Komedie: 21 najlepszych odcinków 2015 roku
Redakcja
3 stycznia 2016, 11:03
"Parks and Recreation" – sezon 7, odcinek 4 ("Leslie and Ron")
Mateusz Piesowicz: Skłóceni Leslie i Ron zamknięci w jednym pomieszczeniu, dopóki nie rozwiążą swoich problemów? To musiało się skończyć czymś wyjątkowym. Taki był cały ten odcinek. Poczynając od cudownych prób nakłonienia Rona do zwierzeń (przy okazji których zamordowane zostało "We Didn't Start the Fire" Billy'ego Joela), poprzez wybuch miny przeciwpiechotnej, aż do rozwiązania tajemnicy i poruszającej, szczerej rozmowy między dwójką przyjaciół.
"Leslie and Ron" było odcinkiem idealnym pod każdym względem. Wzruszało i bawiło w najlepszy sposób, do jakiego "Parki" przyzwyczaiły przez lata, a skupienie się tylko na tych dwóch postaciach okazało się rewelacyjnym pomysłem. Niezwykła, ale w stu procentach prawdziwa przyjaźń Leslie i Rona była wszak jednym z motorów napędowych całego serialu i zasługiwała na coś specjalnego na zakończenie. Dla mnie to zdecydowanie jeden z najbardziej pamiętnych serialowych momentów 2015 roku.
Marta Wawrzyn: Dokładnie tak, a przecież cały ostatni sezon "Parków" był doskonały i na dodatek jeszcze zakończył się finałem bez mała idealnym. Niemniej jednak to właśnie ten odcinek – który sprawił, że miałam wielką ochotę założyć żółty strój gimnastyczny, zjeść śniadanie na kolację i sprawdzić, jak to jest jednocześnie być pijanym i mieć kaca – zapadł mi najbardziej w pamięć.
"Leslie and Ron" ma momenty totalnie slapstickowe i szalenie wzruszające, a do tego rozwiązuje ważną tajemnicę – czyli wyjaśnia, czemu ta dwójka aż tak się nienawidziła na starcie sezonu. Od początku do końca jest to niesamowity popis aktorski Amy Poehler i Nicka Offermana, którzy wypadają razem rewelacyjnie, niezależnie od tego, czy krzyczą na siebie, czy się godzą, czy też mordują wspomniane "We Didn't Start the Fire".
"The Last Man on Earth" – sezon 1, odcinek 1 ("Alive in Tucson")
Mateusz Piesowicz: Ach, te czasy, gdy "The Last Man on Earth" zapowiadał się na wyjątkową komedię. Gdy świat rzeczywiście wyglądał na opustoszały, a Phil Miller jeszcze nie ujawnił antypatycznego charakteru. Pierwszy odcinek komedii FOX-a miał wiele elementów, które wyróżniały go z sitcomowej przeciętności i pozwalały mieć nadzieję na coś ciekawszego niż zbiór dobrze znanych gagów.
Przede wszystkim miał bohatera i scenariusz, który pozwalał mu na radosną i pozbawioną ograniczeń zabawę – sceny, w których Phil urządzał sobie jednoosobową rozwałkę, ogląda się rewelacyjnie. Bo kto by nie chciał, choć na chwilę zostać zupełnie samemu i robić wszystko to, co dusza zapragnie? Za tą niczym nieskrępowaną zabawą stała jednak całkiem poważna i gorzka refleksja, która kazała patrzeć na "The Last Man on Earth" jako na coś łączącego w sobie cechy radosnej komedii i refleksyjnego dramatu. Aż trudno w to dzisiaj uwierzyć.
Bartosz Wieremiej: Wydaje się, że zachwyty nad pierwszym odcinkiem "The Last Man on Earth" wydarzyły się dawno, dawno temu, gdzieś w odległej… nieważne. Niezależnie od wszystkiego, co serwowano nam później, pierwsze spotkanie z samotnym jeszcze Philem (Will Forte) było wręcz spektakularnie urocze.
Były kręgle w najróżniejszej postaci i wycieczka po Stanach Zjednoczonych. Bary zaludniane piłkami i niesamowite rozmowy z Bogiem. Wykorzystano także z kilkanaście wariantów smutku, a samotność i pustkę dało się odczuć nawet w czasie oglądania tego odcinka gdzieś w zatłoczonym pociągu. W roli halucynacji pojawiła się Alexandra Daddario, a na ekranach królowało "Cast Away: Poza światem".
