Serialowa alternatywa: "Wersal. Prawo krwi"
Mateusz Piesowicz
3 lutego 2016, 20:02
Tym razem Serialowa alternatywa będzie wysokobudżetowa. "Wersal. Prawo krwi" to najdroższa francuska produkcja telewizyjna w historii, co doskonale widać na ekranie. Pytanie brzmi, czy poza przepychem oferuje ona coś więcej.
Tym razem Serialowa alternatywa będzie wysokobudżetowa. "Wersal. Prawo krwi" to najdroższa francuska produkcja telewizyjna w historii, co doskonale widać na ekranie. Pytanie brzmi, czy poza przepychem oferuje ona coś więcej.
Serial, w oryginale zwany po prostu "Versailles", zaczął niedawno emitować również polski Canal+, więc jest niezła okazja, by się z nim zapoznać. Zwłaszcza że powinien on zainteresować nie tylko fanów produkcji historycznych. Podobnie bowiem jak w przypadku innych kostiumowych dramatów ("Dynastia Tudorów" i "Rodzina Borgiów" nasuwają się same), także i tutaj realia historyczne są tylko efektownym opakowaniem dla szeregu politycznych spisków, obyczajowych skandali i dworskich intryg.
Tło dla takowych jest wyśmienite, wszak to XVII-wieczna Francja. Państwo, które w tamtym okresie kształtowało wizerunek kraju bogatego, wręcz uderzającego przepychem i elegancją, który zresztą przetrwał do dzisiejszych czasów. Osobą, której Francuzi zawdzięczają to w największym stopniu, był Ludwik XIV, król zasiadający na tronie ponad siedemdziesiąt lat. Figura, jakich w historii świata nie było wiele, z pewnością pełna tajemnic i intrygująca na tyle, że warto było jej poświęcić serial.
"Wersal" jednak, jak sama nazwa wskazuje, nie jest typową biografią. Skupia się na pierwszych latach samodzielnych rządów Króla Słońce (akcja zaczyna się w roku 1667) i oprócz niego oraz jego licznego dworu, ma jeszcze jednego ważnego bohatera. Jest nim zespół pałacowy w Wersalu, zbudowany i przekształcony w siedzibę dworu właśnie za sprawą Ludwika XIV. Serial opowiada więc historię króla, łącząc ją nierozerwalnie z rozrastającym się z każdym odcinkiem pałacem, czyniąc z niego symbol władzy i rosnącej potęgi bohatera.
Potęgi objawiającej się w różnych aspektach, z których bodajże najbardziej widocznym jest sposób, w jaki Ludwik podporządkował sobie liczny i niezbyt subordynowany dwór. Wersal służył bowiem nie tylko, jako siedziba władcy, ale również swoista "złota klatka", w której ten umieścił kilka tysięcy wysoko urodzonych poddanych. Oczywiście nie dla towarzystwa, lecz by w pełni kontrolować skorych do buntu dworzan.
Przeprowadzka do Wersalu miała więc być prawdziwym pokazem siły i zdolności przywódczych króla, co twórcy serialu (Simon Mirren i David Wolstencroft) potraktowali jako jeden z motywów przewodnich. Skupiając się na tym, chcieli stworzyć bohatera, który dopiero buduje swoją pozycję, starając się przy tym wyglądać przekonująco i władczo. Czy im się to udało? Według mnie tak, w dużej mierze za sprawą odgrywającego główną rolę George'a Blagdena (Athelstan z "Wikingów"). Ludwik XIV w jego interpretacji potrafi być zarówno stanowczy, jak i zupełnie stłamszony przez otoczenie. Widać, że zależy mu na pełnym posłuszeństwie i stara się robić wszystko, by ten cel osiągnąć, jednak momentami bywa zwyczajnie nieporadny i nieprzekonujący. Obserwacja, jak z człowieka, na którego własny dwór patrzy przez palce, staje się monarchą absolutnym, jest fascynująca.
