Hity tygodnia: "American Crime Story", "Chirurdzy", "Flash", "Crazy Ex-Girlfriend", "Billions"
Redakcja
14 lutego 2016, 14:03
"Flash" – sezon 2, odcinek 13 ("Welcome to Earth-2")
Mateusz Piesowicz: Okazja, żeby pochwalić jakiś komiksowy serial od CW zdarza się tak rzadko, że chyba muszę sobie zakreślić dzisiejszą datę. Hit dla "Flasha" jest jednak w pełni zasłużony, bo wizyta na drugiej Ziemi wypadła naprawdę nieźle, a przede wszystkim pozwoliła nie nudzić się ani przez chwilę.
Alternatywny świat robił wrażenie zarówno swoim wyglądem (wyobraźcie sobie lata 20. ubiegłego wieku przeniesione do przyszłości – to było coś w tym stylu), jak i jego mieszkańcami, wśród których znaleźli się sami starzy nowi znajomi. Zastanawiam się tylko, czy teraz należy bardziej pochwalić scenarzystów za to, jak przedstawili dobrze znane postacie na nowo, czy może raczej zganić, że odpowiedniki bohaterów są w niemal każdym przypadku ciekawsze od oryginałów? Może lepiej to zostawmy.
Zwłaszcza że to był po prostu udany odcinek, w którym wreszcie pojawiły się jakieś emocje i niespodziewane zwroty akcji. Ba, nawet Jay Garrick przestał na chwilę pełnić rolę paprotki! Oby tylko druga część tej historii utrzymała poziom.
"Crazy Ex-Girlfriend" – sezon 1, odcinek 11 ("That Text Was Not Meant for Josh!")
Marta Wawrzyn: "Crazy Ex-Girlfriend" to serial nierówny, ale nie tym razem. To był najlepszy odcinek ze wszystkich dotychczasowych, w którym świetnie zagrało wszystko, począwszy od slapstickowej pogoni za wysłanym przypadkiem SMS-em, a skończywszy na emocjach, przeżywanych zarówno przez Rebeccę, jak i Paulę i jej męża.
Rockowy numer śpiewany przez prawników, którzy rzucili wszystko, by pomóc zaradzić SMS-owej katastrofie (w takich momentach żałuję, że za nic nie da się przełożyć na polski wszystkich tych określeń całej sytuacji, jakie usłyszeliśmy), był najlepszy na świecie, ale jeszcze lepiej wypadła "mówiona czołówka" w wykonaniu Pauli i Scotta. Oboje zresztą mieli rewelacyjny odcinek.
Ale i historia Rebekki została tym razem bardzo dobrze napisana – mimo szalonych zwrotów akcji, dających nadzieję na happy end, wszystko skończyło się dokładnie tak, jak powinno było się skończyć. Czyli przeciwieństwem happy endu. W "That Text Was Not Meant for Josh!" zadziałało absolutnie wszystko – było śmiesznie, smutno, wzruszająco i naprawdę niegłupio. Tak trzymać!
"Chirurdzy" – sezon 12, odcinek 9 ("The Sound of Silence")
Andrzej Mandel: "Grey's Anatomy" od dawna śledzę już nieregularnie i z doskoku. Ale tego odcinka nie mogłem zignorować z paru powodów – po pierwsze, zapowiadano kolejne nieszczęście, które spadnie na Mer, a po drugie reżyserem był Denzel Washington. Miałem więc dwa dobre powody, by zobaczyć, co też Shonda Rhimes wymyśliła.
Przyznam, że jestem pod wrażeniem, gdyż stare chwyty wciąż działają, a sam odcinek wcisnął w pewnym momencie mocno w fotel. Ellen Pompeo udowodniła, że jest znakomitą aktorką także wtedy, gdy prawie nie może używać mimiki z uwagi na to, co stało się jej postaci – Mer miała złamaną szczękę, była ciężko pobita przez pacjenta i przez dłuższą chwilę porozumiewała się z otoczeniem w zasadzie tylko za pomocą ograniczonej liczby chrząknięć, gestów (tylko jedna ręka sprawna) i oczu. Jeżeli dodać jeszcze do tego świetnie oddaną chwilową głuchotę, to już nam się robi dużo do zagrania. Jeżeli mogę się do czegoś przyczepić, to do morału, ale do łopatologii Shondy przyzwyczaiłem się tak dawno temu, że przeszkadza mi to dopiero wtedy, gdy zaczynam na chłodno analizować odcinek.