Potem przyszedł czas na to pamiętne spotkanie z Carol (Kristen Schaal), czyli – wtedy jeszcze – ostatnią kobietą na ziemi, a wszystkie oczekiwania dotyczące dalszych losów naszego bohatera znacząco uległy zmianie.
"The Big Bang Theory" – sezon 9, odcinek 11 ("The Opening Night Excitation")
Bartosz Wieremiej: Pierwszy raz Sheldona (Jim Parsons) i Amy (Mayim Bialik) oraz "Gwiezdne wojny". Urodziny, które przeszły do historii, choć jeden balon nie dotrwał do ich końca. "The Opening Night Excitation" to najlepszy odcinek "The Big Bang Theory" od bardzo, bardzo dawna. Pełen jest zabawnych żartów i udanych pomysłów. Sprawiono w nim, że ważne dla wspomnianej pary wydarzenie, rzeczywiście okazało się istotne również dla widzów, za co należą się ogromne brawa.
W tym odcinku nie zawiodły także nawet i najdrobniejsze żarty – od modlącego się Sheldona, przez nową zabawę związaną z jego pukaniem do drzwi wymyśloną przez Penny (Kaley Cuoco) i Bernadette (Melissa Rauch), po startrekowe trollowanie w wykonaniu Wila Wheatona. Był także świetny gościnne występ Boba Newharta, a jego próba wykorzystania miecza świetlnego do skrócenia rozmowy szybko nie zostanie zapomniana.
Zresztą nawet wizyta na premierze nowych "Gwiezdnych wojen" się udała.
"Transparent" – sezon 2, odcinek 1 ("Kina Hora")
Mateusz Piesowicz: "Transparent" jest równie odległy od typowej komedii, jak wesele, które odbyło się w tym odcinku, dalekie jest od normalnych uroczystości. U Pfeffermanów zwykły dzień przeradza się w serię niezwykłych zdarzeń, więc nic dziwnego, że ślub Sary i Tammy nie poszedł tak, jak powinien. A zaczęło się przecież bardzo niewinnie, od rodzinnej fotografii. Jak się jednak miało okazać, wszechobecna biel skrywa problemy o wielu różnych odcieniach.
Najważniejszą bohaterką była tu oczywiście Sarah, której rozpacz w toalecie, podczas gdy większość bawiła się przy dźwiękach "Hawa nagila", wryła mi się w pamięć tak mocno, że zostanie tam już chyba na zawsze. To była prawdziwa emocjonalna torpeda, która rozsadziła od środka już i tak bardzo mocny odcinek. Zresztą w tym serialu chyba nie ma innych. A jeszcze ta końcówka z wolno przesuwającą się kamerą obejmującą poszczególnych Pfeffermanów i ich problemy z subtelnym "Waiting" w tle. Najprawdziwsza ekranowa poezja.
"South Park" – sezon 19, odcinek 8 ("Sponsored Content")
Andrzej Mandel: Zdecydowanie "Sponsored Content" był najlepszym odcinkiem tego świetnego sezonu. W precyzyjny sposób zmienił kierunek, w jakim wydawał się iść serial i rozwinął wszystkie wątki, będąc faktycznie początkiem trzyodcinkowego finału sezonu. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na motyw rodem z serialu "Z Archiwum X" – czyli panów w garniturach (czym się okazują, to inna sprawa) – czy dialogi Jimmy'ego i Poprawnego Politycznie Dyrektora. Genialnie wyszła też kwestia reklam. "Sponsored Content" był, nie tylko moim zdaniem, najlepszym odcinkiem "South Park" w tym roku i jednym z najlepszych odcinków seriali komediowych w ogóle.
Po obejrzeniu tego odcinka chyliłem czoła przed ostrzem, jakie satyra serialu wymierzyła we współczesne media – nie trzeba być dziennikarzem, by zauważyć, że atakują nas zewsząd treści sponsorowane, a wiele artykułów to faktycznie materiały PR-owskie firm. To problem ogólnoświatowy, podobnie jak agresywne reklamy. Jakbyśmy się nie starali, one i tak nas atakują, jak gdyby… ewoluowały.
