"Doktor Who": Świąteczna randka po latach
Bartosz Wieremiej
28 grudnia 2015, 17:33
"The Husbands of River Song" było prawdziwie świątecznym prezentem. Nie zabrakło w nim biegania, humoru, a momenty urocze i absurdalne mieszały się z tymi odrobinę poważniejszymi. Co zrozumiałe, były także prezenty oraz wspaniała River Song, a i znalazły się dobre powody do małżeńskich przekomarzań. Te ostatnie, kiedy… Ach, właśnie: "Spoilers".
"The Husbands of River Song" było prawdziwie świątecznym prezentem. Nie zabrakło w nim biegania, humoru, a momenty urocze i absurdalne mieszały się z tymi odrobinę poważniejszymi. Co zrozumiałe, były także prezenty oraz wspaniała River Song, a i znalazły się dobre powody do małżeńskich przekomarzań. Te ostatnie, kiedy… Ach, właśnie: "Spoilers".
Skoro już wspomniałem o prezentach, to prawdziwie świątecznym podarkiem była możliwość kolejnego spotkania właśnie z River Song (Alex Kingston). Miłym dodatkiem było również pokazanie nam, jak to wszystko wygląda, kiedy w pobliżu River nie ma Doktora. Drugim ważnym podarkiem okazał się Dwunasty Doktor (Peter Capaldi) w dobrym humorze, skory do żartów i psot. Szczególnie po tym wszystkim, co się zdarzyło, przyjmuje się to z ulgą. Jasne, ewentualna trauma w tym momencie byłaby zrozumiała, ale chyba nikt nie przetrwałby teraz ponurego świątecznego odcinka.
Niemniej Doktor zaczął odcinek w nieco parszywym humorze i z rogami na głowie – cudowny kontrast. W następnych minutach atmosfera stawała się jednak lżejsza, absurdalność całej sytuacji bawiła, a i wydawać by się mogło, że to obecne na początku i sprawione przez TARDIS poroże z każdą chwilą powinno rosnąć.
Kamera skupiała się na kolejnych małżonkach i planach River, a Dwunasty – nierozpoznany przez nią z powodu jakże nadprogramowej twarzy – miał okazję robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie mógł. Szczególnie jego "pierwsze" wejście do wnętrza niebieskiej budki było prześmieszne. Dodatkowo chwilę później zaskoczył go znajdujący się w ścianie dobrze wyposażony barek. Ciekawe, czy w tej ścianie jest gdzieś wejście do piwnicy z winami?
Później po odrobinie szaleństw doktorowa tożsamość została odkryta, a wszystko stało się nieco poważniejsze, choć niepozbawione uroku. Zresztą licytacja na małżonków i partnerów była prawdopodobnie jedynym momentem w dziejach wszechświata, kiedy Stephen Fry zmieścił się w jednym zdaniu z Kleopatrą. Potem jeszcze czekała na nas odkładana w nieskończoność wizyta na Darillium, w trakcie której Doktor wykazywał się zaskakującą punktualnością. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od diamentu znajdującego się wewnątrz łba z rozdętym ego.
Bez dwóch zdań "The Husbands of River Song" było naprawdę uroczym świątecznym odcinkiem. Od samego zawiązania akcji, po zakończenie na restauracyjnym balkonie, była to po prostu podróż warta każdej chwili. Zarówno Peter Capaldi, jak i Alex Kngston wypadli świetnie, a po niektórych scenach widać było, jak dobrze się bawią. Z pozostałych aktorów grający króla Hydroflaksa, Greg Davies, był zabawny, nawet kiedy znajdował się wewnątrz torby. Poważnie, torby!
Co więcej odcinek zawierał co najmniej kilka momentów, które przez długi czas mogą zagościć wśród długo wspominanych. Były monologi River o miłości i Doktor szukający swojej obecnej twarzy na liście podobno wszystkich. Była dyskusja o odcinaniu głów czy uroczy dialog o jedzeniu na pokładzie statku kosmicznego z harmonią i odkupieniem w nazwie, a pełnego morderców i wszelkiej maści parszywie bogatych szumowin. Moffatowi napisał się naprawdę dobry scenariusz.
Również wyglądało to wszystko uroczo i świątecznie. Zadbano o detale, jak doczepiona kartka na TARDIS czy delikatna marvinowatość ciała wspomnianego króla – choć głowy ów robot miał raczej niezbyt duże. Latający spodek był przeuroczo czerwony, statek kosmiczny dla elity złoczyńców wydawał się dostatecznie luksusowy. Cieszyło także, że nawet nie musieliśmy zaglądać na Ziemię. Jak wiemy, nasza planeta bywa nieco nadużywana i przereklamowana.
Podkreślić należy też, że był to zupełnie inny odcinek świąteczny od kilku wcześniejszych. W poprzednich latach odpowiednio: obserwowaliśmy zgon Clary Oswin Oswald (Jenna Coleman) w "The Snowmen", żegnaliśmy Jedenastego (Matt Smith) w "The Time of the Doctor", a 12 miesięcy temu próbowano nas przestraszyć w "Last Christmas". Na tym tle pogodność "The Husbands of River Song" jest wręcz urzekająca. Jasne, dzieją się rzeczy dramatyczne, tylko bardzo szybko są czymś kontrastowane. Przykładowo Dwunasty sprezentował River soniczny śrubokręt – ten sam, który towarzyszył jej w ostatniej przygodzie w pewnej bibliotece. Jednak już chwilę później dał do zrozumienia, że tzw. noc na Darillium trwać będzie raptem przez 24 ziemskie lata.
Na koniec wypada więc ponownie stwierdzić, że świąteczne spotkanie z "Doktorem Who" okazało się bardzo udanym doświadczeniem. Dobrze było zobaczyć Doktora i River, dobrze było przeżyć z nimi tę przygodę. W tym wyjątkowym czasie nie może być mowy o narzekaniu na cokolwiek.