"Second Chance" (1×01): Potworne bzdury
Marta Wawrzyn
14 stycznia 2016, 19:18
Przetwórnia serialowej sieczki o nazwie FOX sięgnęła po klasyczną historię o potworze Frankensteina i uwspółcześniła ją tak, że nic z niej nie zostało. "Second Chance" to typowa kolorowa bzdurka, w której ludzie są ładni, emocje płytkie, a perypetie na tyle nieskomplikowane, żeby dało się jednocześnie śledzić fabułę i zajmować czymkolwiek innym.
Przetwórnia serialowej sieczki o nazwie FOX sięgnęła po klasyczną historię o potworze Frankensteina i uwspółcześniła ją tak, że nic z niej nie zostało. "Second Chance" to typowa kolorowa bzdurka, w której ludzie są ładni, emocje płytkie, a perypetie na tyle nieskomplikowane, żeby dało się jednocześnie śledzić fabułę i zajmować czymkolwiek innym.
W "Second Chance" najciekawsze jest to, ile razy serial zmieniał tytuł. Najpierw miał być "Frankenstein", potem "The Frankenstein Code", a następnie "Lookinglass". Ostatecznie stanęło na tym, na czym stanęło, i dobrze, bo przynajmniej w tytule nie sprofanowano jednej z najstraszniejszych historii, jakie kiedykolwiek wymyślono. Łączenie serialiku FOX-a z historią doktora, który postanowił przekroczyć granicę życia i śmierci, to nieporozumienie. "Second Chance" nie ma w sobie nic z klasycznego horroru. To typowa płyciutka i głupiutka produkcja telewizji dla mas, którą niewiele łączy z jakimikolwiek innymi interpretacjami opowieści Mary Shelley.
Zgadza się tylko sam szkielet – ktoś ożywia człowieka, który umarł, i oczywiście okazuje się, że coś takiego nie może nie mieć konsekwencji. Tym razem "potworem" jest stary, zgryźliwy szeryf Jimmy Pritchard, który stracił życie, kiedy próbował grzebać w sprawie prowadzonej przez swojego syna, agenta FBI. Z kolei za "doktora" robi rodzeństwo Mary i Otto Goodwin, dwójka komputerowych geniuszy, prowadząca firmę, która wygląda jak skrzyżowanie Google z Facebookiem.
Mary (prześliczna Dilshad Vadsaria) umiera na raka, więc jej brat bliźniak Otto (Adhir Kalyan) dramatycznie poszukuje lekarstwa. Nie do końca wiedząc, co robi, postanawia wyhodować w ogromnym akwarium człowieka, którego komórki mają pomóc Mary wygrać z chorobą. Punkt wyjścia jest absurdalny, Mary trzyma się naprawdę świetnie jak na osobę po paru nieskutecznych rundach chemioterapii, a to, jak stary zrzęda przemienia się w seksownego osiłka Roba Kazinsky'ego, wywołuje wręcz salwy śmiechu. Ale cóż, jakoś zacząć trzeba. Najgorsze dopiero przed nami.
W "Second Chance" najbardziej bolą dwie rzeczy: że serial w ogóle nie ma klimatu – ani strasznego, ani żadnego – a i emocji w tym wszystkim jak na lekarstwo. Fabuła składa się z samych schematów, każdy kolejny twist jest bardziej przewidywalny od poprzedniego, a dylematy etyczne – które powinny być wielkie i przytłaczające, w końcu ożywiono właśnie człowieka! – ledwie zarysowano. Wszystko tu jest płyciutkie, ładniutkie i skrojone pod gust masowej widowni. A i aktorzy niewiele robią, żeby wycisnąć coś więcej z przeciętnego scenariusza. To typowy serialowy fast food, nic więcej.
Serial nie wciąga, nie wywołuje żadnych emocji, a kolejne działania średnio interesujących bohaterów powodują co najwyżej wzruszenie ramion. Owszem, zdarzyło się w pilocie parę momentów, kiedy "Second Chance" próbowało być czymś więcej, ale skończyło się to balansowaniem na granicy autoparodii. Nie angażuje ani wątek choroby ślicznej Mary, ani też drugie życie Jimmy'ego i jego pośmiertne próby naprawienia relacji z synem. Zwłaszcza że Kazinsky nie wypada specjalnie przekonująco jako młodsza i ładniejsza wersja postaci granej przez Philipa Bakera Halla, bo on nie tyle gra, co po prostu jest w serialu.
Ostatecznie "Second Chance" jest mniej oryginalne, niż chciałoby być. Pod maską "Frankensteina w świecie Google" kryją się te same schematy z telewizji ogólnodostępnej, które widzieliśmy już tysiące razy. Mamy więc wątki kryminalne, rodzinne, prędzej czy później pewnie dojdą miłośne. A wszystko to podane w formie lekkiej, strawnej, bezrefleksyjnej papki, którą można wciągać co tydzień do kotleta.
Takiej telewizji mówię "nie", choćby dlatego że mamy rok 2016 i naprawdę jest co oglądać.