"Casual" – sezon 1, odcinek 5 ("Mom")
Bartosz Wieremiej: Odwiedziny Dawn (Frances Conroy), czyli matki Valerie (Michaela Watkins) i Aleksa (Tommy Dewey), pozwoliły na wspaniałe zmieszanie zdenerwowania i humoru, odczuwalnego napięcia między postaciami i zabawnych dialogów. Były wybuchy złości, dziwne porady i kilka absurdalnych scen, jak masaż z piekła rodem.
Wszystko w tym odcinku zostało szalenie dobrze uporządkowane. Zdjęcia penisów na profilu randkowym Valerie doprowadziły do ważnej i bardzo ciekawej konfrontacji z autorem owych fotek. Wizyta w klubie ze striptizem okazała się czymś więcej niż tylko dodatkiem do całości. Dodatkowo też mogła uzmysłowić, jak istotnym bohaterem w tym serialu będzie Leon (Nyasha Hatendi). To również w tym odcinku Michael (Patrick Heusinger) zrobił to słynne zdjęcie Laurze (Tara Lynne Barr). Tę fotografię, która później zawisła w pewnej galerii.
Od pierwszych minut tego odcinka wręcz po ostatnie nie było w "Mom" nawet jednego zbędnego momentu, a na koniec jeszcze dowiedzieliśmy się, że istnieje osoba, z którą z kolei prawdziwy randkowy profil Aleksa okazał się zgodny.
Mateusz Piesowicz: Do dziś nie mam pojęcia, jak udało się twórcom wybrnąć z uśmiechem z piekielnie trudnych sytuacji, w jakich postawili swoich bohaterów w tym odcinku. Pojawienie się matki rodzeństwa kompletnie rozsypało ich ledwo trzymające się w całości życie i sprowokowało serię możliwych tylko w tym serialu sytuacji, w których najlepszymi terapeutami okazali się striptizerka i facet przesyłający zdjęcia swojego przyrodzenia. Dziwnie to brzmi, ale na ekranie działa wprost rewelacyjnie, pozostając bardzo życiowym, prawdziwym, no i autentycznie zabawnym, a z "Casual" czyniąc komediową perełkę, jakich nie ma dzisiaj zbyt wiele.
"Jane the Virgin" – sezon 1, odcinek 22 ("Chapter Twenty-Two")
Marta Wawrzyn: W "Jane the Virgin" tyle się dzieje, że dawno już przestałam rozróżniać odcinki, wydarzenia, a nawet i niektóre twarze. Dobrze, że jest narrator, który co tydzień mi wszystko przypomina od nowa. Na pewno jednak finał 1. sezonu wyróżnia się w morzu szalonych zdarzeń, bo to po prostu był bardzo emocjonalny odcinek, w którym na dodatek gag gonił gag.
Po szalonej jeździe autobusem na porodówkę Jane urodziła syna, który otrzymał imię bardzo długie i dźwięczne, a niedługo potem tak po prostu go porwano ze szpitala. Petra weszła w posiadanie drugiej próbki spermy Rafaela, rodzice Jane porządnie zaszaleli, a perełkę na komediowym torcie stanowił jedyny w swoim rodzaju budzik Rogelia – też wciąż nie możecie przestać śpiewać "It's another beautiful day to be Rogelio"?
Wielkie emocje i dramaty wymieszały się ze slapstickowymi żartami, a wszystko to podlano typowym dla "Jane the Virgin" sosem, będącym mieszanką absurdu i totalnego kiczu. I właśnie za to połączenie tak bardzo uwielbiam ten serial.
"Dolina Krzemowa" – sezon 2, odcinek 10 ("Two Days of the Condor")
Mateusz Piesowicz: Ależ to był szalony odcinek! Proces, który był skazany na porażkę, dramatyczna walka o utrzymanie serwerów na chodzie, wyścig z czasem, by uratować Pied Piper i potężny cios na koniec. A gdzieś w tle był jeszcze uwięziony między skałami technik, podglądany na żywo przez cały świat. Finał "Doliny Krzemowej" nie zwalniał nawet na sekundę i zafundował nam prawdziwy emocjonalny rollercoaster, nie tracąc przy tym oczywiście niczego ze swojego zwykłego uroku.
No i ten pomysł, by to Jared w pewien sposób uratował Pied Piper – lepiej się tego nie dało zrobić.
