"Galavant" (2×01-02): Śpiewająco i z humorem
Andrzej Mandel
5 stycznia 2016, 20:02
Tego powrotu mało kto się spodziewał, jednak jakimś cudem "Galavant" dostał 2. sezon. I wiecie co? To nadal jest dobre! Uważajcie na spoilery, choć nie ma szans, by zmniejszyły one przyjemność z oglądania.
Tego powrotu mało kto się spodziewał, jednak jakimś cudem "Galavant" dostał 2. sezon. I wiecie co? To nadal jest dobre! Uważajcie na spoilery, choć nie ma szans, by zmniejszyły one przyjemność z oglądania.
Po zeszłorocznym finale "Galavanta" pisałem, że nie ma co się łudzić – 2. sezonu raczej nie będzie. Bardzo przyjemną niespodzianką jest więc fakt, że "Galavant" wrócił. Jeszcze przyjemniejszą jest to, że serial trzyma swój poziom. Niestety, co nie zaskakuje, oglądalność nadal jest marna, więc trzeba się cieszyć "Galavantem", póki z nami jest.
A jest się czym cieszyć, poczynając od momentu, w którym piraci twardo stawiają warunek, że motyw przewodni z poprzedniego sezonu nie ma szans – jeżeli Gal zaśpiewa go raz jeszcze, to skończy marnie. W sezon drugi wprowadza więc nas piosenka, w której serial kpi z samego siebie, wskaźników oglądalności i wielu innych rzeczy. Zresztą, sam tytuł odcinka wiele mówi – "A New Season Aka Suck It Cancellation Bear". Ale ten metahumor nie dla każdego widza będzie zrozumiały (co zresztą jest dowodem na swobodę twórców) i pewnie śmieszy tylko krytyków. Na szczęście "Galavant" to także bardziej przystępne dowcipy. W zasadzie głównie takie.
Zwraca jednak uwagę co innego – finał poprzedniego sezonu zręcznie przetasował nam bohaterów. Nadal mamy rycerza i giermka w drodze oraz faceta, który był z królową, gdy ona zabiła innego króla króla z giermkiem pomagającym mu w stosunkach z królową. A także piękność, po którą bieży rycerz. Pary zostały jednak posortowane – w przypadku Galavanta i Ryszarda trudno mieć nawet pewność, który jest giermkiem, a który rycerzem. A Gareth (rewelacyjny Vinnie Jones) korzysta teraz z usług giermka Galavanta – Sida. I w dobitny sposób daje do zrozumienia, że czytanie jest tylko dla debili, którzy nie rozumieją obrazków. Aluzja do rosnącego funkcjonalnego analfabetyzmu? Jak najbardziej.
Warstwa fabularna "Galavanta" to nadal klasyczna już dekonstrukcja bajkowych archetypów. Wuj króla, który zaginął w Zaczarowanym lesie okazał się być… niespodzianka. Sam Zaczarowany las okazuje się z kolei być "Zaczarowanym lasem". W którym niepotrzebne są udogodnienia dla dam… Zauważyliście Johna Stamosa? Bo Kylie Minogue przegapić trudno. Wszyscy jednak wiemy, że to nie o fabułę w "Galavancie" chodzi, tylko właśnie o dowcipy i piosenki, a te są nadal udane. Mniej lub bardziej, ale raczej bardziej niż mniej.
Tych udanych dowcipów w obu premierowych odcinkach było sporo. Urzekało mnie rozkoszne niezrozumienie Ryszarda dla charakteru "Zaczarowanego lasu" czy też sąd królowej dotyczący jajka i kurczęcia (Salomon by tego nie wymyślił). Im brnęliśmy dalej, tym było lepiej – jednorożec chodzący za Ryszardem, kłótnia Madaleny i Garetha czy uroki komunikacji na odległość (tak, ten dowcip akurat byłby celniejszy 10 lat temu, gdy komórki i komunikatory częściej przerywały rozmowy w kluczowych momentach)… Całość uzupełnił łatwy do przegapienia motyw wyciągania miecza z pnia.
"Galavant" nadal więc urzeka humorem i gościnnymi występami (choć zasadność występu Kylie, poza rozbieraniem Joshui Sasse'a, budzi pewne wątpliwości), więc widoki na przednią zabawę w 2. sezonie są więcej niż dobre. Kroplą goryczy jest fakt, że "Galavant" mimo świetnych ocen i recenzji ma niewielką, wręcz mikroskopijną jak na USA publikę.