Hity tygodnia: "American Crime", "Jane the Virgin", "Galavant", "Agentka Carter", "Grimm"
Redakcja
31 stycznia 2016, 16:02
"Agentka Carter" – sezon 2, odcinek 3 ("Better Angels")
Mateusz Piesowicz: Wprawdzie odcinek obfitował w niezwykłe wydarzenia, na czele z materializującym się znikąd Wilkesem i niepanującą nad swoją nową mocą Whitney Frost, ale jego największą gwiazdą był bez wątpienia powracający po nieobecności Howard Stark. Dominic Cooper ma tyle luzu, że udziela się on i jego współtowarzyszom, i widzom, przez co cały odcinek miał dość komediowy charakter. Nie umknęło to też uwadze scenarzystów, którzy wpletli w dialogi kilka perełek. Usłyszeć narzekania Jarvisa, nie chcącego zostać pozbawionym ciała głosem, czy Peggy komentującą pomysł ekranizowania komiksów, było smakowitym drobiazgiem, świetnie pasującym do klimatu tego sezonu.
Bartosz Wieremiej: Jason Wilkes (Reggie Austin) żyje. Wielki spisek wydaje się coraz większy. Howard Stark (Dominic Cooper) był najzupełniej sobą, a przy okazji okazał się bardzo skuteczny. Na zachód wybrał się także Jack Thompson (Chad Michael Murray). Nawet prawdziwa tożsamość Whitney Frost (Wynn Everett) została ujawniona, a jej nowe moce mogą dostarczyć nam wiele radości. Przynajmniej tyle sugerowały pierwsze próby.
W "Better Angels" infiltrowano miejsca spotkań tych potężnych i bezkarnych. Ukrywano dowody, a i świadomie zakłamywano rzeczywistość. Co więcej, oglądało się to naprawdę dobrze. Peggy (Hayley Atwell) i Jarvis (James D'Arcy) wciąż są w świetnej formie, a i wspomniany Howard nie stracił nic ze swojego uroku. Najlepsze jest jednak to, że wciąż chce się obserwować, w jakich to jeszcze tarapatach znajdzie się Peggy w czasie swojego śledztwa oraz w jaki sposób poradzi sobie z kolejnymi przeciwnościami losu.
"American Crime" – sezon 2, odcinek 4
Marta Wawrzyn: Najmocniejszy w swojej wymowie odcinek 2. sezonu "American Crime". Począwszy od prologu, a skończywszy na prawdzie o gwałcie na imprezie. Nie całej, ale chyba tyle wystarczy, żebyśmy wiedzieli, co się wydarzyło, a jednocześnie nie byli do końca pewni, co jeszcze się tam kryje pod powierzchnią.
Historia gwałtu, który okazał się wcale nie być gwałtem, to galimatias ludzkich emocji, uprzedzeń, lęków. Serial zaserwował nam mocny komentarz na temat tego, jak postrzega się dziś męskość. Wydawałoby się, że inaczej, niż 100 lat temu; że bycie gejem to nic złego – a jednak w wielu środowiskach akceptują cię tylko, jeśli jesteś "normalny". Elitarna szkoła prowadzona przez Felicity Huffman okazała się być jednym z tych miejsc. A przy okazji cały czas towarzyszyło nam pytanie, czy aby na pewno można zgwałcić faceta. Kolejny temat tabu, z którym serial inteligentnie się rozprawił.
Przed nami jeszcze 6 odcinków, w których zobaczymy skutki tego, co się wydarzyło na imprezie organizowanej przez kapitanów drużyny koszykówki. W najlepszym razie będą one niemiłe, w najgorszym mogą okazać się tragiczne. Historia się nie skończyła, ona dopiero się zaczyna. Taylor musi jakoś przetrwać – podobnie zresztą jak Eric. Leslie będzie bronić jak lwica dobrego imienia szkoły, cokolwiek by się nie działo. Trener będzie stał murem za swoją drużyną, rodzice będą chronić swoje dzieci. Co ci wszyscy ludzie zrobią, kiedy wydarzenia przyspieszą i cokolwiek pójdzie nie po ich myśli? Przy tak wyśmienicie napisanej palecie bohaterów naprawdę nie jestem w stanie niczego przewidzieć.
