Hity tygodnia: "Sherlock", "Mozart in the Jungle", "American Crime", "Doktor Who", "Galavant"
Redakcja
10 stycznia 2016, 17:28
"Sherlock i upiorna panna młoda" – odcinek specjalny
Mateusz Piesowicz: "Upiorna panna młoda" nie była pozbawiona wad, co to to nie, ale nie oszukujmy się – komu z nas ponowne spotkanie z Sherlockiem i resztą nie sprawiło przyjemności? Tym bardziej, że twórcy starali się z całych sił, by zaspokoić gusta każdego widza. Ci, którzy oczekiwali nieskrępowanej zabawy w XIX-wiecznej otoczce, dostali ją w bardzo dużej dawce. Podobnie jak miłośnicy rozwiązywania zagadek i fani klimatów rodem z gotyckich horrorów. Ci natomiast (wśród nich również i ja), którzy po prostu stęsknili się za ulubionymi bohaterami i przyjęliby ich w dowolnej wersji, są prawdopodobnie najbardziej zadowoleni.
"Sherlock" powrócił w naprawdę dobrym stylu, a każda spędzona z nim minuta przypominała o tym, jak jego twórcy znają się na swojej pracy. Wyszukiwanie motywów z poprzednich serii i sposobu ich przeniesienia w realia sprzed ponad stulecia sprawiało równie dużą, a może nawet większą przyjemność, niż śledzenie fabuły. Ten odcinek był prawdziwym prezentem dla fanów, a że jeszcze udało się w niego tak zgrabnie wpleść prolog do nowego sezonu, to tylko sprawia, że całość jest jeszcze bardziej smakowita.
Marta Wawrzyn: O ten nietypowy odcinek "Sherlocka" toczą się w internetach straszne boje i nie ominęły one naszej wirtualnej redakcji. W końcu stanęło na tym, że "hit, ale…", przy czym pragnę podkreślić, że to nie ja wymyśliłam to "ale". "Sherlock i upiorna panna młoda" był dla mnie odcinkiem wyśmienitym, na którym bawiłam się przednio, zarówno zanim wielki twist został ujawniony, jak i później. Steven Moffat i jego ekipa znów porządnie zaszaleli, a mnie zadziwia, ile logiki było w tym szaleństwie i jak bardzo zadbano o detale. Idealne były kostiumy, idealne były wąsy Watsona (i pewnej pani patolog!), nawet czołówkę zrobiono wyśmienitą. A i wiktoriańskie straszenie wyszło nie najgorzej.
A poza tym zwyczajnie cieszę się, że Benedicta Cumberbatcha można było podziwiać w roli Sherlocka na wielkim ekranie, również w Polsce. Naprawdę nie wiem, czego miałabym się tu czepiać – tej jednej niefortunnej sceny w krypcie pełnej kobiet? Ech… – bo to była prostu perełka, którą, jak zauważył kolega piętro wyżej, udało się na dodatek fajnie wpleść w fabułę "zwykłego" "Sherlocka" i pchnąć nieco do przodu jego akcję. Więcej takich odcinków specjalnych!
"American Crime" – sezon 2, odcinek 1
Marta Wawrzyn: "American Crime" to jeden z tych seriali, które niby nie mówią nic nowego, a jednak robią to tak, że nie da się oderwać oczu. W 2. sezonie uprzedzenia rasowe – tym razem obecne raczej w tle – zastąpione zostały przez kwestie podziałów klasowych i bardzo enigmatyczną sprawę gwałtu, który może był, a może go nie było.
Dokładnie tak jak przed rokiem, serial dosłownie i wprost stawia trudne pytania dotyczące kondycji współczesnego społeczeństwa amerykańskiego. I dokładnie tak jak przed rokiem, zachwyca nie tyle samymi diagnozami, co konkretnymi historiami dotyczącymi konkretnych osób. Pierwszy odcinek należy do Lili Taylor, której przypadła w udziale rola roztrzęsionej matki skrzywdzonego chłopaka. Regina King gra postać, która troszkę mi się kojarzy z Eriką z "Pozostawionych", zaś Timothy Hutton i Felicity Huffman dostali zupełnie inne role niż przed rokiem. I już można powiedzieć, że wypadają doskonale.
Rok temu "American Crime" stanowił spore zaskoczenie – jak to tak, w ABC taki ambitny serial? – teraz szoku nie ma, ale jest za to pewność, że znów wyszło. Możliwe nawet, że jeszcze bardziej niż przed rokiem, bo ta niejasna sprawa gwałtu – "ostrożnie z tym słowem!" – wydaje mi się ciekawsza do rozgryzania niż morderstwo byłego żołnierza. Przynajmniej na tym etapie. "American Crime" zaliczyło wyśmienite otwarcie sezonu i oby tak dalej.
"Galavant" – sezon 2, odcinek 1 ("A New Season aka Suck It Cancellation Bear")
Bartosz Wieremiej: Rozśpiewana, roztańczona, bardzo udana premiera nowego sezonu. "A New Season aka Suck It Cancellation Bear" wyróżnienie należy się za sam tytuł, bo i z tego zrobiła się całkiem ciekawa historia. Na chwilę obecną ów niedźwiedź dowiedział się, co się myśli o jego przewidywaniach. Chwilę potem spojrzał na wyniki oglądalności… i raz jeszcze stwierdził, że bez dwóch zdań "Galavant" zostanie skasowany. Już teraz chciałbym zobaczyć tytuł premiery, jeśli powstanie 3. sezon.