Michał Kolanko: Dolina Krzemowa to okrutne miejsce. Nie tylko dla człowieka, który spadł z dużej wysokości ratując kondory i stał się – dzięki Pied Piper – bohaterem jednoosobowego reality show oglądanego przez cały internet. Ale przede wszystkim dlatego, że chociaż Richard odnosi tryumf w procesie sądowym nad Hooli i ratuje swoją firmę, to ostatecznie koniec sezonu jest dla niego fatalny. Cały odcinek jest perfekcyjnie skonstruowany wokół wątków sądowego i "technicznego". Chociaż "Dolina Krzemowa" miała w tym sezonie swoje słabsze momenty, to ten odcinek z całą pewnością nie jest jednym z nich.
Marta Wawrzyn: Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że internetowe reality show z tym biedakiem, który chciał uratować kondora, to odpowiednik kultowej "penisowej matematyki" z finału 1. sezonu. "Dolina Krzemowa" niewątpliwie wie, jak zamykać sezony w zapamiętywalny sposób.
"Muppety" – sezon 1, odcinek 9 ("Going, Going, Gonzo")
Mateusz Piesowicz: Wprawdzie "Muppety" nie podbiły mojego serca w takim stopniu, jak sądziłem, ale miały kilka momentów, które mocno zapadały w pamięć. "Going, Going, Gonzo" jest właśnie jednym z nich.
Połączenie prostej (ale nie banalnej) historii o spełnianiu marzeń z serią udanych żartów i występami gościnnymi zaowocowało odcinkiem, który trzymał wysokie tempo od początku do końca. Właściwie każdy element tu zagrał, począwszy od duetu Josepha Gordona-Levitta i Piggy na tle rozszalałego księżyca, a skończywszy na pojedynku Zwierzaka z Dave'em Grohlem. Przy takich odcinkach naprawdę łatwo było uwierzyć, że nauka latania to nic trudnego.
Andrzej Mandel: Poczynając od uroczej nieświadomości Piggy, dlaczego nikt nie chciał kupować jej żelu pod prysznic "Czysta świnia", i jej wysiłków, by promować wodę "Piggy" (tylko 30 procent tłuszczu!), poprzez Josepha Gordona-Levitta grającego w pokera i tłumaczącego, że fabuła nie jest ważna, bo on wcielał się w młodego Bruce'a Willisa, aż po przekłuwanie uszu i zmianę aury oraz lot Gonzo… w tym odcinku zagrało wszystko, a nawet więcej. Ale i tak najmocniej się śmiałem na sam koniec – Dave Grohl kontra Zwierzak? Demolka na scenie? To się nazywa ZABAWA!
"Master of None" – sezon 1, odcinek 9 ("Mornings")
Mateusz Piesowicz: Bardzo pomysłowy, a przecież tak prosty odcinek. Zamiast pokazywać nam po raz kolejny najważniejsze etapy ze związku Deva i Rachel w tradycyjnej formie, twórcy skupili się na samych porankach, a tak banalne rzeczy, jak porozrzucane po podłodze ubrania uczynili symbolem relacji damsko-męskich. Żadnych ekstrawagancji tu nie ma, wystarczył dobry pomysł i świetne wykonanie z uroczymi bohaterami w rolach głównych, by z miejsca podbić serca widowni.
Nawet o seksie dało się opowiedzieć z lekkością i wyczuciem, udowadniając, że można na ten temat bardzo zabawnie żartować i posuwać się do chwytów poniżej pasa, nie osiągając poziomu toalety. Przy kolejnych łóżkowych przygodach pary bohaterów usta same układały się do uśmiechu, a już za pomysł z Charlemagne i Beatrice wręczyłbym jakąś nagrodę. No chyba że wcześniej zgarnęłaby ją "bajka" o Małym Boo i Księżniczce Rachel.
Marta Wawrzyn: Aziz Ansari stworzył serial nie tylko zadziwiająco świeży, ale i przesympatyczny, a "Mornings" to jeden z najmocniejszych dowodów. Najlepsze jest to, że w tym odcinku czas bardzo szybko mija i w 20 minut poznajemy właściwie całe dzieje związku Deva i Rachel, odkąd ze sobą zamieszkali, przez czasy wygodnej rutyny, aż po moment refleksji: "Czy to aby na pewno jest to?".