"Galavant" – sezon 2, odcinki 7 i 8 ("Love and Death" i "Do the D'DEW")
Mateusz Piesowicz: Wojna zbliża się wielkimi krokami, więc każdy przygotowuje się do niej, jak tylko potrafi. Nieważne, że jedni mają prawdziwą armię, inni nieumarłą (ale walczącą w słusznym celu!), a jeszcze inni improwizowaną – liczą się chęci, czyż nie? A że tych u każdego pod dostatkiem, to bitwa zapowiada się na zajadłą.
Wojenne przygotowania zbladły jednak wobec rozkwitających na każdym kroku uczuć. Gareth uzewnętrzniał się śpiewająco wśród oszałamiająco kolorowych okoliczności przyrody, lecz jak na twardziela przystało, w wypowiedzeniu na głos tego, co czuje względem Madaleny, wyręczył się armią. Jej pomocy nie potrzebował natomiast Richard, który w końcu uwolnił się od natrętnego jednorożca, i kto wie, może to będzie impuls, który pchnie go do zostania prawdziwym królem?
Bartosz Wieremiej: Wstawanie z grobu to zawsze wielka rzecz, szczególnie jeśli w zaświatach łapiemy się na śpiewającą Śmierć (Eddie Marsan). Jednak nie był to koniec atrakcji w ostatnim spotkaniu z "Galavantem". Bawiono się magią, były miłosne wyznania i pożegnania, z tymi, których obdarzono uczuciami. Nawet drogi niewybrane okazały się intrygujące, bo przecież na jednym ze znaków na drogowskazie znalazła się także Portlandia. Również tłum zombie zaliczył ciekawy epizod. Owszem, niektóre zombiaki potykały się o krzaki, a inne miały problem z drzewami, ale kto by się przejmował takimi drobnostkami.
Madalena (Mallory Jansen) i Gareth (Vinnie Jones) zaliczyli przeurocze momenty i bez dwóch zdań stanowią moją ulubioną parę. Kurcze, nawet karaoke było, a także rozbrajające wyznanie uczuć przed tłumem żołnierzy. Richard (Timothy Omundson) przyznał się do kilku rzeczy. Zbrojownia w pewnym królestwie okazała się raczej słodka, a Isabella (Karen David) dorobiła się nowej fuchy.
Jak i w poprzednich tygodniach, było ciekawie, zabawnie, nieco absurdalnie. Obyśmy jeszcze mieli szansę chwalić produkcję stacji ABC.
Andrzej Mandel: Kolejne odcinki i kolejny hit – choć uzdrowiciel Neo of Sporin (Neosporin to taki antybiotyk na rany) wypadł raczej blado, to już refleksja Śmierci (Eddie Marsan) o klejnotach była zabawna. Oczywiście, całą pulę w "Love and Death" zgarnął Gareth (Vinnie Jones) i jego karaoke, choć wyznawanie sobie uczuć przed frontem żołnierzy też wypadło nieźle. Podobnie jak mina Isabeli przy wizycie w zbrojowni…
Bardzo dobrze wypadły nawiązania do wszelkich sag fantasy i SF w postaci kuszenia Madaleny przez Wormwooda. To będzie miało konsekwencje za tydzień, w "Bitwie trzech armii", pierwszej części finału. Dobrze wyglądało też starcie Isabelli z Madaleną przypominające Lip Sync Battle albo rapowe pojedynki.
Najbardziej śmieszyli mnie jednak król Ryszard i Bobby, którzy mało aluzyjnie informowali Galavanta co robią przez cały czas aż do momentu, w którym Ryszard postanowił pomóc Galavantowi, a Bobby (Clare Foster) śpiewająco określiła jego szanse na przeżycie oraz szybką śmierć. To się nazywa wiara kobiety w możliwości ukochanego.
"Jane the Virgin" – sezon 2, odcinek 9 ("Chapter Thirty-One")
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" to jedna z tych produkcji, które pozwalają mi przetrwać zimę. Szkoda, że tak długo musieliśmy czekać na powrót, ale było warto. "Chapter Thirty-One" w idealnych proporcjach miksuje dramat z komedią, dorzucając jeszcze parę twistów rodem z kosmosu, gdybyśmy się nudzili.
Rita Moreno znów błyszczała w roli Glammy, ale tajemnica jej i ojca Rogelia okazała się w sumie dość smutna – ile to lat ta kobieta udawała, że wszystko jest w porządku? Czterdzieści!? Trudno się z tego śmiać, choć wątek miał świetne komediowe momenty.