Tymczasem w premierowym odcinku 2. serii wędrówka Ryszarda (Timothy Omundson) i Galavanta (Joshua Sasse) od początku bawiła, a w "Zaczarowanym lesie" rządziła Kylie Minogue. Madalena (Mallory Jansen) i Gareth (Vinnie Jones) okazali się naprawdę ciekawą "parą", a obecność Sida (Luke Youngblood) na zamku tylko się wszystkim przysłużyła. Było zabawnie, przyjemnie i naprawdę trudno oczekiwać czegoś więcej.
Andrzej Mandel: Początek nowego, niespodziewanego sezonu "Galavanta" to 20 minut świetnej zabawy, kilka dobrych piosenek i mniej lub bardziej zaskakujące żarty. Swą lekkością i bezpretensjonalnością "Galavant" zasłużył na wysokie noty. Rewelacyjnie wypadł zwłaszcza motyw Zaczarowanego lasu, który okazał się być miejscem spotkań nie potrzebującym łazienki dla pań. Co zręcznie wykorzystał król Ryszard, poza tym rozkosznie nierozumiejący charakteru tego miejsca. Paniom z kolei podobała się scena, w której Kylie Minogue rozbiera Joshuę Sasse'a.
Znakomicie wypadł też wątek Madaleny i Garetha, między którymi krążył Sid. Scena sądu nad kurczakiem zasłużyła na wysokie noty. A spory o tytuł Garetha także. Wszystko to sprawia, że aż szkoda, że tylko cud może sprawić, że "Galavant" dostanie kolejny sezon… Ale, podobnie jak Bartek, zastanawiam się jaki ewentualny tytuł miałaby kolejna premiera, gdyby do tego doszło.
"Man Seeking Woman" – sezon 2, odcinek 1 ("Wings")
Marta Wawrzyn: Jedna z najdziwniejszych, najbardziej surrealistycznych komedii, jakie można obecnie oglądać, powróciła ze słodko-gorzką historią o męskiej przyjaźni. Dziewczyny przychodzą i odchodzą, a kumpel zostanie na dobre i na złe, nawet jeśli na jakiś czas się o nim zapomni. Taki jest morał odcinka "Wings", a droga do niego okazała się tak pokręcona i odjechana jak to tylko możliwe.
Była wizyta smutnych panów w mundurze, samotny maraton "Blade'a", negocjowanie przyjaźni z udziałem prawników, porządna demonstracja związkowa i weekend w leśnej chatce, który zamienił się w horror – jak to weekend w leśnej chatce. Okazało się też, że bardzo łatwo jest przegapić narodziny własnej (przeuroczej!) córki i cały etap jej dorastania. Ale koniec końców, nieważne, co zrobiłeś, kumpel i tak przyjmie cię z otwartymi ramionami i znajdzie miejsce na kanapie.
To banał, wiadomo, niemniej jednak nie ma drugiej komedii, która w tak pomysłowy sposób opowiadałaby o rzeczach najbardziej banalnych i jednocześnie najważniejszych na świecie. Tych damsko-męskich i tych męsko-męskich też.
"Doktor Who": "The Husbands of River Song" – odcinek specjalny
Bartosz Wieremiej: Cieszę się, że w te święta dane nam było przeżyć tę godzinę z Dwunastym (Peter Capaldi) i River (Alex Kingston). Dobrze też, że ta świąteczna przygoda wyszła tak udanie, a i że była nieco inna niż te w poprzednich latach. Jasne, statki rozbijały się o planety, ale to i tak coś innego niż żegnanie się z Doktorem lub próby przestraszenia wszystkich dookoła.
W "The Husbands of River Song" widać było, że wszyscy świetnie się bawią, a widzowie uczestniczą w tej zabawie. Umówmy się, śmieszyła nawet głowa gadająca wewnątrz torby. Zawarto również kilka momentów, o których nie zapomnimy. Przykładowo Doktor szukający swojej twarzy wśród innych lub prezent wręczony na koniec River – szalenie istotny w jej przyszłości, a w naszej przeszłości. Jakoś tak.
"Mozart in the Jungle" – cały sezon 2
Mateusz Piesowicz: Meksykańskie wojaże, uliczne koncerty, zakulisowe rozgrywki i odkrywanie samych siebie. To wszystko, oczywiście w towarzystwie cudownej muzyki, zafundował swoim bohaterom drugi sezon serialu Amazona. Ani lepszy, ani gorszy od pierwszego, za to z całą pewnością równie przyjemny w odbiorze.
Fabuła płynie spokojnie w dość przewidywalnym kierunku i podobnie ogląda się ten serial – nie oczekując nie wiadomo czego, a tylko przyjemnej rozrywki i bohaterów, których nie sposób nie lubić. Zwłaszcza że w tym sezonie nie stracili niczego ze swojego uroku, a niektórzy sporo go zyskali. Rodrigo to nadal ten sam dziwaczny geniusz, Hailey jest coraz śmielsza w poszukiwaniu swojego miejsca w muzycznym świecie, a nawet Thomas nabrał więcej ludzkich cech. No i jeszcze ta śpiewająca Gloria… Mógłbym się tu do wielu rzeczy przyczepić, ale zwyczajnie nie mam na to ochoty. Może to po prostu muzyka, która, jak wiadomo, łagodzi obyczaje?