10 najlepszych seriali 2015 wg Bartosza Wieremieja
Bartosz Wieremiej
28 grudnia 2015, 20:00
Tworzenie tej listy uzmysłowiło mi, jak wiele stosunkowo ważnych serialowych doświadczeń w ostatnich miesiącach gdzieś uleciało, zapodziało się lub zgubiło. Trudno też w jakikolwiek sposób temu zaradzić. W 2015 roku chyba nawet tzw. rzeczywistość uginała się pod ciężarem równoczesnej obecności setek telewizyjnych światów.
Tworzenie tej listy uzmysłowiło mi, jak wiele stosunkowo ważnych serialowych doświadczeń w ostatnich miesiącach gdzieś uleciało, zapodziało się lub zgubiło. Trudno też w jakikolwiek sposób temu zaradzić. W 2015 roku chyba nawet tzw. rzeczywistość uginała się pod ciężarem równoczesnej obecności setek telewizyjnych światów.
Poniższa lista jak zwykle zawierać będzie kilka raczej ekscentrycznych wyborów. Same kryteria ponownie nie uległy zmianie. Znajdzie się miejsce dla nowości, a i zostaną docenione produkcje trwające nieco dłużej lub bardzo, bardzo długo. Przekraczanie oczekiwań widzów oraz ograniczeń wynikających z preferowanego formatu raz jeszcze okaże się ważne. Wciąż stosunkowo istotna jest tzw. różnorodność, choć może być to odrobinę mniej widoczne niż w poprzednich latach. Z kolei częściej pochwały spływać będą na produkcje, które umiały w dojrzały sposób zmierzyć się z poważnymi problemami. Spokoju nie daje mi za to pominięcie w tym roku animacji. Pewnie za kilka tygodni wpadnie mi do głowy animowana produkcja, która powinna się tutaj pojawić.
Tegoroczne specjalne wyróżnienie ponownie trafia do "Last Week Tonight with John Oliver". Już za samo utworzenie kościoła zwącego się Our Lady of Perpetual Exemption należałoby się nie tyle wyróżnienie, ile pomnik lub ołtarzyk.
10. "iZombie". Tak, mam słabość do tego serialu. Tak, jest to jedyna produkcja, jaka wpadła mi do głowy po tym, gdy zdałem sobie sprawę, że nie umieściłem na liście nic pochodzącego ze stacji (relatywnie) ogólnodostępnych. Nie, nie nazwałbym tego litością, ale też trudno ukrywać, że ostatnie miesiące w tych telewizyjnych rejonach były takie, a nie inne.
Frajdę sprawiają mi napędzane mózgami kolejne wersje Liv Moore (Rose McIver) oraz obecność szerokiego grona dopracowanych postaci drugoplanowych. Doceniam też kreatywność, z jaką postanowiono podejść do komiksowego pierwowzoru. Niekiedy wychodził z tego taki procedural postawiony na głowie lub na jakimś zbędnym żebrze, co po prostu należy pochwalić.
9. "Casual". Wyliczenie wszystkich rzeczy, za które po 1. sezonie można uwielbiać "Casual", trochę by zajęło. Dialogi, bohaterowie, obsada, chwile brutalnej szczerości, umiejętność podążania w ciekawych kierunkach nawet przy najbardziej opatrzonych wątkach, subtelny humor w różnych odcieniach, brak chorobliwej głupawości… – przecież wspominałem, że trochę by to zajęło. Zresztą można by tak wklepać jeszcze kilka linijek.
8. "Doktor Who". Kolejny udany rok z Dwunastym Doktorem (Peter Capaldi) minął pod znakiem eksperymentów, czasem tak dziwacznych, jak chociażby słynne soniczne okulary. Nie wszystko oczywiście było nowe – dodatkowe punkty zawsze należą się za wizyty Missy (Michelle Gomez). W bardzo dobrym stylu dotarliśmy również do samego końca szlajania się z Doktorem niejakiej Clary Oswald (Jenna Coleman). Ostatecznie o znalezieniu się "Doktora Who" na tegorocznej liście zadecydowała jeszcze jedna rzecz – odcinek zatytułowany "Heaven Sent". To świetnie, że w natłoku opowieści rozciąganych na kilka(naście) godzin daną produkcję wciąż obronić może pojedynczy odcinek.
7. "Jessica Jones". Dotychczas nie wierzyłem, że znajdzie się miejsce na snucie tego typu komiksowych opowieści w inny sposób niż to, do czego dotychczas przyzwyczaiła nas marvelowska fabryka fabuł rozmaitych. "Jessica Jones" udowodnia, że nie trzeba uciekać od trudnych tematów ani ich podkolorowywać. Pokazuje dojrzałe podejście do zastraszająco rozbudowanego katalogu przeżyć traumatycznych. Bardzo ucieszyły mnie też rozmaite drobnostki, jak np. dobrze przemyślany trójkąt miłosny z Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss) w centrum. Świetne występy zaliczyli z kolei Krysten Ritter i David Tennant.
