"Billions" (1×01): Wilki z małego ekranu
Marta Wawrzyn
18 stycznia 2016, 21:02
W nowym serialu telewizji Showtime spec od szybkiej kasy grany przed Damiana Lewisa musi się zmierzyć z surowym prokuratorem, w którego wciela się Paul Giamatti. I cóż to jest za pojedynek!
W nowym serialu telewizji Showtime spec od szybkiej kasy grany przed Damiana Lewisa musi się zmierzyć z surowym prokuratorem, w którego wciela się Paul Giamatti. I cóż to jest za pojedynek!
Aby uświadomić sobie, jakim serialem jest "Billions", wystarczy tak naprawdę obejrzeć pierwszą scenę, w której prokurator Chuck Rhoades (Paul Giamatti) oddaje się dość ciekawym praktykom seksualnym. Ten początek mówi wszystko – mamy do czynienia z jedną z tych produkcji, które już od pierwszych sekund bardzo chcą być mocne, wyraziste i kontrowersyjne. Chcą, aby się o nich mówiło. Potrafią się sprzedać, nawet jeśli pod płaszczykiem atrakcyjnej formy skrywają wiele banałów.
I choć zdania na temat "Billions" są póki co podzielone, mnie kupili bez reszty. To prawda, że ja to wszystko już widziałam – i wilki z Wall Street są do siebie bardzo podobne, i twardzi stróże prawa oparci są na tych samych schematach. Ale przyznaję, Showtime stworzył diabelnie wciągający serial, który od razu angażuje widza w grę, gdzie stawki są ogromne.
"Billions" pokazuje świat wielkiej kasy, wpływów i korupcji. Po jednej stronie mamy wspomnianego twardego prokuratora z koneksjami politycznymi i ambicjami, by należeć do elity, a po drugiej ambitnego szefa funduszu hedgingowego, Bobby'ego Axelroda zwanego w skrócie Axe'em (Damian Lewis). Axe pozuje na człowieka z ludu, bo pochodzi z Yonkers, z klasy robotniczej i sam doszedł do wielkich pieniędzy, możliwe, że po drodze łamiąc nie tylko zasady etyczne, ale i prawo. Pomiędzy tymi dwoma wpływowymi facetami toczyć się będzie bezustanna gra, której zwycięzcy zapewne długo nie poznamy.
Na razie dość dobrze zarysowano obu głównych bohaterów – obaj mają rodziny, obaj cierpią na przerost ambicji, obaj uważają się za ważniaków. Jeden z nich teoretycznie powinien stać po stronie prawa i sprawiedliwości, zaś drugi okazać się szumowiną, ale nie spodziewałabym się tak oczywistych diagnoz i jasnych odpowiedzi. Nikt tu nie jest chodzącym ideałem ani zbawicielem, to dwóch dorosłych facetów, napędzanych przez szalone ambicje i uzależnionych od adrenaliny, której potężnych dawek dostarcza im codzienna praca.
To prawda, że mamy do czynienia z bohaterami stereotypowymi, których odpowiedniki nietrudno znaleźć na dużym ekranie. To prawda, że cały ten świat wielkiej władzy i wielkiej kasy, od której aż człowiekowi serce łomocze (charakterystyczna scena z "Wilka z Wall Street", tym razem w wykonaniu Maggie Siff!), był portretowany wiele razy, a "Billions" nie wychodzi ani trochę poza schematy. Serial traktuje siebie bardzo serio, ma wiele momentów przedramatyzowanych i przesadzonych pod każdym względem. Bohaterowie ciągle posługują się bon motami, które wydają się skądś znajome. Wszystko jest tu ogromne, teatralne, rozbuchane. I jakimś cudem działa w takiej dokładnie formie.
Bardzo w tym duża zasługa aktorów, którzy grają po prostu koncertowo. Sceny, które na papierze mogłyby wyglądać śmiesznie, ratują Damian Lewis i Paul Giamatti, dając z siebie wszystko, wszyściuteńko. W jedynej ich wspólnej scenie emocje sięgają zenitu, choć tak właściwie nic szczególnego się nie dzieje. Ot, jeden pan rzuca mocnym tekstem, drugi jeszcze mocniejszym. Ale nie mogę powiedzieć, żeby oglądało się to źle.
"Billions" wciąga niczym seriale Shondy Rhimes, cały czas podkręcając stawkę i trzymając widza na krawędzi fotela. A że ma kapitalne zdjęcia, nieźle napisane dialogi i wyśmienitych aktorów, ogląda się go raczej jak wspomnianego "Wilka z Wall Street" niż "Skandal". Ogromne pochwały należą się zresztą nie tylko obu panom grającym główne role. Kilka scen skradła im wspaniała Maggie Siff, która gra panią psychiatrę uwikłaną w relacje z nimi obydwoma. Swoje momenty miała również Malin Akerman, wcielająca się w żonę Bobby'ego. Krótko mówiąc, drugiego tak dobrze obsadzonego serialu prawdopodobnie tej zimy nie zobaczycie.
Nowa produkcja Showtime'a cały czas balansuje na granicy przeszarżowania – słowa są wielkie, metafory ciężkie i łatwe do rozszyfrowania, a cały ten świat utkany z oczywistości – ale właściwie nie wiem, czy mam to uważać za minus, czy machnąć na to ręką, czy też po prostu się tym cieszyć, nie analizując przesadnie każdej sceny. Prawdopodobnie to ostatnie, w końcu seriale mają przede wszystkim sprawiać frajdę. A "Billions" sprawia frajdę, zarówno jako emocjonujące starcie charakterów, jak i wciągająca zabawa w kotka i myszkę, która będzie stawać się coraz bardziej niebezpieczna dla obu stron.
Serialowi brakuje tylko jednej rzeczy – subtelności. Ale może wcale jej nie będzie potrzebować?