Pazurkiem po ekranie #105: Nowa ramówka
Marta Wawrzyn
14 stycznia 2016, 21:03
Telewizja w styczniu raczej nas dręczy kiepskimi pilotami niż czymkolwiek zachwyca, ale cóż, widać to co najlepsze dopiero przed nami. A dziś będzie o "Żonie idealnej", "American Crime", a także "Galavancie". Spoilery!
Telewizja w styczniu raczej nas dręczy kiepskimi pilotami niż czymkolwiek zachwyca, ale cóż, widać to co najlepsze dopiero przed nami. A dziś będzie o "Żonie idealnej", "American Crime", a także "Galavancie". Spoilery!
Już połowa stycznia, a ja wciąż nie mam co oglądać! Kiedyś seriale miały 24-odcinkowe sezony i właściwie tylko na lato robiły sobie dłuższą przerwę. Dziś w styczniu następuje pełna wymiana ramówki, przynajmniej u mnie. Owszem, ostała się "Żona idealna", ostał się "Brooklyn 9-9", a także "Jane the Virgin" i "Crazy Ex-Girlfriend" (przy czym dwie ostatnie wrócą dopiero pod koniec stycznia), ale na tym właściwie wyliczankę mogę zakończyć. Od dwóch tygodni oglądam niemal wyłącznie piloty nowych seriali – jeden słabszy od drugiego – i jest mi dziwnie.
Ale niekoniecznie jest to zły rodzaj dziwności, powiem więcej, nie miałabym nic przeciwko większym nawet rotacjom niż zamiana "Homeland" na "Shameless" i z powrotem. Świeżości nigdy dość, a czasy trwających po 10 sezonów tasiemców chyba już na szczęście się kończą.
Dlatego tak bardzo dziwią losy "Żony idealnej". Kiedy była w fantastycznej formie, groziło jej skasowanie z powodu niskiej oglądalności. Teraz fantastyczna już nie jest i mówi się o zamówieniu 8. sezonu, mimo że nawet twórcy nie chcą mieć z tym nic wspólnego. Logika jak zwykle zaklęta jest w pieniądzach.
Można jednak mieć nadzieję, że serial wreszcie wyjdzie na prostą. Odcinek "Iowa" definitywnie przekreślił marzenia Petera o wiceprezydenturze – swoją drogą, też mi marzenie, praca, którą może wykonywać Selina Meyer! – i zakończył żenującą kampanię. I o ile sam odcinek był niezły – pokazał absurdalny urok amerykańskiego systemu politycznego i zaprezentował nam caucusowe szaleństwa od kuchni – to do tego, jak poprowadzono wątek kampanii, można mieć wiele zastrzeżeń.
To nie było już nawet nierealne, a zwyczajnie głupie. Ci wszyscy wspaniali ludzie, włącznie z uchodzącą za cudotwórczynię Ruth Eastman, najwyraźniej do końca wierzyli, że Peter ma szansę. Tymczasem tam nie było żadnej kampanii, rozpoznawalność kandydata nie sięgała poza Illinois – no, może z wyjątkiem jednego zakręconego fana z Iowy – i naprawdę nie rozumiem, jak ktokolwiek mógł tam wierzyć w to, że wystarczy w ciągu jednego dnia pokazać się w 99 mieścinach i w każdej zjeść identyczną kanapkę, aby coś zdziałać na szczeblu krajowym. Ruth i Eli skopali razem tę kampanię, ale "Żona idealna" też coś skopała – zrobiła ze swoich bohaterów idiotów, którzy przez pół sezonu żyli iluzją.
To mogło skończyć się tylko w jeden sposób. Jednocześnie do grzechów państwa Kingów należy jeszcze dorzucić nakręcenie szumu w związku z Hillary Clinton – no rzeczywiście, jej nazwisko parę razy padło, ale ani przez moment nie było poczucia, że Peter rzeczywiście jest jej kontrkandydatem. Zepsuto bardzo dużo i wdzięczny sposób, w jaki nam pokazano polityczne realia w odcinku "Iowa", tego nie zmieni. A olśnienie Eli, że to Alicia w tym związku gra pierwsze skrzypce, a nie Peter, przyszło za późno. "Żona idealna" od początku bawiła się prawdziwą historią Clintonów, musieliśmy więc w końcu znaleźć się w punkcie, kiedy poniżona niegdyś małżonka sięga po wszystko, a jej mąż jest tylko statystą. Tylko czy w tym momencie kogoś to jeszcze ekscytuje?
I czy tylko ja nie potrafię przestać śpiewać "Peter, Peter, Peter Florrick, his campaign is marching on"!? Ratunku.
Podoba mi się 2. sezon "American Crime", znacznie bardziej kameralny i enigmatyczny niż poprzedni. Aktorsko serial znów przewyższa o kilka głów wszystko inne, zaś w samej historii najbardziej frapujące jest, że tytułowa zbrodnia mogła się wcale nie wydarzyć. Że nie było wcale gwałtu, a "jedynie" jakieś nieokreślone przepychanki po pijaku. Taylor jest poszkodowany, nie ma co do tego wątpliwości, ale nie wiemy jak bardzo i na tym etapie wydaje mi się, że większą krzywdę może wyrządzać mu matka niż dzieciaki w szkole.
W 2. odcinku mieliśmy dużo rodzicielskich emocji zestawionych z bezosobowym chłodem urzędników. Wiele pochwał należy się Felicity Huffman, która gra kompletnie różną rolę od tej sprzed roku i jest genialna nawet podczas zwykłego mycia zębów. A jednocześnie ciężko jest ją rozgryźć, zajrzeć pod powierzchnię i sprawdzić, jakie uprzedzenia i emocje kłębią się w niej. Jej działania jak na razie motywowane są przede wszystkim troską o dobro szkoły, nie znamy jej osobistych poglądów na to, co się stało. I właśnie dlatego jestem ich bardzo ciekawa.
Nowy sezon "American Crime" nie tylko pokazuje, jak trudno jest czasem wymierzyć sprawiedliwość, ale także mocno uderza w kult pieniądza i oparty na nim system edukacji, który promuje pewne grupy społeczne bardziej niż inne. Oczywiście, amerykańskie szkoły to też stypendia dostępne dla każdego, ale koniec końców nie mając pieniędzy lub nie będąc jednostką wybitną, wiele nie zdziałasz. I "American Crime" to uzmysławia, nie politykując przy tym ani nie moralizując, a raczej ukazując, jak skomplikowany to galimatias, ta cała Ameryka.
Tymczasem po komediowej stronie rządzi "Galavant". Sama nie wiem, czy rządzi dlatego, że nic innego nie ma – to pewnie jest jeden z powodów – czy dlatego, że w 2. sezonie twórcy nabrali pewności siebie, sięgnęli po ostrzejsze żarty i jeszcze więcej metahumoru. Niemniej jednak za nami znów dwa udane odcinki, w których król próbował odnaleźć się w demokracji, a dwójka biedaków w pałacu. Nie zabrakło także romantycznej randki z podpowiedziami w formie piosenki, porządnego roastu w stylu tych, które czasem spotykają celebrytów, oraz idealnego prezentu na koniec.
A najbardziej absurdalne jest to, że kiedy "Galavant" zaczął rzeczywiście wymiatać, oglądalność mu spadła praktycznie do zera i teraz już naprawdę potrzebuje cudu, aby przetrwać.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!