"Z Archiwum X" (10×05): Między słowami
Michał Kolanko
16 lutego 2016, 22:58
To był jeden z najdziwniejszych odcinków nie tylko w tym krótkim sezonie "Z Archwium X", ale i w historii serialu. I chociaż nie wszystko do siebie pasowało, to kilka pomysłów sprawia, że był to ciekawy, chociaż niekoniecznie rewelacyjny odcinek. Spoilery!
To był jeden z najdziwniejszych odcinków nie tylko w tym krótkim sezonie "Z Archwium X", ale i w historii serialu. I chociaż nie wszystko do siebie pasowało, to kilka pomysłów sprawia, że był to ciekawy, chociaż niekoniecznie rewelacyjny odcinek. Spoilery!
Religijny fundamentalizm i jego konsekwencje to nie jest temat, który byłby całkowicie obcy dla "Z Archwium X". Ale kwestie związane z islamem – w reakcji na 11 września – nigdy w tym serialu aż tak mocno nie wybrzmiewały. Głównie dlatego, że serial w erze po tej tragedii był na ekranie bardzo krótko. Atmosfera tych chwil (i współczesności również) najlepiej chyba była ujęta w odcinku "Trust No 1" z 9. sezonu, dotyczącym rządowej inwigilacji, chociaż bezpośrednich odniesień do zamachów w nim nie było.
W "Babylon" religijny fundamentalizm islamski i terroryzm to główna oś odcinka, ale to raczej pretekst do opowiedzenia szerszej historii o zderzeniu postaw, języków – niekoniecznie religijnych. Chodzi między innymi o spór nauka kontra sprawy paranormalne, który reprezentują Scully i Mulder – w tym odcinku też ich "młodsze" wersje, czyli agenci Miller (Robbie Amell) i Einstein (Lauren Ambrose). Chris Carter postawił na zderzenie wielu wątków, tonów i postaci. I trudno nie odnieść wrażenia, że w tego typu odcinku scena taka jak wędrówka Muldera pod wpływem grzybków halucynogennych, w trakcie której spotyka Samotnych Strzelców i Palacza, chociaż dostarcza wrażeń, to jednak niezbyt pasuje do całości, tak jakby Chris Carter nie wiedział, na co się zdecydować.
Chociaż dotyczył zupełnie czegoś innego, to być może "Post-Modern Prometheus" – inny odcinek Cartera – jest najbliższy, jeśli chodzi o ton i podejście, w którym rzeczywiście poważne sprawy mieszają się z zabawnymi. Jednak w "Babylon" przeskoki – między zagrożeniem zamachem a Mulderem tańczącym w rytm muzyki country – są zbyt duże. Nie wspominając już o początkowej scenie zamachu samobójczego i późniejszym lekkim tonie przekomarzania się bohaterów. Pod tym względem eklektyzm tego odcinka nie działa w żadnym razie na jego korzyść. Całość to frankensteinowskie połączenie, zlepienie wielu wątków, w którym nie widać żadnego dużego planu.
Na korzyść nie działa też dość wątła fabuła, osadzona wokół próby znalezienia możliwości komunikacji z zamachowcem, który jakimś cudem przeżył zamach. To nic nowego, przez te lata od 11 września popkultura – na różnych poziomach – eksploatowała wątki tego typu na setki sposobów. Na szczęście podejście jest typowe dla serialu i dostajemy dwie ścieżki komunikacji z zamachowcem – wersję Muldera (grzybki) i Scully (eksperyment naukowy).
W tym integralną rolę odgrywają wspomniani agenci Miller i Einstein, którzy jednak chwilami nie służą niczemu innemu, jak pokazywaniu kontrastu dla ich "starszych" wersji. Czy to zapowiedź spin-offu z ich udziałem? Jeśli tak, to mam mieszane uczucia, bo chemii między bohaterami serialu nie da się zastąpić tylko pokazaniem ich młodszych wersji, obdarzonych tymi samymi cechami. To tak łatwo nie działa, chociaż w młodych agentach i ich interakcjach jest wiele uroku.
Na szczęście chemia między Mulderem i Scully jest widoczna. Dzięki niej nawet tak banalna sprawa jak "pomieszanie" języków, zderzenie dwóch nieprzystających do siebie, lustrzanych narracji dotyczących świata (totalna miłość kontra totalna nienawiść) działa. Babylon to nie tylko nazwa hotelu, gdzie zatrzymali się kolejni zamachowcy, ale też miejsce, gdzie miało nastąpić biblijne rozejście się języków i narracji, uniemożliwiających porozumienie. O tym wszystkim dowiadujemy się z idyllicznej sceny końcowej, w której okazuje się, że między słowami może tkwić jednak coś większego.
"Z Archiwum X" w tym sezonie jest nie tylko bardzo przegadane (zwłaszcza końcówki odcinków) ale i zwrócone ku sobie. Jakby cały ten sezon był poszukiwaniem odpowiedzi, czy warto było wracać do tych dwóch postaci. Carter i jego koledzy próbują nam poprzez rozmaite alegoryczne historie pokazać, że tak właśnie było. Subtelności na bok – to ich główne założenie. Niestety w 5. odcinku przekaz jest na tyle banalny, że staje się trudny to przełknięcia nawet dla zagorzałych fanów.
Komedia o zamachu samobójczym z czwórką agentów FBI? To nie mogło się udać, nie w 45 minut. Carter nie jest aż takim wirtuozem, by sprzedać całość w wiarygodny sposób. Dlatego chociaż łatwo zrozumieć jego ambicje w "Babylon", to końcowy rezultat nie jest satysfakcjonujący. A przed nami ostatni odcinek serialu – i to odcinek głównonurtowy. Oby to był majstersztyk, inaczej powrót "Z Archiwum X" nie będzie jednak takim tryumfem, jak mogło się wydawać jeszcze kilka tygodni temu.