"Galavant" (2×09-10): To dobry dzień, by umrzeć
Andrzej Mandel
1 lutego 2016, 20:02
Jeżeli "Galavant" nie dostanie 3. sezonu (choćby w jakiejś kablówce, Netfliksie czy u Amazona), to będzie mi bardzo przykro. Jednak z drugiej strony, gdyby się nie udało, to sir Galavant zejdzie ze sceny niepokonany. Finał był niesamowity od piosenki Lestera aż po dość spodziewany, ale i tak zaskakujący twist. Spoilery!
Jeżeli "Galavant" nie dostanie 3. sezonu (choćby w jakiejś kablówce, Netfliksie czy u Amazona), to będzie mi bardzo przykro. Jednak z drugiej strony, gdyby się nie udało, to sir Galavant zejdzie ze sceny niepokonany. Finał był niesamowity od piosenki Lestera aż po dość spodziewany, ale i tak zaskakujący twist. Spoilery!
Powrót "Galavanta" był swoistym serialowym cudem. Doceniany przez krytyków i fanów, ale nie przez masy telewidzów serial miał marne szanse na 2. sezon. Teraz szanse na kontynuację ma jeszcze mniejsze, gdyż im bardziej rósł poziom, tym niższa była oglądalność. A był to sezon, który okazał się rollercoasterem niesamowitych pomysłów na gagi, twisty i piosenki. Finał godnie to zwieńczył.
Ach, Tad Cooper.
Zaczęło się od znakomitej piosenki Jestera (Ben Presley), która przypomniała co działo się w całym sezonie, a przy tym wzbudziła aplauz obu armii. Potem zobaczyliśmy Isabellę (Karen David) jak niczym Theoden na polach Pellenoru zagrzewa swą armię do walki (tak, uderzanie płazem miecza o… no, włócznie… było), cały czas jednak nie mając wątpliwości, jakie jej armia ma szanse. Przyznaję – w tym właśnie momencie brzuch zaczął boleć mnie ze śmiechu.
Jednak w pierwszej połowie finału, czyli odcinku "The Battle of the Three Armies", najbardziej podobał mi się Gareth mający pretensje do Madaleny, że ta wojna to przecież jego urodzinowy prezent i on nie życzy sobie żadnej Czarnej, Czarnej Magii. Troszkę bezskutecznie, notabene. Świetnie wypadła też bitwa, do której z takim zapałem szykował się Galavant, a król Ryszard nieporadnie dopytywał, czy nie mogą za nich walczyć kaskaderzy… Odnalezienie Isabelli było dla Galavanta trochę bolesne, a Gareth odnalazł (i dostał po pysku od) przyjaciela. Vinnie Jones grający Garetha na szczęście mało śpiewał w serialu (acz karaoke miał przednie tydzień temu), ale za to nieustannie świetnie się wpasowuje w klimat serialu.
Nieco mniej szczęścia mieli Lorenzo i Gwynne z doborem miejsca na skromne życie, ale w zamian dostali świetną piosenkę. Jeżeli czegoś było mi zdecydowanie za mało w tym sezonie "Galavanta", to właśnie tej dwójki. Zawsze bezbłędni, a szef Lorenzo tak uroczo podobny do Zgredka.
Swój popis miała też Madalena oraz Wormwood. D'Dew (czyli Czarna, Czarna Magia) wypadło nieco poniżej moich oczekiwań, ale umówmy się – ten sezon poprzeczkę postawił wysoko. W ogóle to jak się zastanowić, jest nieco zaskakujące, czemu dopiero teraz "Galavant" skierował się w stronę nieco mroczniejszych baśni. Madalena od początku idealnie pasowała na Złą Królową. Sama historia też mogłaby zyskać, gdyby klimat był nieco mroczniejszy. Być może przyciągnęłoby to też więcej widzów. Ale cóż, to tylko gdybanie.
Swoją drogą, w finale Sid był bardzo bliski otrzymania własnej pełnej linijki w piosence zbiorowej. Twój pech, Sid. Trzeba było nie przebijać Galavanta.
'A propos Sida – ktoś miał naprawdę dobry pomysł z armią pod flagą Tęczy. Nie wątpię, że to byłby jeden z argumentów przeciw, gdyby TVP kiedykolwiek zechciało rozważać czy zakupić "Galavanta", ale ponieważ nie posądzam obecnych władz TVP o jakikolwiek gust, to przejdźmy do czegoś z innej beczki.
Poza mroczną Madaleną, pulę w drugiej części finału zgarnęli król Ryszard – choćby za nonszalancję z wkładaniem miecza w kamień i wprost przeciwnie, czy za mandat, tak mandat – oraz imię Galavanta. Takie, no takie zwyczajne. Ach, nie. Tad Cooper. Tak, Tad Cooper zgarnął całą pulę na sam koniec. Plus cudowne stwierdzenie Królowej Walencji, że to przecież "nie jest Gra o tron".
Finał serialu był, tak jak całe dwa sezony, uroczą mieszanką bajkowych motywów przekonstruowanych w stylu, który stanowił mieszankę "Czarnej Żmiji" i "Monty Pythona" (ze szczególnym naciskiem na "Świętego Graala"). Zręcznie podawane dowcipy, spora doza autoironii i świetne muzycznie kawałki budowały cały klimat. Nie zapominajmy też o gościnnych występach (w finale zajrzał znów Weird Al) i tych scenach, które pominąłem, jak choćby walka Madaleny z Isabellą.
Zakończenie tym razem było w mniejszym stopniu cliffhangerem niż rok temu. Mamy tu jednak interesująco zapowiadający się wątek Garetha, który chciałby ruszyć, by ratować swą Prawdziwą Miłość (przed nią samą) i już wciągnął w to Sida. To mógłby być niezły główny wątek kolejnego sezonu.
Jeżeli to był jednak ostateczny koniec, to muszę przyznać, że "Galavant" miał finał, na jaki zasłużył. Szalony, pełen świetnych pomysłów i stanowiący ponad 40 minut świetnej zabawy. A przy tym w satysfakcjonujący sposób kończący wszystkie wątki. Tak – jakby co, to jest to dla "Galavanta" dobry dzień, by umrzeć.