"Beowulf" (1×01): Podróż do przeszłości
Nikodem Pankowiak
5 stycznia 2016, 22:03
Dobre fantasy stworzyć jest naprawdę trudno, potrzeba budżetu, wyrazistych postaci i fabuły, która przyciągnie przed telewizory nie tylko największych geeków. "Beowulf" brytyjskiej telewizji ITV nie ma żadnej z tych rzeczy.
Dobre fantasy stworzyć jest naprawdę trudno, potrzeba budżetu, wyrazistych postaci i fabuły, która przyciągnie przed telewizory nie tylko największych geeków. "Beowulf" brytyjskiej telewizji ITV nie ma żadnej z tych rzeczy.
Coś ten Beowulf, legendarny wojownik, nie ma szczęścia do popkultury. Film w reżyserii Roberta Zemeckisa okazał się artystyczną klapą, finansowo też nie poradził sobie najlepiej. Teraz Brytyjczycy zabrali się za serialową adaptację jego historii, ale wygląda na to, że będą kolejnymi, którzy na tym zadaniu polegną. Co prawda dzięki nim mogłem znowu poczuć się jak dziecko, ale raczej nie traktowałbym tego jako zaletę – przez te 40 minut miałem wrażenie, że cofnąłem się do czasów, gdy na Polsacie rządzili "Herkules" i "Xena".
"Beowulf" posiada niemal wszystkie złe cechy tamtych seriali – niezbyt lotne aktorstwo, chaotyczny scenariusz i scenografię, której bliżej do Teatru Telewizji niż wysokobudżetowej produkcji na miarę XXI wieku. Pierwsze, co bije po oczach, to miałkość całej historii. Na samym początku widzimy, jak Beowulf, jeszcze jako dziecko, traci ojca, ale przy okazji objawia swój talent do walki. Później widzimy go już jako dojrzałego wojownika, którego imię jest już znane w świecie, wracającego w swojej rodzinne strony do Herot, aby wziąć udział w pogrzebie Hrothgara – władcy, który adoptował głównego bohatera, gdy ten stracił ojca. Okazuje się, że panowie nie rozstali się w najlepszych stosunkach, ale dlaczego, tego się z pilota nie dowiecie, możecie jedynie snuć domysły. Prawdopodobnie nie będziecie tego robić, bo nie będzie Was to obchodzić.
Fabuła nie jest żywcem wyjęta ze staroangielskiego poematu – twórcy dodali tutaj własne wątki i postacie, ale to zupełnie bez znaczenia – wszystkie z nich są zupełnie nieinteresujące. Przykładowo, scenarzyści wyraźnie próbują zarysować nam konflikt między tytułowym bohaterem, a Sleanem (w tej roli Ed Speleers z "Downton Abbey") – synem zmarłego Hrothgara. Problem w tym, że ciężko to traktować poważnie, jeśli w jednej scenie Beowulf całkiem poważnie grozi, że go zabije, a dwie minuty później obaj rozmawiają całkiem zwyczajnie. Emocji w tym wszystkim jak na grzybach, a sprawy nie ratują postacie drugoplanowe – upchnięto ich w tle sporo, ale w sumie nie wiadomo, kim są ani po co są. To zwykłe manekiny, których jedynym celem jest zajmowanie przestrzeni i czasu antenowego.
Gdzieś tak w połowie odcinka dochodzi do morderstwa – ginie Bayen, jedna z najważniejszych osób w królestwie, a wszystko wskazuje na to, że za jego śmiercią stoi troll lub cokolwiek to było. Bohater przed śmiercią (oczywiście) prosi Beowulfa, aby ten pomścił jego śmierć, a ten (oczywiście) poprzysięga zemstę. Czyli mamy SPISEG, którego motyw będzie ciągnął się już pewnie do końca. Właśnie ta "intryga" jest jednym z dowodów na to, że "Beowulf" chciałby być brytyjską "Grą o tron". Niestety, na chęciach się kończy, a najbliżej mu do produkcji HBO, gdy widzimy czołówkę, przy której można się zastanawiać, czy to jeszcze inspiracja czy już jawny plagiat. I właściwie w tym momencie mógłbym zakończyć wszelkie porównania tych dwóch serial. Nic więcej ich nie łączy, dzieli za to wszystko – scenariusz, reżyseria, scenografia, muzyka… Żadna z tych rzeczy nie funkcjonuje tutaj dobrze, więc na porównania nie może być miejsca.
Żeby już tak nie narzekać, wygrzebię na koniec jeden plus. Efekty specjalne były zaskakująco niezłe, przed seansem oczekiwałem raczej tych rodem z telewizyjnych produkcji sprzed dekady, tymczasem wyglądało to naprawdę obiecująco. Obawiam się tylko, że zabrały one większość budżetu na ten sezon i więcej podobnych atrakcji nie uświadczymy. Możecie sprawdzić za kilka dni, czy miałem rację, ja nie zamierzam. Szkoda tylko, że każda z bestii jest na ekranie jedynie chwilę, a przez resztę czasu towarzyszą nam biedakostiumy i biedascenografia.
Krótko mówiąc, omijajcie "Beowulfa" szerokim łukiem. Serio, nawet jeśli tęsknota za "Grą o tron" staje się nie do zniesienia, ukojenia tutaj nie znajdziecie. Produkcja ITV zawodzi niemal na każdej linii i myślę, że dość szybko zauważą to także widzowie. To nie pierwszy już raz, gdy ktoś próbuje robić serial fantasy bez odpowiedniego budżetu, więc wyszło dokładnie tak, jak zawsze – groteskowo i kiczowato. Dziwię się, że twórcy takich produkcji jeszcze nie zrozumieli, że mamy XXI wiek i kilka scen z mieczami nie zrobi już w telewizji na nikim wrażenia. "Beowulfa" musi czekać szybka śmierć, nie ma innego wyjścia. Byłoby dobrze dla wszystkich, gdyby ten gniot zniknął z anteny jak najszybciej, ale że Anglicy to nie Amerykanie, zostanie wyemitowany zapewne cały 13-odcinkowy sezon, bez względu na widownię. To i tak zdecydowanie więcej niż ten serial powinien osiągnąć.