzę na słowo bohaterowi, gdy powtarza, że nawet jedzenie smakuje tam lepiej. Udało się też zasygnalizować ciemniejsze strony ówczesnej rzeczywistości (segregacja rasowa), co, mam nadzieję, zostanie wykorzystane w kolejnych odcinkach.
Po stronie plusów mimo wszystko zapisuję również głównego bohatera. Jake'a da się polubić. To sympatyczny, łatwo wtapiający się w tłum człowiek, ale mający swój temperament, który potrafi sprowadzić na niego kłopoty. Nieźle spisuje się James Franco, do którego wielkich fanów nie należę i ta rola tego nie zmieni, ale nie zdziwię się, jeśli niektórym z Was mocno przypadnie do gustu. Bardzo dobrze odnalazł się zwłaszcza w scenach, w których "dopasowuje" się do lat 60., prezentując przy tym pewien naturalny wdzięk. Na wiele więcej nie pozwala mu niestety scenariusz, czasem uderzający w takie banały, że głowa mała (zakład w barze wygrany z pomocą zeszytu "pożyczonego" z "Powrotu do przyszłości").
Ciekawie zapowiadają się również wszelkie anomalie związane z działalnością Jake'a w przeszłości. Czy to przydarzające mu się wypadki, czy tajemniczy mężczyzna z żółtą kartą, budują atmosferę niepewności, a wszystko podkreśla potęgująca napięcie muzyka. Zaskakująco blado wypada na tym tle główna historia, a więc sprawa zamachu na JFK. To jednak składam na karb konieczności wprowadzenia widzów w sytuację i liczę na więcej emocji w dalszych odcinkach.
Odcinkach, które pomimo wszelkich wad zamierzam nadal oglądać. "11.22.63" ma bowiem kilka momentów udowadniających, że w tej historii drzemie spory potencjał. Po początku trudno jednak nie mieć mieszanych uczuć. Przede wszystkim brakuje w tym wszystkim porządnej dawki emocji, która pozwoliłaby oderwać uwagę od słabszych elementów. Liczę jednak, że te się jeszcze pojawią, sprawiając, że adaptacja powieści Stephena Kinga będzie solidną rozrywką. Czy jednak stanie się tym dramatem, który wprowadzi Hulu do serialowej pierwszej ligi? Śmiem wątpić.