"Z Archiwum X" (10×01-02): Kolonizacja przyszłości
Michał Kolanko
26 stycznia 2016, 23:01
Powrót "Z Archiwum X" po prawie 15 latach nieobecności był obarczony ogromnym ryzykiem. Telewizja zmieniła się niemal tak bardzo, jak lata 90. różnią się od współczesnego świata. Uznano jednak, że walka z przyszłością nie ma sensu. Paradoksalnie przez to powrót może okazać się sukcesem. Spoilery!
Powrót "Z Archiwum X" po prawie 15 latach nieobecności był obarczony ogromnym ryzykiem. Telewizja zmieniła się niemal tak bardzo, jak lata 90. różnią się od współczesnego świata. Uznano jednak, że walka z przyszłością nie ma sensu. Paradoksalnie przez to powrót może okazać się sukcesem. Spoilery!
Współczesna popkultura niemal na każdym kroku zwraca się ku przeszłości. Największą zaletą nowych "Gwiezdnych wojen" było z pewnością to, że tak niewiele różnią się od dzieła Lucasa z lat 70., a nie mają nic wspólnego z nieudanymi prequelami. W jakimś sensie, podobnie jest z "nowym" sezonem "Z Archiwum X". Cudzysłów jest uzasadniony – rdzeń serialu nie zmienił się wcale. Nowe są okoliczności i szczegóły, od dronów i internetu po telefony. Ale gdy Scully mówi do Muldera w drugim odcinku: "Jestem oldskulowa. Sprzed epoki Google", to wiemy, że nie odnosi się tylko do jej metod i wiedzy, ale i dla całego serialu.
Bo Scully nadal pracuje w laboratorium, a Mulder rzuca sarkastycznymi bon motami. Skinner nadal jest dyrektorem w FBI. Archiwum X ma się świetnie. Prezydenci się zmienili, ale spisek kolonizacyjny – którego chyba nawet sami twórcy nie rozumieją do końca – działa w najlepsze pod przewodnictwem Palacza, który w jakiś cudowny sposób przeżył atak rakietowy w "The Truth", ostatnim odcinku 9. sezonu. Tylko na powrót Samotnych Strzelców nie ma co liczyć, po tym jak zostali bezmyślnie (z serialowego punktu widzenia) zamordowani w "Jump the Shark".
Ta naturalność, z jaką wróciło status quo z najlepszych lat serialu, dotyczy przede wszystkim drugiego odcinka, "Founder's Mutation". Odcinek pierwszy – głównonurtowy "My Struggle" – jest przeładowany ekspozycją i niepotrzebnymi scenami. Wątek spiskowo-kolonizacyjny zawalił się pod własnym ciężarem na długo przed 8. sezonem i odejściem Duchovnego z serialu. "My Struggle" w zupełnie niepotrzebny sposób "włącza" zgrane już motywy, które tylko na pozór wyglądają nowocześnie. Od pierwszej do ostatniej sceny nietrudno o wrażenie, że "coś jest nie tak". To nie jest dobry początek. Na szczęście pozbyto się odniesień do wątku superżołnierzy z 8. i 9. sezonu, ale historia o tym, że to rząd "udaje" obcych nie jest ani świeża, ani wciągająca. A przede wszystkim próbuje realizować tak wiele celów jednocześnie, że nie odnosi pełnego sukcesu w żadnym. Najkrócej mówiąc: wrażenie bałaganu i chaosu towarzyszy niemal każdej scenie.
Tytuł odcinka kojarzy się od razu z 6-tomowym, autobiograficznym cyklem szwedzkiego pisarza Karla Ove Knausgarda. "Moja walka" to nawiązanie do historii życia Muldera, który niemal w pierwszym zdaniu narracji wprowadzającej mówi o swojej obsesji na tle UFO. Co ciekawe, Knausgard też w centralnym miejscu stawia swojego ojca – co bardzo kojarzy się z Mulderem.
Walka Muldera o ujawnienie "prawdy" – nie tylko dotyczącej porwania siostry, ale ponadnarodowego spisku rządowego i planach kolonizacji Ziemi przez Obcych – to kluczowy przecież wątek całego serialu. Mulder jednak w mało przekonywujący nawet jak na niego sposób "kupuje" historię opowiedzianą przez Tada O'Malleya (Joel McHale), konserwatywnego internetowego publicystę prowadzącego własny talk show.
Chociaż w tym odcinku odniesienia do teraźniejszości – od Ubera po Obamę – są niemal na każdym kroku, to całość skierowana jest niemal całkowicie ku przeszłości. Historia Svety (Annet Mahendru), porwań, eksperymentów genetycznych na dzieciach itd. przypomina wszystko to, przez co musiała przechodzić Scully. Nawet spiskowa wizja świata, którą wykłada O'Malley w jednym z najgorszych tego typu monologów w historii serialu, brzmi archaicznie. Obozy FEMA, stan wyjątkowy w kraju, manipulacje pogodą, sztuczne wywoływanie wojen itd. – O'Malley brzmi jak amerykańska skrajna prawica z lat 90., chociaż stosuje nowoczesne metody no i ma na zapleczu działająca replikę UFO. Próby tłumaczenia zasad działania tego statku to oczywiście typowa dla serialu pseudonauka.