Jak to wszystko się skończyło, dobrze wiecie, a ja jestem pod wrażeniem, że tak fajnie udało się to opowiedzieć w telegraficznym skrócie, niby skupiając się na banałach, ale tak naprawdę mówiąc wszystko co najważniejsze. "Mornings" to rzeczywistość 30-latków, którzy zawsze szukają czegoś innego i czegoś więcej. To też kawał prawdy o współczesnych związkach. A przede wszystkim to zabawny, uroczy i świeżutki odcinek, który aż chce się obejrzeć więcej niż raz.
"You, Me and the Apocalypse" – sezon 1, odcinek 8
Mateusz Piesowicz: Odcinek, po którym ostatecznie przestałem traktować "You, Me and the Apocalypse" jak zwykłą komedię. I wcale nie chodzi tylko o zakończenie, które swoją drogą było jedną z najmocniejszych scen tego roku. Ale ograniczanie się tylko do niego byłoby wielką krzywdą dla reszty wydarzeń z tego odcinka. Dostaliśmy tu przecież dwa olbrzymie, przerażające kłamstwa, scenę odbicia Frankie z emocjami godnymi najlepszych filmów akcji i na rozluźnienie imprezę w zakonie z okazji "uratowania" świata. A potem zadano nam cios, po którym ciężko się było pozbierać już do samego końca. Szalony odcinek szalonego serialu, przy okazji którego uświadomiłem sobie, jak bardzo się zżyłem z tutejszymi bohaterami.
Marta Wawrzyn: Ja jednak skupię się na zakończeniu, bo to prostu bardzo mocny moment, kiedy najbardziej lubiana – a przy tym uchodząca przez część sezonu może nie za wesołka, ale z pewnością za lekkoducha – postać popełnia samobójstwo w tak nietypowych okolicznościach. Kiedy wydaje się, przynajmniej przez chwilę, że wszystko będzie dobrze. "You, Me and the Apocalypse" od początku jest raczej tragikomedią niż typową komedią, ale dopiero ostatnia scena 8. odcinka uświadomiła mi, jak bardzo nietypowy i nieprzewidywalny to serial.
"Orange Is the New Black" – sezon 3, odcinek 13 ("Trust no Bitch")
Mateusz Piesowicz: Co jak co, ale finały w "OITNB" to zawsze są perełki i w tym roku nie było wyjątku. "Trust No Bitch" był po brzegi wypchany rozwiązaniami poszczególnych wątków, a o każdym z nich można by długo dyskutować, ale jedna rzecz je wszystkie łączy – emocje. Jenji Kohan potrafi doskonale wyczuć kiedy należy podkręcić tempo, a kiedy nieco zwolnić i w tym odcinku dostaliśmy właśnie taką przeplatankę, której intensywność nie pozwalała się nudzić ani przez chwilę.
A najlepsze było to, że wszystko tutaj i tak zostało usunięte w cień za sprawą kapitalnej, być może najlepszej w całym serialu sekwencji finałowej. Czy to niespodziewany sojusz Pennsatucky i Boo, czy ślub Morello, czy milczące porozumienie między Red i Normą, czy w końcu bezlitosne zachowanie Piper – wszystko to i cała reszta wręcz eksplodowała w symbolicznej i po prostu pięknej scenie w jeziorze. Cokolwiek przyniesie przyszłość dla bohaterek (a wiadomo, że nie będzie to nic dobrego), trudno było chociaż przez krótką chwilę nie uwierzyć w to, że wszystko będzie dobrze. Czysta magia.
"Bliskość" – sezon 1, odcinek 8 ("Not So Together")
Marta Wawrzyn: Cały 1. sezon "Togetherness" był przecudną perełką, która niestety pod koniec roku wyraźnie przegrała z jesiennymi komediami w podobnych klimatach – jak "Casual" czy "Transparent". Trochę szkoda, bo jednak bracia Duplass stworzyli coś własnego i wyjątkowego. I nie chodzi tylko o to, iż w klimacie filmu indie udało się opowiedzieć angażującą historię zupełnie zwyczajnych czterdziestolatków, szukających szczęścia, ekscytacji i zapewnienia, że nie zmarnowali życia. Chodzi o to, że tu było sporo dobrze wyglądających na ekranie scen, w których opowiadana historia idealnie współgrała ze zdjęciami i muzyką.
