Pazurkiem po ekranie #108: Trwając w zachwycie
Marta Wawrzyn
4 lutego 2016, 20:02
W tym tygodniu w mojej ramówce wreszcie pojawił się hit z prawdziwego zdarzenia i nie mam tu na myśli komediowego odcinka "Z Archiwum X" (choć miał on wiele uroku), a "American Crime Story". A oprócz tego będzie o "Shameless", "Żonie idealnej", "Bilions" i "Jane the Virgin". Uwaga na spoilery!
W tym tygodniu w mojej ramówce wreszcie pojawił się hit z prawdziwego zdarzenia i nie mam tu na myśli komediowego odcinka "Z Archiwum X" (choć miał on wiele uroku), a "American Crime Story". A oprócz tego będzie o "Shameless", "Żonie idealnej", "Bilions" i "Jane the Virgin". Uwaga na spoilery!
Dziwne styczniowe tygodnie serialowe niepostrzeżenie zamieniły się w całkiem dobry pierwszy tydzień lutego, a autorem najprzyjemniejszego tegorocznego zaskoczenia okazał się Ryan Murphy i jego ekipa. Tak jak już napisał Mateusz, "American Crime Story" to pierwszy prawdziwy tegoroczny hicior i zarazem serial, który nie ma póki co słabej strony. Od wyśmienitego scenariusza, przez doskonałą realizację, aż po wybitne wręcz aktorstwo – to po prostu jest wielki hit. Brawa należą się tu nawet za taki "drobiazg" jak charakteryzacja, bo to wręcz niesamowite, jak bardzo aktorzy – same znane twarze przecież! – przypominają prawdziwych bohaterów tych zdarzeń.
A przy tym Murphy nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał tego, jak atrakcyjna jest ta historia dla współczesnych widzów, zapatrzonych w rodzinę Kardashianów. Dzieci Roberta co prawda nie mają się pojawiać niepotrzebnie na ekranie – to nie jest serial o małych Kardashiankach – ale już sceny "Nie zabijaj się w sypialni Kimmy" nie mogło zabraknąć. Serwis Uproxx zauważa, że ta scena nie jest wielkim przekłamaniem – O.J. rzeczywiście groził samobójstwem w tym właśnie pokoju, a Robert miał wtedy powiedzieć: "Nie mógłbym więcej wejść do tego pokoju, moja córka nie mogłaby spać w tym łóżku. Wiedziałaby, co się wydarzyło". David Schwimmer powiedział w serialu trochę co innego i choć cały pierwszy odcinek – doskonały pod każdym względem – trudno sprowadzić do tej jednej sceny, na pewno Murphy nie bez powodu to podkręcił.
Przede wszystkim jednak warto zauważyć, że to uczciwie zrobiony serial. Przyznaje to nawet Marcia Clark, dla której oglądanie "American Crime Story" i przeżywanie tego od nowa było koszmarem. Dawna prokurator, obecnie autorka poczytnych kryminałów, powiedziała w rozmowie z EW, że to naprawdę dobry serial i jeśli nie będzie go oglądała, to tylko dlatego, że dla niej osobiście jest to zbyt trudne. Z kolei O.J. Simpson – który serialu nie widział, bo odsiaduje w więzieniu inny wyrok – jest wkurzony, że w ogóle on powstał.
Dzieje się. Sprawa sprzed lat, zakończona w mocno kontrowersyjny sposób, znów budzi dyskusje z różnych względów. Ale warto docenić to, że scenarzyści nie postawili tak po prostu na sensację – a przecież mogli i to też by się sprzedało – tylko uczciwie zaprezentowali zdarzenia i ich uczestników. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Tymczasem w "Żonie idealnej od wydarzeń rozgrywających się w sali sądowej tradycyjnie już lepsze było wszystko inne. A dokładniej jedna, jedyna scena, w której załamana Alicia wyrzuca z siebie wszystko i okazuje się, że jest w gorszym stanie psychicznym niż… no cóż, chyba kiedykolwiek. Po śmierci Willa była załamana, teraz rzeczywiście wyglądała, jakby sama chciała pożegnać się z tym światem.