Zwłaszcza że tej przemianie towarzyszy szereg atrakcji i innych postaci, które potrafią zaintrygować w równie dużym stopniu. Królowi towarzyszy chociażby młodszy brat, Filip Orleański (Alexander Vlahos), stanowiący w wielu aspektach przeciwieństwo brata, a jednak znakomicie go uzupełniający. Relacja między tymi bohaterami to kolejny z motorów napędowych serialu. Budując na skrajnych emocjach, od otwartej wrogości do zaufania i przyjaźni, tworzy bardzo dynamiczny wątek, w którym jeden i drugi bohater wzajemnie się hamują i napędzają do działania. Choć obydwu otaczają liczne kochanki (a w przypadku Filipa kochankowie) i ogromna rzesza członków dworu, to właśnie bracia stanowią najmocniejszą oś "Wersalu", a ich wspólne sceny to zawsze gwarancja wielkich emocji.
Tych nie brakuje również gdzie indziej, ponieważ "Wersal" to prawdziwa orgia przemocy, intryg i seksu oczywiście. Wszystkich elementów jest tu pod dostatkiem i to w tak różnych kombinacjach, że chwilami trudno zorientować się kto, z kim, przeciw komu i dlaczego. Nie przeszkadza to może szczególnie w odbiorze, ale czasem wygląda niezamierzenie komicznie, gdy zachodzimy w głowę, kto akurat spiskuje. Całość została ubrana w odpowiednio brutalną przemoc i erotykę, co w dzisiejszych czasach jest obowiązkowym punktem programu.
Scenariusz został więc skonstruowany tak, by skupiać się, na jak najefektowniejszym przedstawieniu dworskich zawiłości, przez co mocno ucierpiała jego wartość historyczna, ale nie oszukujmy się. Mówimy tu o wysokobudżetowej produkcji, która miała przypaść do gustu szerokiej rzeszy odbiorców. W tym planie nie ma miejsca na kronikarską dokładność, potrzeba za to emocji i odpowiednio dobranych charakterów. Stąd obok postaci historycznych pojawiają się takie, powstałe specjalnie na potrzeby serialu, a na ekranie zamiast wiernego odwzorowania realiów widzimy wszechobecne piękno i słyszymy bohaterów porozumiewających się po angielsku, a nie francusku (ta ostatnia kwestia dość mocno wzburzyła francuskich krytyków, którzy nazwali to nawet "zbrodnią").
Jakiekolwiek rozważania o historycznej wiarygodności scenariusza tracą jednak na znaczeniu w momencie, gdy zobaczymy pierwsze kadry z serialu. Od razu rzuca się w oczy, na co w dużej mierze przeznaczono ponad 30-milionowy budżet produkcji. Kostiumy, scenografia, charakteryzacja – wszystko tutaj wręcz krzyczy przepychem, a ekran oferuje tyle wizualnych atrakcji, że wzrok nie wie, na czym się skupić. Nawet jeśli tego typu seriale nie są dla Was, to warto obejrzeć chociaż jeden odcinek dla czystej przyjemności z patrzenia. Wprawdzie tylko część zdjęć powstała w Wersalu (kompleks pałacowy jest zwykle oblegany przez turystów i zamyka się przed nimi tylko raz w tygodniu), ale twórcy skorzystali z innych miejsc, a część pałacu została wiernie odtworzona w studiu.
Siłą rzeczy bogactwo wizualne jest głównym atutem "Wersalu", ale z pewnością nie jedynym. Fani kostiumowych dramatów, pałacowych intryg i romansów poczują się jak w domu, a skomplikowany scenariusz pozwoli zanurzyć się w tym dworskim bagienku po samą szyję. A że rządy Ludwika XIV obfitowały w atrakcje, to i twórcy nie powiedzieli w tej sprawie ostatniego słowa – zdjęcia do drugiego sezonu już ruszyły.
***
Za dwa tygodnie zmienimy kontynent i po raz kolejny udamy się do Australii, by przyjrzeć się tamtejszej wariacji na temat "Les Revenants", czyli "Glitch".