"Baskets" (1×01): Najsmutniejszy klaun na świecie
Marta Wawrzyn
24 stycznia 2016, 13:02
Myśleliście, że Louie jest ponurakiem? Poznajcie Chipa Basketsa, faceta, który ewidentnie nie ma w życiu szczęścia, a mimo to uparł się, że będzie klaunem.
Myśleliście, że Louie jest ponurakiem? Poznajcie Chipa Basketsa, faceta, który ewidentnie nie ma w życiu szczęścia, a mimo to uparł się, że będzie klaunem.
Telewizja FX ma nosa do seriali komediowych, a kiedy siły połączyli Louis C.K., Zach Galifianakis i Jonathan Krisel (reżyser i scenarzysta "Portlandii"), musiała powstać jedna z najbardziej absurdalnych, najdziwniejszych i najsmutniejszych komedii, jakie możemy teraz oglądać. A warto zauważyć, że od kilku lat komedie absurdalne, dziwne i smutne zaczęły wygrywać z sitcomami i niedługo chyba już pozostaną same na placu boju. Coraz trudniej jest się wyróżnić, ale tym razem się udało. Naprawdę się udało.
Zach Galifianakis wciela się w serialu "Baskets" w Chipa Basketsa, faceta pochodzącego z małego miasteczka w Kalifornii, o którym nie wiemy na razie za wiele. Wiemy, że jest w średnim wieku, nosi brodę, ma brata bliźniaka (którego również gra Galifianakis) i ewidentnie mu w życiu nie wyszło. Nie ma mieszkania, pieniędzy, miłości, przyjaciół. Marzyło mu się, żeby zostać wyrafinowanym francuskim klaunem, ale podbój Paryża też nie poszedł po jego myśli. Wrócił do domu z francuską żoną (Sabina Sciubba), która zakochała się nie w nim, tylko w Ameryce, i rozpoczął pracę w rodzinnym miasteczku jako klaun na rodeo. Poznał też agentkę ubezpieczeniową o imieniu Martha (Martha Kelly), która z jakiegoś powodu znosi jego nieprzyjemne zachowania. Życie toczy się dalej.
Chyba, bo pokłady surrealizmu są w "Baskets" tak duże, że momentami zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno to wszystko dzieje się naprawdę. Niezależnie od tego, jak brzmi odpowiedź na to pytanie, Chip jest szalonym pechowcem i jednym z najbardziej niezwykłych bohaterów we współczesnych komediach. Szarym człowiekiem, któremu wszechświat zrzuca na głowę kolejne wiadra z pomyjami, a on i tak robi to, co uparł się, że będzie robił. Depresyjnym gościem taplającym się w beznadziei, w kraju, gdzie ponoć każdy pucybut może zostać milionerem. Klaunem, który jest wystarczająco dobry tylko wtedy, kiedy daje się wziąć bykowi na rogi.
Nie tak łatwo po dwudziestu pięciu minutach określić, jakim człowiekiem jest Chip Baskets, co do tej pory robił w życiu, dlaczego tak się uparł, żeby zostać "lepszym", europejskim klaunem i czy będziemy go w stanie polubić. Na razie z ekranu wylewa się absurd, czarny humor, melancholia i wszelkiego rodzaju dziwność. Chip ma w sobie coś z nieudacznika, marzyciela, dużego chłopca, amerykańskiego prostaka, poety, samoluba, zranionego ptaszka. To i straszny cham – spójrzcie tylko, jak traktuje Marthę – i prawdopodobnie człowiek, który ma w sobie sporo artystycznej wrażliwości. Bohater zbudowany z przeciwieństw, którego kolejne warstwy dopiero zostaną odsłonięte. Facet tak depresyjny i pełen goryczy, że Louie wygląda przy nim na wesołka.
Galifianakis już teraz dokonuje cudów w swojej podwójnej roli – jako Dale zachowuje się jak totalny burak i mówi z niesamowitym południowym akcentem – a warto zauważyć, że na drugim planie też jest nieźle. Louie Anderson – tak, facet! – z wdziękiem wciela się w nadopiekuńczą matkę bliźniaków. Ernest Adams gra właściciela Buckaroo Rodeo, który daje robotę każdemu, komu odpowiada niska płaca i wysokie prawdopodobieństwo nabawienia się "byczej" kontuzji. Sabina Sciubba wymiata jako stereotypowa żona imigrantka.
"Baskets" najbardziej zachwyca groteskowymi scenami, w których wyrafinowanie klauna Renoira, jego niecodzienny makijaż i akcent jego paryskiej małżonki boleśnie ścierają się z małomiasteczkową amerykańską codziennością, pełną fast foodów, wąsatych self-made menów i przyziemnych agentek ubezpieczeniowych, ubranych w pstrokate sukienki nieokreślonego koloru. Właściwie nie ma tu humoru, który by sprawił, że śmialibyśmy się w głos. Smętna codzienność przeplatana przedziwnymi pomysłami, jak Kato Kaelin śpiewający hymn USA na rodeo albo reklamy firmowane przez Dale'a Basketsa, dostarcza raczej śmiechu przez łzy. Bo przy całym absurdzie serialu nie tak trudno jest zobaczyć w tym depresyjnym brodaczu własne niespełnione marzenia.
Choć Chip Baskets wydaje się być człowiekiem wyjętym z innej rzeczywistości niż nasza, w tej pięknej katastrofie, jaką jest jego życie, można odnaleźć wiele uniwersalnych prawd. Podobnie jak "Louie", nowy serial FX nie tyle śmieszy, co zadziwia, zastanawia, wywołuje uczucie dyskomfortu. A momentami zwyczajnie smuci.
Prawdopodobnie sensowniej byłoby oceniać "Baskets" po kilku odcinkach niż po jednym, ale skoro pewnych ograniczeń – geograficznych czy też związanych ze stanem umysłu – nie przeskoczę, muszę zaufać Galifianakisowi i telewizji FX, specjalizującej się w postmodernistycznych komediach, które sprawiają, że widzowi bynajmniej nie jest do śmiechu. Na razie za mną świetny, zaskakujący i świeży pilot, który prześcignął o kilka długości wszystko, co widziałam wcześniej w tym miesiącu. Oby tak dalej.