"Shameless" (6×01): Więcej, bardziej, tak samo
Marta Wawrzyn
13 stycznia 2016, 21:02
Gallagherowie wrócili po 9-miesięcznej przerwie i znów szaleją na maksa. A ponieważ tym razem zabrakło większego przeskoku czasowego, można odnieść wrażenie, że wciąż oglądamy poprzedni sezon. Uwaga na spoilery!
Gallagherowie wrócili po 9-miesięcznej przerwie i znów szaleją na maksa. A ponieważ tym razem zabrakło większego przeskoku czasowego, można odnieść wrażenie, że wciąż oglądamy poprzedni sezon. Uwaga na spoilery!
W "Shameless" pomiędzy sezonami zazwyczaj zmieniają się pory roku i bardzo często jest tak, że wraz z nimi zmienia się również bardzo wiele w życiu głównych bohaterów. Tym razem otrzymujemy niemal bezpośrednią kontynuację poprzedniego sezonu. Żadnych ogromnych zmian ani przełomów nie widać, co najwyżej pierwsze ich zwiastuny. Nikt w międzyczasie nie zmądrzał, nie dorósł ani nie zaprzestał typowych dla Gallagherów szaleństw.
Najbardziej szokuje zachowanie Debbie, która uparła się, żeby zajść w ciążę, znaleźć nową rodzinę, a następnie żyć z nimi długo i szczęśliwie. Pierwszy punkt planu został zrealizowany: dziewczyna rzeczywiście jest w ciąży, a to, że uważa swój stan za błogosławiony, dziwi, szokuje i przeraża. Historia prawdopodobnie skończy się aborcją i niezłą traumą, w końcu w ciągu jednego odcinka wielki plan Debbie zdążył się rozpaść – jej chłopak wyraźnie nie miał ochoty zostać tatą, a jego rodzina niekoniecznie chciała przyjmować do swojego grona nowych członków – i teraz będzie już tylko gorzej.
Kłopoty to specjalność Gallagherów, a w nowym sezonie wyraźnie prym będzie wiodło młodsze pokolenie. Carl w poprawczaku zamienił się w badassa, zyskał nowych przyjaciół, którzy budzą postrach i nie zamierza siedzieć w domu, wcinając różowy tort. Ten chłopak zawsze był kandydatem na młodego gangstera, a teraz pewnie zobaczymy, jak się w niego przemienia. Sceny z nim należą do najmocniejszych w całym odcinku, bo choć wiedzieliśmy, co się z nim dzieje, nie sądziliśmy chyba, że ta przemiana dokona się w tak spektakularny sposób. Jego nowy kumpel – który z pewnością ma łagodną i przyjazną stronę – przeraził nawet Fionę, a ta już przecież widziała w tym domu chyba wszystko.
Najlepsze komediowe, a właściwie tragikomiczne, momenty należały do Franka, który naprawdę myśli, że Bianca była miłością jego życia i nie dość że zamieszkał praktycznie na cmentarzu, to jeszcze doprowadził do szewskiej pasji duchownych wszelkich kościołów w całym Chicago – świetny montaż z Frankiem i uciekającymi pasterzami dusz! – oraz zaczął nagle wyznawać miłość swoim dzieciom. Czego nie czynił nigdy wcześniej. Scena masturbacji też była niczego sobie. Zwłaszcza jej finał. To prawda, że w 6. sezonie "Shameless" ma już więcej gwiazd, ale William H. Macy wciąż pozostaje komediowym królem.
W ogóle "I Only Miss Her When I'm Breathing" byłoby dość lekkim odcinkiem, gdyby nie Debbie i wizyta w więzieniu, o której za chwilę. W końcu perypetie Lipa, otoczonego z każdej strony nagimi kobiecymi piersiami i uwikłanego w zakazany romans, też raczej bawią niż martwią. Jeśli pominąć takie drobne wyskoki, jak pobicie dorosłego syna swojej kochanki i profesorki jednocześnie, Lip wyrósł na całkiem sensownego faceta, który za parę lat być może sam będzie uczył studentów na pełen etat. Podobnie jak jego wiecznie pijany profesor, nie mam problemu z wyobrażeniem Lipa obierającego karierę naukową, w końcu do korporacji i tak by nie pasował. A że nigdy nie będzie zarabiał przyzwoitych pieniędzy? Cóż, nie sądzę, żeby ktokolwiek z Gallagherów miał kiedykolwiek zarabiać przyzwoite pieniądze. Oni zwyczajnie nie są do tego stworzeni.
Ale też nie dla nich jest kończenie na dnie. Fiona – jeśli pominąć to, że jej mężem nadal jest kto inny – wygląda na szczęśliwą w związku z Seanem, a i na jakąś namiastkę kariery ma szansę. Nie przegrała wszystkiego, może być menedżerem w knajpie, jeśli zechce. To prawda, że na razie to wygląda jak nepotyzm, ale chyba nikt nie może powiedzieć, że Fiona nie poradzi sobie na nowym stanowisku.
Na koniec zostali nam jeszcze Ian i Mickey, rozłączeni, bez żadnych perspektyw i szansy na happy end. Scena w więzieniu, choć krótka, była rzeczywiście trudna do oglądania. Mickey nie tylko będzie siedział przez lata za kratkami, ale też jest na najlepszej drodze, żeby zostać recydywistą. Jego nowa "praca" nie ma prawa skończyć się dobrze dla nikogo. Wiedzą to chyba wszyscy, ale tylko Ian odmawia robienia dobrej miny do złej gry.
Jak zawsze, przednio bawiłam się, oglądając sceny z najazdem hipsterów na okolicę Gallagherów. Świetny był zarówno krewki Grek, wygrażający lesbijkom, że tak je zgwałci, aż będą go błagać o więcej, jak i "autentyczna" Svetlana, która już w poprzednim sezonie miała sporo rewelacyjnych momentów. No a poza tym przynajmniej Frank znalazł kogoś, kto jeszcze nie słyszał historii jego nieszczęśliwej miłości. Porządny drwal na ekranie to jest to, w telewizji Showtime wiedzą to lepiej niż gdziekolwiek indziej.
Krótko mówiąc, w "Shameless" trochę się zmieniło, ale jednocześnie wszystko zostało po staremu. Ktoś nosi bieliznę swojej zmarłej ukochanej, ktoś jest w ciąży, ktoś postanowił zostać ważniakiem. Pojawił się też nowy współlokator, zobaczyliśmy seks na grobie, paru bardzo zniecierpliwionych księży i dla równowagi grupkę uszczęśliwionych hipsterów. Ot, dzień jak co dzień w tej dzielnicy. Ale przede wszystkim miło znów widzieć tych ludzi na ekranie i móc powiedzieć, że uff, jest jak zwykle. Czyli słodko-gorzko, pieprznie i odważnie. Szalonej energii Gallagherów nie da się pomylić z niczym innym, a i wdzięku w tym wszystkim nie brak, choć to już przecież 6. sezon.