Wydaje się, że całowanie chłopców w windach – choć na pewno w tym przypadku oczekiwane przez widzów – nie rozwiąże wszystkiego. Alicia Florrick nie jest skazana na bycie szczęśliwą i tyle. To się nie zmieni i co więcej, prawdopodobnie ma to większy sens niż romantyczny happy end z Willem. Za niezły finał całej historii uznałabym sytuację, w której Alicia staje się drugą Hillary Clinton, czyli pozbywa się złudzeń i rzeczywiście zdobywa jakieś ważne stanowisko polityczne. Problem w tym że jeśli do finału zostało jakieś 10 odcinków, nie bardzo widzę, jak to miałoby się ziścić. Jeśli zaś powstanie 8. sezon bez Kingów, nie wiem, czy chcę to oglądać.
Zepsuto nam "Żonę idealną", ale na szczęście Julianna Margulies wciąż jest genialna. Scena załamania jej bohaterki na pewno należy do hitów tego tygodnia. Reszta odcinka – no cóż…
"Shameless" trzyma się mocno i wciąż tak samo śmieszy i zaskakuje. Zwłaszcza udały się ostatnie sceny – Yanis zapłonął jak pochodnia i poczucie winy chyba już nigdy nie opuści biednego Keva, zaś Fiona dowiedziała się, że jej facet zabił człowieka, a niedługo potem straciła dach nad głową. Tak mocnych scen dawno w "Shameless" nie było, co mnie cieszy, bo jeszcze tydzień temu wydawało się, że główną atrakcją sezonu będzie zastanawianie się, kto urodzi, a kto nie. Teraz wydaje się, że Fiona urodzi, ale głównie dlatego, iż nie będzie miała czasu usunąć ciąży. To dopiero jest chichot losu.
Mimo że szalona nawet jak na "Shameless" końcówka przyćmiła wszystko, warto docenić pomysł na hipsterską knajpę o tematyce toaletowej – czekam aż taka powstanie w Warszawie i oby Kraków nie był pierwszy! – a także widoki Iana na przyszłość. Gejowskie "Chicago Fire" wyglądało jak najszczęśliwsze miejsce na ziemi.
Z "Billions" tym razem zapamiętam nie scenę seksu sadomaso – bo ta zamieniła się w spokojny wieczór przez telewizorem – a pouczającą rozmowę, dzięki której pewien niechlujny właściciel psa chcąc nie chcąc został (trochę bardziej) przykładnym obywatelem. Szkoda, że po polskich ulicach nie chodzą tacy twardzi prokuratorzy jak Chuck Rhodes – moje buty od razu czułyby się bezpieczniej.
Pazurki pokazała też Lara – to naprawdę zachwycające, jak dobrze napisano całą czwórkę głównych postaci i jak swobodnie aktorzy czują się w tych rolach – która po cichu, spokojnie, przy pomocy malutkiego szantażu zażegnała potencjalny kryzys. Ta kobieta to skarb, sierżancie Brody!
Na komediowym froncie wciąż szaleje "Jane the Virgin", która w tym tygodniu zafundowała nam m.in. całkiem ciekawy sen erotyczny, a także podróże w czasie w fartuchu. Rafael zdecydowanie miał gorszy dzień niż Jane (ale ona miała gorszą serię randek), zaś nasz dzielny policjant Michael znalazł chip we własnej łydce. Bo to logiczne, że postanowił tam zajrzeć.
Odcinek jak odcinek, przyznacie. Tysiąc absurdalnych pomysłów co tydzień to w tym przypadku norma, zawsze więc jeszcze można pochwalić "Jane the Virgin" za to, że potrafi przekonać Ritę Moreno do zaśpiewania "It's another beautiful day to be Rogelio!". Może następna mogłaby być królowa Elżbieta?
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!