Bardzo fajnie wypadły koszykarskie przygody Jane – nieważne, czy akurat sama grała z przystojniakiem o ksywce McBaskets, czy też próbowała zmusić dziecko do snu, nieświadoma, że jej poczynania komentuje w telewizji kilku drabów. Gdzieś w to wszystko wmieszała się jeszcze "Duma i uprzedzenie" i okazało się, że też tam pasuje.
Wszystko, wszyściuteńko mnie tu bawiło i cieszyło, zaś ostatnia scena – w gruncie rzeczy chyba nie aż tak niespodziewana – sprawiła, że otworzyłam szeroko oczy i przykryłam usta dłonią, wydając przy tym okrzyk niegodny krytyka. Jak dobrze, że "Jane the Virgin" znowu jest z nami!
"Grimm" – sezon 5, odcinek 7 ("Eve of Destruction")
Mateusz Piesowicz: Powrót "Grimm" po zimowej przerwie wypadł całkiem okazale i potwierdził, że scenarzyści nadal mają sporo pomysłów na to, jak podtrzymać nasze zainteresowanie. Dowiedzieliśmy się nieco więcej w temacie najbardziej dręczących kwestii, czyli tego, w jaki sposób Juliette jest znacznie mniej martwa, niż powinna być, oraz poznaliśmy bliżej bojowo nastawioną grupę Black Claw.
W obydwu przypadkach odkryto przed nami tylko rąbek tajemnicy, która w dalszych odcinkach z pewnością nabierze znacznie więcej barw. Bo chyba nikt nie wyobraża sobie, że Nick tak po prostu odpuści sprawę z Juliette, nawet jeśli ta nosi teraz inne imię i została udawaną blondynką? I nie zmienia tego fakt, że pod ręką ma prawdziwą blondynkę, do której żywi coraz cieplejsze uczucia. Bez wątpienia w najbliższym czasie świat naszego bohatera czekają poważne wstrząsy i trudno przewidzieć, kto wyjdzie z nich cało.
Bartosz Wieremiej: Prawdziwa wojna puka do bram Portland, o ile miasto to posiada bramy. W "Eve of Destruction" bezceremonialnie pozbyto się większości nadzorujących tę nieco bardziej potworną część ziemskiej populacji, a i przyznać trzeba, że nagle wszystko w tym serialu stało się skomplikowane i odrobinę zakręcone.
Zresztą nawet wybory scenarzystów, które wcześniej mogły komuś przeszkadzać (Adalind, Nick – wiecie), w bardzo ciekawy sposób wpleciono w ten konflikt. Relacje między częścią bohaterów są naprawdę nieuporządkowane: Nick (David Giuntoli), Adalind (Claire Coffee) i Juliette zwana teraz Eve (Bitsie Tulloch), a jeszcze Meisner (Damien Puckler) czy Trubel (Jacqueline Toboni)… Całe zamieszanie może podążyć w co najmniej kilku kierunkach, a większość z nich ma całkiem niezły potencjał.
Na dodatek w tym wszystkim chyba nawet nie odczuwa się braku jakiejkolwiek sprawy tygodnia i trzeba docenić twórców, że pozwolili sobie na coś takiego.
"Man Seeking Woman" – sezon 2, odcinek 4 ("Tinsel")
Marta Wawrzyn: Sytuacja się odwróciła i zobaczyliśmy (po raz drugi w serialu) "Woman Seeking Man" – czyli Liz, tym razem romansującą z pewnym wesołym staruszkiem w czerwonym kubraczku. Tak, tak, siostra Josha przygruchała sobie św. Mikołaja i zepsuła na zawsze wszelkie nasze dziecięce wyobrażenia na jego temat. Zwłaszcza ten pociąg wjeżdżający do tunelu mógł człowieka nieco przerazić…
Zakazany romans przepracowanej dziewczyny z facetem, który dał jej kalkulator, prowadzony był z ogromną gracją w kierunku nieuchronnej katastrofy. Bo przecież Mikołaj ma w domu Mikołajową! Britt Lower jako Liz i Robin Givens w roli małżonki jej ukochanego były fantastyczne, absurd wylewał się z ekranu potężnym strumieniem, zaś różne drobiazgi – jak "drink" zamówiony przez Mikołaja na randce – niezmiennie bawiły i dodawały całości pieprzyku.
Wszystko zakończyło się tak, jak zakończyć się musiało, a morał pozostaje jeden: drogie dziewczynki, przestańcie marzyć o seksie z Mikołajem!