"The Sound of Silence" to niewątpliwie jeden z najlepszych i najmocniejszych odcinków "Chirurgów" od dawna. Wszystko wypadło przekonująco, łącznie z momentem, w którym wszyscy ratowali Mer. Ale najbardziej zaimponowały mi momenty, w których Ellen Pompeo robiła z Meredith bardzo wkurzającą pacjentkę – ludzie, którzy nagle stracili sprawność, naprawdę tak się zachowują.
A i Denzel Washington okazał się być dobrym reżyserem. Brawo.
"American Crime Story" – sezon 1, odcinek 2 ("The Run of His Life")
Mateusz Piesowicz: Muszę powtórzyć to, co pojawia się w każdej kolejnej recenzji: fakt, że wiemy, jak się to skończy, nie ma najmniejszego znaczenia. Ucieczkę zdesperowanego O.J.-a oglądało się, jakby rzeczywiście miała miejsce na żywo, a my śledzilibyśmy ją w takim samym napięciu, jak kiedyś miliony Amerykanów. Dodatkowym smaczkiem był wgląd w pracę mediów tamtego dnia. Zmiana ramówki, montowanie "wspomnieniowych" materiałów – to wszystko świetnie wpisało się w obraz zbiorowej histerii, jaka towarzyszyła tym wydarzeniom, a której my ciągle dostaliśmy tylko przedsmak.
Ryan Murphy po raz kolejny pokazał, że z jego licznych profesji to reżyserowanie może być tą, w której czuje się najlepiej. Wie, kiedy należy przyspieszyć tempo, a kiedy zwolnić, potrafi oderwać wzrok od najbardziej dramatycznych wydarzeń i skomentować je z różnych punktów widzenia, potrafi wreszcie kapitalnie grać emocjami. Ma także umiejętność wydobycia wszystkiego, co najlepsze ze swoich aktorów (Cuba Gooding Jr. oczywiście fenomenalny, ale niezwykłe rzeczy wyczyniał w tym odcinku również David Schwimmer).
Brawo i czekam na więcej.
"Billions" – sezon 1, odcinek 4 ("Short Squeeze")
Mateusz Piesowicz: Hit należy się już za samą możliwość zobaczenia na małym ekranie Metalliki, usłyszenia "Master of Puppets" czy zamienienia kilku słów z Jamesem Hetfieldem (nieważne, że nie miały one żadnego sensu), ale na tym zalety "Short Squeeze" się nie kończą.
"Billions" coraz śmielej wychodzi poza ramy banalnej historii, serwując nam zaskakująco niejednoznaczne portrety swoich bohaterów. Tutaj przede wszystkim Axe'a, którego sylwetka nakreślona przez jednego z byłych pracowników dodała mu niemal "boskiej" aury i doprowadziła do wściekłości oczekującego bardziej konkretnych informacji Chucka. Cóż, przynajmniej mógł odreagować na własnym ojcu. W dość okrutny sposób, dodajmy.
Sam Axe jednak daleki jest od triumfu, bo przeżył w tym odcinku naprawdę ciężkie chwile, które nie pozwoliły mu w pełni cieszyć się męskim wypadem. A z tajemniczej rozmowy pod koniec odcinka można wnioskować, że najtrudniejsze dopiero przed nim. Coś mi się zdaje, że w tej wojnie będzie mnóstwo ofiar po obydwu stronach.
Marta Wawrzyn: A poza tym bardzo miło było zobaczyć śpiewającą Kerry Bishé – rudą z "Halt and Catch Fire". Przez moment myślałam, że Axe naprawdę zdradzi z nią żonę, ale nie! Muszę przyznać, że życie rodzinne obu panów – Chucka i Axe'a – rzeczywiście mi się w "Billions" podoba. To bardzo przemyślane postacie, których losy świetnie się mi ogląda, nawet kiedy ta ciągła zabawa w kotka i myszkę zaczyna być lekko irytująca (bo oni tak chyba będą przez cały sezon, zanim wydarzy się coś mocniejszego).
"Jane the Virgin" – sezon 2, odcinek 11 ("Chapter Thirty-Three")
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" tej zimy ma stałe miejsce w naszych hitach tygodnia, bo jest prawdziwym słoneczkiem, które pomaga mi przetrwać ponure miesiące. Tym razem docenić ją należy za iście slapstickową serię gagów związaną z szykującym się – prawdopodobnie niestety krótkim – romansem Jane i Jonathana. Było niezręcznie, uroczo i bardzo, ale to bardzo zabawnie, a końcówka, choć łatwa do przewidzenia, zdecydowanie mnie ujęła.
