Pazurkiem po ekranie #106: Morze przeciętności
Marta Wawrzyn
21 stycznia 2016, 20:02
W mojej ramówce wciąż panują pustki, stąd dziś będzie głównie o "Żonie idealnej" i "Shameless". Doceniam także dziewięć dni ze świnką w "Brooklyn 9-9". Spoilery!
W mojej ramówce wciąż panują pustki, stąd dziś będzie głównie o "Żonie idealnej" i "Shameless". Doceniam także dziewięć dni ze świnką w "Brooklyn 9-9". Spoilery!
Większość stycznia już za nami, a moja ramówka wciąż składa się głównie z pozycji z półki "Skoro nic innego nie ma, można oglądać". I choć bardzo chciałabym czasem skomentować brytyjski miniserial "War and Peace" albo któryś z komediowych średniaków ("Superstore", "The Grinder", same wielkie dzieła!), naprawdę nie czuję się na siłach. Telewizję, i to nie tylko amerykańską, zalała jakaś straszna fala produkcji poprawnych, nie widzę niczego, czym mogłabym się ekscytować, i wydaje mi się, że dopiero HBO mnie uratuje w połowie lutego.
Tymczasem zajmijmy się "Żoną idealną", która po przebłysku nieco lepszej formy z zeszłego tygodnia wróciła do bzdurnych spraw tygodnia i całej reszty przeciętności. Z niedzielnego odcinka najbardziej zapadła mi w pamięć Grace, która wyrosła na świetną dziewczynę. Szkoda, że wyraźnie dobiega końca czas, w którym pracowała jako asystentka swojej matki, bo w tym sezonie nie przysypiałam głównie na scenach z nią. Nie działają za to już na mnie takie "zaskakujące" twisty, jak propozycja Cary'ego z końcówki odcinka. To wszystko już naprawdę było, wałkowane dziesiątki razy w tę i we w tę.
Czerpiący niesamowitą radość z muzyki, a jednocześnie ciągle balansujący na granicy plagiatu Rowdy też już był. I niestety jego nowy utwór – chwytliwy, jak orzekli eksperci – nie jest i nie będzie nowym "Thicky Trick". Krytykowanie "Żony idealnej" nie do końca mi się uśmiecha, bo przecież miała sześć świetnych sezonów. Ale niestety to, co dzieje się z nią teraz, pokazuje, że wszystkie seriale powinny być kontynuowane tak długo, dopóki scenarzyści mają świeże pomysły. 8. sezon to bardzo zły pomysł.
Z twistami zaszalało również "Shameless", gdzie Fiona przekonywała przez większość odcinka Debbie, że #AborcjaRządzi, by na koniec odkryć, iż sama jest w ciąży. I choć na płaszczyźnie emocjonalnej ten pomysł działa – Fiona wygląda na przerażoną, Emmy Rossum gra koncertowo i ogląda się to nieźle – sensu w tym niestety większego nie ma. Kto jak kto, ale akurat ona zawsze była pod tym względem odpowiedzialna. I co, teraz mam uwierzyć, że pigułka nie zadziałała? Ech… amerykańskie seriale mają jakiś absurdalny problem z niedziałającą antykoncepcją. Skończyły się wszystkie pomysły? To teraz zaskoczmy widzów ciążą!
To, co w "Shameless" jest w tym sezonie super, to najazd hipsterów na Alibi – karaoke, espresso i jeszcze barber, co za czasy! – a także przemiana Carla w małego gangstera. Pokłońcie się królowi, a jego nazwisko to już nie Heisenberg. Scena rozgrywająca się w szkolnej toalecie wypadła świetnie, a zbliżająca się kolizja świata Gallagherów ze światem "prawdziwej" gangsterki niewątpliwie dostarczy wielu emocji.
Było też coś cudownie dwuznacznego w rozmowie Lipa i pani profesor w łóżku – czy ona naprawdę chce, żeby on zabił jej męża? A jeśli tak, to czy Lip byłby do tego zdolny? Ziarnko niepewności zostało zasiane. Z kolei na polu komediowym znów najlepiej wypadł Frank, który znalazł nową misję życiową i niechcący załatwił jakiejś pani szybkie i bezbolesne pożegnanie z tym światem. Ciekawe, jaki będzie jego kolejny krok. Choć z wiarygodnością w tym akurat wątku bywa różnie – Frank zakochany jak nastolatek? Nieee – na pewno spełnia on swoje zadanie, to znaczy równoważy dramaty dziejące się wszędzie indziej.
Ten tydzień należy do Angie Tribeki, ale swoje momenty miała także ekipa "Brooklyn 9-9", częściowo rozłożona przez świnkę. To był niezły teatr dwóch aktorów – jak prawie zawsze kiedy Jake i kapitan zostają sami – w którym były i emocje, i trochę slapsticku, i jedna rozwiązana przypadkiem sprawa. Swoje zrobił też mały żarcik w stylu "Pięknego umysłu".
Zaliczyliśmy również przyzwoity psi pogrzeb, przemianę Terry'ego w Hulka, a Gina wyjaśniła nam, czemu trója z minusem to ocena idealna. Słowem – udane 20 minut.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!