6. "Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta". Dokumentalny miniserial, od którego nie dało się oderwać. Niesamowita historia, której nie wymyśliłby zastęp scenarzystów. Zakończenie serialu zwyczajnie szokuje i jak rzadko kiedy dostarcza czegoś, co przekracza wszelkie ewentualne oczekiwania wobec tego typu produkcji. "The Jinx" nie tylko został świetnie zrobiony, ale miał także znaczący wpływ na świat realny, dlatego zwyczajnie nie mogłem o nim nie wspomnieć.
5. "Kto się odważy". Pierwsza wersja opisu brzmiała mniej więcej tak: "Simon, Simon, Simon, Oscar Isaac, Simon". Potem jeszcze nie mogłem pozbyć się wątpliwości, którą najlepiej wyraża pytanie: "czy nie jest to zbyt niskie miejsce?". Wciąż jestem zaskoczony tym, jak wiele złożonych problemów udało się zmieścić w 6 odcinkach oraz jak dobrze zostały przemyślane poszczególne scenariusze. Doceniam także troskę, jaką otoczono bohaterów – część z ich pierwowzorów wciąż przecież żyje i dalej ze zmiennym szczęściem mierzy się z życiem.
4. "You're the Worst". Nie mogę wyjść z podziwu, z jakim wyczuciem poprowadzono wątek depresji Gretchen. Zresztą od Ayi Cash przez cały sezon trudno było oderwać wzrok. Pytanie: to gdzie są te wszystkie nagrody, którymi powinna zostać obsypana? Wracając… Cieszyłem się z każdego spotkania z tym serialem. No dobrze, nie wiem, czy słowo "cieszyć się" akurat pasuje. Po prostu jest coś w tej produkcji, co wpłynęło na mnie dość mocno. Do końca jeszcze nie wiem, co to właściwie było… niemniej są sceny, o których nie jestem w stanie zapomnieć: smutne, radosne, pokręcone, absurdalne, przejmujące, dramatyczne.
3. "Mr. Robot". Ludzie, zera i jedynki. Człowieczeństwo, jego brak, komputery, hakerzy, tłum korporacyjnych stojaków na garnitury i garsonki oraz zdrowa dawka szaleństwa. Jak tego nie lubić? Jak nie doceniać czegoś, co tak dobrze uchwyciło różne elementy naszej współczesności? A jeszcze te kilka zwrotów akcji, świetny Rami Malek i jeden zgon, który naprawdę zasmucił. Skomplikowani bohaterowie i ten świat, w którym wypolerowana korpocodzienność i najbrudniejsze zaułki najgorszych ulic w zasadzie korzystają z podobnych strategii i zasobów. Przemoc, agresja, wymuszanie uległości – do wyboru…
2. "Fargo". Dwanaście miesięcy temu "Fargo" było moim serialem roku. Zakończony niedawno sezon nr 2 był prawdopodobnie jeszcze lepszy. Był tak dobry, że nawet kosmici wpadli w odwiedziny! Zobaczyliśmy porządną wojnę o terytorium, upadek pewnej rodziny oraz śledziliśmy losy małżeństwa, którego zdolność do przeżycia przez większość czasu wręcz zadziwiała. Płonęły budynki, świetne kreacje aktorskie wydawały się wręcz standardem, a wspaniałe zdjęcia i dialogi nie pozwalały nawet na minutę oderwać wzroku od ekranu. Ponadto dość mocno bawiono się z oczekiwaniami widzów, nikt też na samym końcu nie wpadł do jeziora. Nie wiem, co można jeszcze napisać. Zwyczajnie zachwycające to było.
1. "Rectify". Powód, dla którego "Fargo" drugi raz z rzędu nie znalazło się na samym szczycie, jest prosty. Znowu zahipnotyzowało mnie "Rectify" i ponownie nie umiem tego inaczej określić. Kolory, dźwięki, sny, rozmowy – za każdym razem znikałem gdzieś w tym wszystkim. Umówmy się, oglądałem, jak Daniel zawzięcie malował basen. Basen! Do niesamowitych scen dochodziło też przy okazji remontu kuchni. Kuchnie są ważne.
Równocześnie, kiedy rzeczywistość zawracała nas z tak naturalnej dla serialu SundanceTV wędrówki w półśnie, nie obawiano się wprowadzać bohaterów w błąd lub zmuszać ich do przyznawania się do rzeczy, których mogliby się lub powinni wstydzić. Zresztą rzeczywistość w tym sezonie okazała się bardzo brutalna, nieprzyjazna, a między poszczególnymi bohaterami nagle zaroiło się od niejasności i pęknięć. Z drugiej strony, nawet kiedy Daniel już udał się na swoje wygnanie, jego wizyta na plaży była niesamowicie satysfakcjonująca. Nawet chwila zabawy z dzieckiem czy wejście do wody może znaczyć bardzo wiele.