W międzyczasie Rogelio zawiódł jako niania, a niedługo potem oświadczył się Xo, zaczynając wywód od słów "Mój kumpel Ryan Gosling powiedział, że w każdej kobiecie szuka Evy Mendes" – bo najwyraźniej to są słowa, które jego zdaniem chce usłyszeć w takim momencie ukochana kobieta. Zaskakujące było to, że nie ma tu happy endu – jeszcze nie ma.
Swoje momenty miała także Petra, podziwiająca artystyczną wizję własnej osoby. Krótko mówiąc: kolejny tydzień, kolejny udany odcinek.
"Happy Valley" – sezon 2, odcinek 1
Mateusz Piesowicz: Powrót jednego z najlepszych brytyjskich seriali ostatnich lat wypadł lepiej niż dobrze. Mnogością wątków, które pojawiły się tylko w tym odcinku, można by obdzielić kilka innych produkcji, ale twórcy świetnie nad wszystkim panują, nie pozwalając, by do scenariusza wkradła się chociaż nuta chaosu.
Siłą spokoju emanuje oczywiście sierżant Catherine Cawood (Sarah Lancashire), której jednak na głowę spadło jednocześnie tyle problemów, że łatwo przewidzieć, iż czekają ją ciężkie tygodnie. Morderstwo, wewnętrzne śledztwo, uporczywie powracająca przeszłość i troska o bliskich to zapewne dopiero początek kłopotów bohaterki.
Wrażenie robi spójny scenariusz, wprowadzający na scenę kilka nietuzinkowych postaci, ale również realizacja, łącząca cechy rasowego kryminału z porządnym dramatem obyczajowym. A dodając do tego odrobinę nieco surrealistycznej czarnej komedii, mamy obraz jednej z obowiązkowych pozycji w aktualnej ramówce.
"American Crime" – sezon 2, odcinek 6
Marta Wawrzyn: Z tygodnia na tydzień jestem pod coraz większym wrażeniem, jak sprawnie "American Crime" opowiada nam w tym sezonie historię incydentu, który mógł pozostać tylko incydentem. Teraz już widać wyraźnie, że musi dojść do jakiejś tragedii, ponieważ każda ze stron okopała się na swojej pozycji i nie odpuści. Najbardziej poszkodowani w tym wszystkim są Taylor i Eric – pierwszy zmuszony do udziału w krucjacie, na którą wcale nie miał ochoty, drugi pogubiony i obnażony przed całą szkołą. Bo trzeba powiedzieć wszystkim, że "Eric jest normalny".
"Jestem gejem, ale nie pedałem" to coś, co mógł powiedzieć tylko chłopak w tym wieku, i nie dziwi mnie, że to powiedział. Takie zamieszanie musi być trudne do zniesienia, zwłaszcza że nawet ci, którzy deklarują, iż akceptują wszystko, mimochodem zdradzają swoje prawdziwe oblicze. Najbardziej bolą drobiazgi – wiedzą to i Taylor, i Eric.
Emocje, które towarzyszą wydarzeniom, są moim zdaniem jeszcze większe niż te z "American Crime" sprzed roku, zaś obsada – jeszcze świetniejsza. W tym tygodniu wszystkich przyćmiła swoim krótkim występem Emily Bergl – jeśli myśleliście, że matka Taylora zapędziła się za daleko w swojej wojnie o zadośćuczynienie dla syna, to co powiedzieć o tej kobiecie!? Matka Erica to po prostu okropna osoba, a Bergl była nieprawdopodobnie wręcz ekspresyjna w tej roli.
Ostatnie sceny zwiastują nadchodzącą tragedię. W zeszłym roku "American Crime" skończyło się mocnym akcentem i tym razem pewnie nie będzie inaczej. To wszystko po prostu poszło już za daleko, żeby dało się zawrócić, teraz może być tylko eskalacja i to pewnie na kilku frontach naraz.
"Shetland" – sezon 3, odcinek 4
Mateusz Piesowicz: Szybkie tempo to zdecydowanie nie jest wyróżnik "Shetland", ale muszę przyznać, że wydarzenia z tego odcinka potrafiły mi porządnie podnieść ciśnienie.
Poczynając od przerażającego starca z domu opieki, na widok którego inni pensjonariusze kulą się ze strachu, a kończąc na trójce detektywów z Jimmym Perezem na czele, którzy coraz bardziej zbliżają się do źródła tajemnicy. Sęk w tym, że im więcej wiedzą, w tym większym niebezpieczeństwie się znajdują. Na własnej skórze zdążył się już o tym przekonać Sandy (Steven Robertson), a o los Tosh (Alison O'Donnell), musimy się podenerwować do przyszłego tygodnia. Ech, te cliffhangery.