Całość nie tylko jest nieprzekonywująca (jak kłótnia Scully z Mulderem), ale przede wszystkim bardzo nużąca. Twist na koniec odcinka częściowo jednak to wynagradza. W jakimś sensie "My Struggle" można uznać za konieczny reset całej mitologii i wątku spiskowego, w którym są dwie strony – Palacz i jego grupa spiskowców, a po drugiej stronie FBI i Archiwum X. Nie wiemy jeszcze, czy jest to odrodzony Syndykat, który uległ przecież zniszczeniu w "One Son" czy organizacja, której fragmenty widzieliśmy w 9. sezonie. Szkoda tylko, iż oznacza godzinę tak szybkich zwrotów akcji i tak dużego tempa, że wszystko rozpada się na kawałki. Efekt jest jeden: Skinner ponownie otwiera Archiwum X, a nasi bohaterowie dostają odznaki i służbową broń. I już!
Taki reset wydawałby się niemożliwy, ale szybko go akceptujemy. Bo drugim odcinku jest już zdecydowanie lepiej. James Wong – autor klasyków jak "Home" i współtwórca nieodżałowanej "Gwiezdnej eskadry" – stworzył interesującą hybrydę. Z jednej strony jest tu "potwór tygodnia". Z drugiej – Wong umiejętnie, zręcznie jak na "Z Archiwum X" wplótł wątki dotyczące dziecka Muldera i Scully. William został oddany do adopcji w 9. sezonie. I tu pokazane są konsekwencje tej decyzji. W typowy dla Wonga sposób jest to mroczny odcinek, w którym kilka scen (obrzydliwe mutacje czy finał) zapadają od razu w pamięci. Jak się okazuje, nawet po tylu latach "Z Archiwum X" potrafi nadal skutecznie straszyć. A chemia między Mulderem i Scully gwarantuje, że ten odcinek działa bardzo dobrze. Oczywiście eugenika, porwania, mutacje, hybrydy, eksperymenty na ludziach to tematy, które już wielokrotnie w tym serialu widzieliśmy. W tym sensie to bardzo konwencjonalny odcinek. Wong jednak sprawia, że ten odcinek ogląda się jako coś świeżego. Być może dlatego, że świetność "Z Archiwum X" i samego Wonga to tak odległa przeszłość, iż brakuje już punktów odniesienia, nawet dla zagorzałych fanów.
Przywrócenie do 2016 roku elementów, które działają – nawet obciążonych bagażem głównego spisku – dało zaskakująco dobry efekt. Trzeci odcinek z sześciu ma mieć lekki ton, co niejako uzupełnia dwa pierwsze odcinki. To była w końcu mieszanka, która zapewniła "Z Archiwum X" sukces. I nawet jeśli format serialu wygląda archaicznie, to i tak trudno oprzeć się jego urokowi. I jak pokazują świetne wyniki oglądalności pierwszego odcinka, na ten sentyment jest ewidentne zapotrzebowanie. 16 milionów ludzi usłyszało ponownie charakterystyczna muzykę w czołówce, która nie uległa żadnym modyfikacjom. To jest kapitał, wokół którego FOX nie może przejść obojętnie.
Jak pisze Sonia Sarayia na Salon.com, powrót "Z Archwium X" wykorzystuje naszą tęsknotę za światem pełnym zagadek i tajemnic, które można rozwiązać tylko dzięki naturalnej ludzkiej inteligencji i współpracy, a nie wykorzystywania elektronicznych gadżetów. To na pewno tylko jedno z wytłumaczeń tego, że mimo pewnego archaizmu serial nadal wciąga. Teraz jego archaiczność działa na korzyść. I to zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o formę.
"Detektyw" (sezon 1), "Pozostawieni", "Fargo", "Breaking Bad", "The Americans", "Mad Men" – to tylko niektóre współczesne seriale, które znacznie przewyższają "Z Archiwum X" na każdym polu. Ale jego twórcy nie uznali, że można te seriale pokonać na ich warunkach. Zamiast tego zaserwowali powrót do tego, co tak dobrze działało w oryginalne. Nie ma eksperymentów z rdzeniem serialu na miarę 8. i 9. sezonu, nie ma wyrafinowanej, filmowej formy. I nie szkodzi. I tak wszyscy chcemy wierzyć, że sukces "Z Archiwum X" nadal jest możliwy, wbrew temu wszystkiemu, co wydarzyło się w telewizji w ostatnich latach.