"Cooper Barrett's Guide to Surviving Life" (1×01): Jak przetrwać 20 minut
Marta Wawrzyn
4 stycznia 2016, 15:03
Wypoczęci po świętach? No to zaczynamy sezon na irytujące, głupie i niepotrzebne seriale komediowe. Na pierwszy ogień idzie Cooper Barrett i jego męczące lekcje życia.
Wypoczęci po świętach? No to zaczynamy sezon na irytujące, głupie i niepotrzebne seriale komediowe. Na pierwszy ogień idzie Cooper Barrett i jego męczące lekcje życia.
Trzech chłopaków po studiach wynajmujących razem mieszkanie, ich śliczna sąsiadka i nudny brat jednego z nich, który ma zwyczaj wpadać, zawsze kiedy chce oderwać się na chwilę od życia rodzinnego – brzmi jak przepis na sukces? Pewnie tak, gdyby to był początek lat 90., a Jay Lacopo, twórca nieszczęsnego nowego sitcomu FOX-a, trochę bardziej przemyślał i same żarty, i przede wszystkim postacie, sztampowe i denerwujące od pierwszej sekundy do ostatniej.
Serial opowiada o przygodach 26-letniego Coopera Barretta (Jack Cutmore-Scott), który mieszka z dwoma kumplami ze studiów (James Earl i Charlie Saxton) i, jak niemal każdy w tym wieku, próbuje zorientować się, czego tak właściwie chce, a jednocześnie zaliczyć przyzwoitą liczbę imprez, randek i wszelkiego rodzaju przyjemności. W odwiedziny do nich co chwila wpada starszy brat Coopera (Justin Bartha, który jako jedyny z obsady wyróżnia się na plus), nudny prawnik, mąż i ojciec. Facet oczywiście nienawidzi swojego życia, bo poukładane życie w sitcomach służy tylko do nienawidzenia.
Nie muszę chyba mówić, że wszystko, co się dzieje w pilocie "Cooper Barrett's Guide to Surviving Life", świetnie już znamy z innych seriali. Wyświechtane żarty zarzynane bezlitośnie przez średnio interesujących bohaterów, typowe dylematy dwudziestolatków, które przerabiano w sitcomach dziesiątki razy, i do tego jeszcze narrator, łaskawie objaśniający nam kolejne lekcje życia – tak w skrócie prezentuje się nowy sitcom FOX-a.
Serial próbuje udawać "coś więcej", stosując takie zabiegi, jak wrzucanie widza w środek wydarzeń, które zostaną wyjaśnione później, łamanie czwartej ściany czy też przeskakiwanie pomiędzy teraźniejszością a rokiem 2011, w którym panowie ukończyli studia. I choć akurat ta zabawa formą wypada całkiem nieźle, problem polega na tym, że nie stoi za nią ani choć trochę oryginalna treść, ani wyróżniające się żarty.
Poziom humoru na szczęście rzadko sięga toalety – a tego obawiałam się najbardziej po aferze z penisem na plakacie promocyjnym – ale to nie wystarczy. Ktoś tu próbuje nam sprzedać serial, który widzieliśmy już wiele razy, i to w wersji, która jest znacznie słabsza niż "Przyjaciele", "Jak poznałem waszą matkę", "New Girl" itp., itd. Właściwie wszystko jest tu schematyczne: trójka chłopaków – z których jeden jest nerdem, drugi pajacem, a trzeci zupełnie zwyczajnym facetem – brat Coopera i jego małżeństwo, śliczna sąsiadka (Meaghan Rath), z którą główny bohater skończyłby za jakieś pięć sezonów, gdyby tyle powstało.
Właściwie wszystko w tym pilocie jest irytujące, męczące i pozbawione jakiegokolwiek uroku. Lekcje życia Coopera różnią się tym od przeciętnych wątków z innych sitcomów o grupkach przyjaciół, że tutaj na każdym kroku – niepotrzebnie! – podkreśla się ich wagę i wartość wychowawczą. Czekam aż ten chłopak objaśni mi, jak przetrwać 20 minut przed ekranem, oglądając kolejny byle jaki sitcom – a dopóki tego nie uczyni, odpuszczam sobie dalsze oglądanie.