"Zwierzęta" (1×01): Neurotyczni nowojorczycy
Marta Wawrzyn
8 lutego 2016, 20:02
Nowy Jork to miejsce nieprzyjazne dla ludzi, a co mają powiedzieć zamieszkujące miasto szczury, gołębie, koty albo… pluskwy? Nowy serial animowany HBO, zagłębiający się w świat tych wszystkich stworzonek, przed premierą wyglądał na hit. Niestety, coś tu nie do końca wyszło.
Nowy Jork to miejsce nieprzyjazne dla ludzi, a co mają powiedzieć zamieszkujące miasto szczury, gołębie, koty albo… pluskwy? Nowy serial animowany HBO, zagłębiający się w świat tych wszystkich stworzonek, przed premierą wyglądał na hit. Niestety, coś tu nie do końca wyszło.
Wydawało się, że "Zwierzęta" mają wszystko, co trzeba, żeby dołączyć do czołówki seriali animowanych. To projekt, który wyróżnia zarówno charakterystyczna, lekko offowa warstwa wizualna, jak i niecodzienny pomysł na fabułę. Phil Matarese i Mike Luciano, ze wsparciem Duplass Brothers Television, postanowili pokazać świat pogardzanych zwierzątek, robiących, co się da, żeby przetrwać kolejny dzień w Nowym Jorku.
Od razu nasuwa się na myśl bohater zeszłorocznych wakacji – szczur ciągnący kawałek pizzy większy od niego po schodach do metra. W sezonie ogórkowym media wspominały o nim częściej niż o kampanii prezydenckiej, używanie mieli też wszelkiego rodzaju satyrycy. Niejeden z nas pewnie pomyślał, że serial o takim szczurze i jego kolegach mógłby być całkiem ciekawy.
I cóż, może ktoś go kiedyś stworzy. "Zwierzęta" na razie marnują swój potencjał, i to wręcz w spektakularny sposób. Pierwszy odcinek to miks najbardziej banalnych ludzkich neuroz – znanych chociażby z filmów Woody'ego Allena – przeżywanych tym razem przez szczury. Jest trochę seksu – znaczy robienia dzieci – a także rozmów o relacjach damsko-męskich, samotności i wszelkiego rodzaju lękach, jakie przeżywa się w okolicach dwudziestki, trzydziestki. Jest nieśmiały chłopak, przepraszam, szczurek, zakazana miłość, niespodziewana śmierć. Jest wrażenie, że oglądamy coś nowego, innego i być może nawet odważnego. Z naciskiem na "być może", bo "Zwierzęta" raczej pozują na serial przełomowy, niż rzeczywiście nim są.
Antropomorfizacja zwierzaków to oczywiście świetny zabieg, który działa prawie zawsze – nieważne, czy w produkcjach skierowanych do dzieci, czy do dorosłych – tyle że tym razem nie stoi za tym nic więcej. Nie ma tu ani wciągającej fabuły, ani dobrych żartów, ani czegokolwiek oryginalnego. To po prostu nudne rozmowy neurotycznych nowojorczyków, tyle że w szczurzej skórze. Serial raczej męczy niż bawi, jak skecz, który wymaga przede wszystkim skrócenia.
Choć słodko-gorzka historia szczura Phila swój urok miała, zwłaszcza pod sam koniec, całość oceniam jako najwyżej średnią. Najbardziej zachwyca warstwa graficzna, rzeczywiście wyjątkowa i pasująca idealnie do komedii pozującej na niezależną. Serialowy Nowy Jork to miejsce szare i ponure, które z perspektywy jego małych mieszkańców wydaje się wyjątkowo nieprzyjazne. Nawet nad głową Louiego czasem świeci słońce. W "Zwierzętach" ciągle pada deszcz. Całość sprawia wrażenie świeżej i niewątpliwie coś w sobie ma. Serial najbardziej kładą słabe dialogi, rodem z najgorszych filmów Woody'ego Allena. Futerkowi bohaterowie spędzają prawie pół godziny, rozmawiając o banałach bądź angażując się w banalne sytuacje.
Bardzo daleko jest "Zwierzętom" do innych komedii HBO utrzymanych w klimacie kina niezależnego, jak "Togetherness" czy "Dziewczyny". Surrealizm tego, co oglądamy na ekranie, wiele nie zmienia. Dobry pomysł po prostu czasem nie wystarczy i tyle. Potrzebny jest jeszcze oryginalny scenariusz, jakaś treść, sytuacje, których nie widzieliśmy tysiące razy i dialogi, które nie sprawiają wrażenia pisanych na kolanie.
Pewnie zerknę jeszcze na jeden czy dwa odcinki, ale po pilocie przestałam spodziewać się czegokolwiek odkrywczego po "Zwierzętach". I przyznam szczerze, że jestem zdziwiona, bo to jeden z tych projektów, które przebyły długą i ciekawą drogę, zanim trafiły do telewizji. Phil Matarese i Mike Luciano początkowo tworzyli krótkie animacje, wyświetlane w nowojorskich kinach. Filmy zdobywały nagrody, udało się nimi zainteresować niezależne festiwale, a także braci Duplass, którzy ostatecznie przygarnęli projekt i zainwestowali w niego. HBO zamówiło od razu dwa sezony. Wydawało się, że wielki świat stanął otworem przed twórcami serialu, tak jak kilka lat temu przed Leną Dunham.
Mimo wszystko mam nadzieję, że kolejne odcinki – czekam zwłaszcza na występ gołębi – zaprezentują nam ciekawsze historie niż ta szczurza z pilota. Ale musiałby chyba nastąpić cud, żeby "Zwierzęta" osiągnęły taki poziom jak chociażby netfliksowy "BoJack Horseman".