Finał zawierał dwie takie genialne, zapadające w pamięć sceny, które ze sobą się łączyły – tę z wymienianiem liściku pod drzwiami i tę z podróżą Bretta przy dźwiękach "The Wilhelm Scream" Jamesa Blake'a. Obie niosły ze sobą duży ładunek emocjonalny i z jednej strony sprawiły, że aż chciało się czekać na 2. sezon, a z drugiej, były po prostu doskonałą puentą – odcinka i sezonu.
"Unbreakable Kimmy Schmidt" – sezon 1, odcinek 7 ("Kimmy Goes to a Party!")
Marta Wawrzyn: W "Unbreakable Kimmy Schmidt" nie tak łatwo wyróżnić jeden odcinek – praktycznie cała druga połowa sezonu była świetna, nie tylko ze względu na gościnne występy Jona Hamma i Tiny Fey. Postanowiłam jednak nagrodzić ten odcinek, w którym główna bohaterka idzie na elegancką imprezę do Jacqueline, gdzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (i za radą Titusa) przemienia się może nie w księżniczkę, ale na pewno w wyrafinowaną kobietę z wyższych sfer – Kimberly Tiarę VonLobster.
Bajka o Kopciuszku jeszcze nigdy nie była tak urocza i dziwna jednocześnie, a poza tym to właśnie wtedy poznaliśmy w pełni komediowy talent Ellie Kemper, która w tym odcinku błyszczała jak gwiazda pierwszej wielkości. "Kimmy Goes to a Party!" to również mocna satyra na nowojorskich bogaczy – ludzi rodem z "Plotkary", którzy szastają kasą bez ograniczeń, nadają dzieciom imiona typu "Xanthippe" i uważają, że posiadanie majątku z definicji zapewnia przynależność do elity.
"You're the Worst" – sezon 2, odcinek 7 ("There Is Not Currently a Problem")
Marta Wawrzyn: Odcinki butelkowe są w komediach najlepsze, a "There Is Not Currently a Problem" jest na to dobitnym dowodem. To odcinek, w którym poznaliśmy prawdę o nocnych wycieczkach Gretchen, co sprawiło, że "You're the Worst" zmieniło się na zawsze. Czyli z bardzo dobrej komedii o dwójce związkofobów angażujących się w całkiem konwencjonalny związek przemieniło się w komedię rewelacyjną, która nie boi się trudnych tematów.
Kto by pomyślał, że to właśnie w serialu komediowym zobaczymy najlepszy telewizyjny portret osoby z depresją od ładnych paru lat. Aya Cash dała z siebie wszystko, a "You're the Worst" właśnie od tego odcinka można śmiało zaliczać do grona komedii najlepszych z najlepszych.
Bartosz Wieremiej: To, co z pewnością zapamiętam z "There Is Not Currently a Problem", to jeden z najlepszych i najbrutalniejszych monologów, jaki nam zaserwowano w komedii. Gretchen (Aya Cash) bez jakiegokolwiek cienia litości rozprawiła się ze wszystkimi bohaterami obecnymi w domu Jimmy'ego, a niektórzy z nich jak np. Vernon (Todd Robert Anderson) wręcz sami chcieli oberwać. Tak w tej scenie, jak i pozostałych Aya Cash była po prostu niesamowita, a sam odcinek spowodował, że druga połowa sezonu stała się bardzo ważnym wydarzeniem. Trudno w ostatnich latach o lepiej zrealizowaną i zagraną opowieść o depresji.
Najciekawsze jest to, że do powstania tak dobrego odcinka potrzebna była ledwie mysz w chałupie i maraton za oknem. Co więcej, w tej ograniczonej przestrzeni udało się zmieścić taniec, kilka uroczych i pełnych troski momentów, prawdziwy pogrzeb, a także nawiązania do "Króla Lwa". Hakuna matata!
"Brooklyn 9-9" – sezon 3, odcinek 5 ("Halloween, Part III")
Mateusz Piesowicz: Potwierdzenie teorii, że najlepsze odcinki "Brooklyn 9-9" to te halloweenowe. Tegoroczna rywalizacja Jake'a z kapitanem Holtem o miano niesamowitego detektywa/geniusza wskoczyła na jeszcze wyższy poziom niż poprzednio, wymagając od obydwu przeciwników wykazania się prawdziwym kunsztem. Polowanie na koronę oglądało się kapitalnie – mam wrażenie, że akurat ten motyw stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla twórców.
A że tym razem udało się w tę akcję wkręcić cały posterunek, to sprawa jasna, że musiało być spektakularnie i koniecznie ze zwrotem akcji na sam koniec. Może i przewidywalnym, ale najważniejsze, że świetnie pasującym i idealnie podsumowującym ten rewelacyjny odcinek.
"Looking" – sezon 2, odcinek 7 ("Looking for a Plot")
Marta Wawrzyn: W drugim i niestety zarazem ostatnim sezonie "Looking" zaserwowano nam wiele fantastycznych rzeczy. Prawdopodobnie mogłabym tutaj dać dosłownie którykolwiek odcinek i zgodzilibyście się ze mną, że był świetny. Dlaczego więc "Looking for a Plot"? Bo zobaczyliśmy w nim jeden z najdziwniejszych, najciekawszych i na swój sposób najbardziej pogodnych pogrzebów, jakie kiedykolwiek pokazano w telewizji.
Podróż do Modesto, którą odbyła trójka bohaterów, tak naprawdę okazała się podróżą w głąb dwójki osób – Doma i Doris – których relacji do tej pory do końca nie rozumieliśmy. Po tym odcinku stało się oczywiste, dlaczego oni są aż tak ze sobą związani po latach od romansu, który z oczywistych względów nie mógł zakończyć się happy endem.
To była ciekawa podróż, z jednej strony wypełniona takimi banałami jak pluskanie się w basenie i "Walking on Sunshine", a z drugiej rzeczami wielkimi i ważnymi, jak pożegnanie z człowiekiem, który był najważniejszy na świecie, czy też zmierzenie się ze swoim dawnym ja. Nie zabrakło też głośnej manifestacji swojej tożsamości seksualnej na cmentarzu – czyli czegoś, czego Dom za młodu nie miał odwagi zrobić – a całość zakończył idiotyczny wypadek i zapowiedź kolejnych komplikacji w życiu miłosnym Patricka.
Wielka szkoda, że mowa jest o skasowanym serialu.
"Inside Amy Schumer" – sezon 3, odcinek 3 ("12 Angry Men Inside Amy Schumer")
Bartosz Wieremiej: Odcinek, po którym człowiek zostaje ze szczęką w okolicach podłogi. Zawiera chyba najdłuższy i jeden z najciekawszych skeczy w historii "Inside Amy Schumer". Bawi, a jednocześnie bardzo uważnie gra stereotypami. Porusza także ważny temat dotyczący kobiet w telewizji. Nikt też nie gryzie się w język, znaczna część określeń jest wręcz brutalna. Słowem jest świetnie napisany, a jednocześnie całkowicie w stylu Amy Schumer.
To równocześnie naprawdę dobrze zrobiona parodia "Dwunastu gniewnych ludzi" – filmu Sidneya Lumeta z Henrym Fondą w roli przysięgłego nr 8. Obrazu, którego scenariusz, zanim trafił do kin, wpierw zawitał do telewizji, potem stał się teatralną sztuką. Od poszczególnych ujęć i scen, po świetnie dobranych członków ławy przysięgłych – skecz Schumer prowadzi bardzo ciekawą grę z filmem Lumeta. Noże zostały zastąpione przez sztuczne penisy, a niektóre monologi bawiły również z powodu odniesień do płomiennych przemów w oryginale. Prawdziwą ozdobą okazała się przerobiona sekwencja z okularami przysięgłego nr 4 (Vincent Kartheiser). I tak, przyznaję, celowo raz jeszcze obejrzałem dzieło Lumeta, aby móc napisać to ostatnie zdanie.
Marta Wawrzyn: Ten odcinek to perełka, którą śmiało możecie zobaczyć, nawet jeśli nie widzieliście nigdy ani jednego odcinka "Inside Amy Schumer". Panowie debatujący, czy Amy jest wystarczająco seksowna, aby pokazywać się w telewizji, bardzo szybko odlecieli w kosmos, jedna absurdalna scena goniła drugą, a scena ze sztucznymi penisami w roli argumentów to czyste złoto komediowe. Lista aktorów, którzy wystąpili tutaj gościnnie, robi wrażenie – grają tu Jeff Goldblum, Paul Giamatti, Dennis Quaid, Vincent Kartheiser, Kumail Nanjiani, John Hawkes. Wszyscy mieli swoje momenty, ale mnie się najbardziej podobał ten ostatni. Zobaczcie tylko, jak wywija argumentem!
"Dwóch i pół" – sezon 12, odcinki 15 i 16 ("Of Course He's Dead")
Marta Wawrzyn: Finał "Dwóch i pół" i zarazem jedyny odcinek tej produkcji, jaki kiedykolwiek znalazł się w naszych hitach tygodnia. Wszystko dlatego, że stanowił zaskakującą i pozytywną mieszankę totalnej głupoty, z jakiej serial zawsze słynął, i metapoziomu, który zwykle był mu obcy.
Chuck Lorre bezlitośnie wyśmiał wiele absurdów, które zobaczyliśmy na przestrzeni 12 sezonów, przez ekran przewinęła się całkiem porządna parada gwiazd gościnnych, powrócił też na moment Angus T. Jones, a na końcu na cały ten bajzel spadł fortepian, zabijając tego, którego już raz zabito. I świetnie rozumiem, czemu postawiono na taki właśnie finał – po tym wszystkim, co zaserwowano w serialu, traktowanie siebie poważnie nie miałoby większego sensu.
Za to dużą sztuką jest pójść na całość w wyśmiewaniu samego siebie i nie przegrać. O dziwo, udało się to właśnie serialowi "Dwóch i pół" w jego ostatniej odsłonie.
"Veep" – sezon 4, odcinek 5 ("Convention")
Mateusz Piesowicz: Siłą tego sezonu "Veepa" był sposób, w jaki Selina zrażała do siebie wszystkich po kolei, nie wyłączając nawet swoich najbardziej oddanych ludzi. W "Convention" pękła Amy i jaka to była piękna katastrofa! Wyrzucenie z siebie wszystkich pretensji, jakie zafundowała pani prezydent jej podopieczna można stawiać jako wzór komedii, a na określenie popisu Anny Chlumsky brakuje mi słów.
A to przecież nie wszystko, bo na koniec pojawił się jeszcze Tom James, czyli Hugh Laurie we własnej osobie, i miał prawdziwe wejście smoka. Prezydentura Seliny Meyer od początku była skazana na porażkę, wydaje się jednak, że to właśnie w tym odcinku nastąpiło pierwsze, wielkie tąpnięcie.
Michał Kolanko: "Veep" zawsze był serialem, w którym elementy komediowe mieszały się – czasami niepostrzeżenie – z gorzkimi refleksjami na temat polityki i ludzi, którzy w niej uczestniczą. Załamanie Amy i jej furia wobec Seliny to jeden z takich właśnie momentów. Z całą pewnością, jak już napisał Mateusz, to był ten moment, gdy administracja Seliny znalazła się na równi pochyłej, z której nie było już odwrotu. Jedno jest pewne – to było odejście w wielkim stylu. A pojawienie się Toma Jonesa to kolejny powód, dla którego trudno nie uznać "Convention" za jednego z najlepszych odcinków nie tylko sezonu, ale i serialu w ogóle.
"Louie" – sezon 5, odcinek 4 ("Bobby's House")
Marta Wawrzyn: "Louie" miał tak dobry 5. sezon, że pozostaje tylko żałować, iż nie przebił się w naszych podsumowaniach roku. To kolejny dowód na to, jak ogromna jest teraz konkurencja. Skoro więcej nagród dla wyśmienitej komedii Louisa C.K. od nas nie będzie, przypomnijmy przynajmniej "Bobby's House" – najlepszy odcinek sezonu.
Widzieliśmy w nim głównego bohatera w kilku świetnych, absurdalnych sytuacjach – najpierw został pobity przez wyjątkowo wkurzoną nieznajomą, a potem poziom surrealizmu jeszcze poszybował, bo do akcji wkroczyła Pamela i Louie przemienił się w Jornathę. Przesympatyczną i bardzo ugodową kobietę o sporych gabarytach i ostrym makijażu – pamiętacie? Niedługo potem najbardziej smętny z komików został porzucony właśnie za to, że był zbyt miły – i to dopiero był smutny widok!
A całość świetnie spięły w klamrę dwa spotkania Louiego z bratem – pierwsze, kiedy to Bobby mu zazdrościł wspaniałego życia, i drugie, które odbyło się już w zupełnie innych okolicznościach. Warto przypomnieć ten odcinek, bo pokazuje on, że "Louie" to wciąż komediowa czołówka.