Hity tygodnia: "Fargo", "Homeland", "The Knick", "The Big Bang Theory", "Manhattan"
Redakcja
20 grudnia 2015, 17:08
"Homeland" – sezon 5, odcinek 11 ("Our Man in Damascus")
Mateusz Madejski: Trzeba przyznać, że "Homeland" wciąż potrafi zaskakiwać. Mimo że jest z nami od dobrych kilku lat, to ciągle scenarzyści potrafią wywrócić stolik w momencie, w którym nikt się tego nie spodziewa. W tym odcinku było tak dwa razy – oczywiście gdy Allison wykonywała polecenie z Moskwy oraz gdy Laura zaszantażowała CIA i BND.
Trzeba też oddać obecnemu sezonowi, że naprawdę trzyma poziom i nie ma kiepskich odcinków. Warto to docenić, zwłaszcza pamiętając próby topienia dzieci i inne niezbyt chlubne momenty "Homeland". A poza tym akcja rozwija się jak w klasycznych zimnowojennych thrillerach szpiegowskich – koniec końców to Amerykanie walczą z Rosjanami, a wszyscy inni gracze są tylko pionkami na szachownicy.
Michał Kolanko: W końcówce sezonu "Homeland" nabiera tempa, ten odcinek jest tego najlepszym przykładem. Chociaż jak zwykle można zastanawiać się nad logiką i realizmem niektórych scen (zwłaszcza uderza tu łatwość, z jaką podłożono ładunek na dworcu), to i tak odcinek wyróżnia się napięciem i atmosferą. Wszyscy domyślamy się, jaki będzie koniec, ale i tak udaje się "Homeland" sprawić, że liczy się każda minuta i każda scena.
Próba "obudzenia" Quinna, wywiad telewizyjny Sutton czy wystrzałowa Allison – to wszystko sprawia, że bardzo trudno będzie ten odcinek zapomnieć. Dlatego tuż przed finałem sezonu można jednoznacznie stwierdzić, że "Homeland" jest w bardzo dobrej formie.
"Fargo" – sezon 2, odcinek 10 ("Palindrome")
Mateusz Piesowicz: "Fargo" kończy wspaniały sezon kolejnym genialnym odcinkiem i przy okazji sprawia, że wszystkie nasze przewidywania można wyrzucić do kosza. Finał nie przyniósł ani efektownego pościgu, ani ostatecznego starcia dobra ze złem, bo przynieść nie mógł – myślenie takimi kategoriami było błędem, o czym przekonaliśmy się my, ale przede wszystkim Peggy. W najtragiczniejszy z możliwych sposobów.
Patrząc z perspektywy kilku dni na pożegnanie Eda, wydaje mi się ono jeszcze smutniejsze niż na początku. Żal jego i żal Peggy, bo przez cały sezon zdążyliśmy się do tej dwójki bardzo mocno przywiązać, tymczasem okazało się, że ucieczka przed śmiercią wcale nie była ich największym problemem. A wszystko przez głupi przypadek i nieumiejętność porozumienia się.
Dobrze, że chociaż Lou otrzymał swój happy end. Widok rodziny Solversonów był prawdziwym balsamem dla oczu i duszy po tym, co zafundowano nam wcześniej i nieważne, że ta sielanka jest tylko chwilowa. "Dobranoc" powiedziane Lou, Betsy i wszystkim statkom na morzu potrafi wszak rozplątać nawet najbardziej skomplikowany węzeł.
Marta Wawrzyn: 2. sezon "Fargo" to czysta perfekcja, od pierwszej do ostatniej minuty. Wciąż nie do końca potrafię uwierzyć, że tyle rzeczy – bardzo różne charaktery, wspaniały klimat, znakomitą muzykę, literackie wstawki, trochę polityki i nawet jeszcze wizyty kosmitów – udało się połączyć w jedno i zrobić to wyśmienicie, opowiadając przy tym kolejną angażującą historię o naturze ludzkiej.
Podobnie jak kolega piętro wyżej jestem zachwycona i jednocześnie zasmucona tym, jak Noah Hawley przewrócił wszystko do góry nogami i udowodnił nam, że myślimy ogranymi schematami. W "Palindrome" ze schematu pt. "Zbrodnia i kara, i śnieg" zostało znacznie mniej, niż mogliśmy się spodziewać, bo rzeczywistość okazała się tym razem jeszcze bardziej skomplikowana czy też po prostu jeszcze bardziej chaotyczna niż w poprzednich odsłonach opowieści o "prawdziwych zbrodniach" z Minnesoty, zaś granica między dobrem a złem nie tak oczywista. I świetnie, kupuję to w stu procentach, choć spodziewałam się zupełnie innego finału.
Zaś Noah Hawley po tym sezonie wyrasta w moim odczuciu na kogoś w rodzaju scenariuszowego boga, któremu żadne wyzwania nie są straszne i który z ogromną pewnością siebie porusza się w różnych klimatach i gatunkach. Ten sezon "Fargo" i ten zadziwiająco "inny" finał to zadecydowanie najlepsza rzecz, jaką widziałam tej jesieni.
"The Knick" – sezon 2, odcinek 10 ("This Is All We Are")
Marta Wawrzyn: "The Knick" oszałamia mnie od początku przede wszystkim dwiema rzeczami: pomysłową realizacją i realistycznie pokazanymi operacjami. Prywatne sprawy bohaterów nie angażowały mnie aż tak rok temu i teraz to się w zasadzie nie zmieniło. Owszem, była moc i w konfrontacji Cornelii z bratem, i w spowiedzi Cleary'ego, i w tym, co zrobiła siostrzyczka Lucy, ale koniec końców ten hit daję przede wszystkim za sceny z Thackiem, który wpadł na tak genialny, że aż idiotyczny pomysł, aby zoperować się samemu na oczach licznie zgromadzonej widowni.
To było niewątpliwie najbardziej spektakularne przedstawienie, jakie miało kiedykolwiek miejsce w cyrku doktora Thackery'ego – mocne, brutalne i dramatyczne, bo przecież główny bohater wziął własne życie w swoje ręce, tuż po tym jak naćpał się znów kokainą. Słowa "to wszystko, czym jesteśmy", morze krwi i główny bohater na krawędzi życia i śmierci – to zapamiętam z tego sezonu "The Knick". I choć nie wierzę, że serial mógłby tak po prostu zabić postać graną przez Clive'a Owena – nie może tego zrobić, bo bez niego nie istnieje – muszę przyznać, że zafundowano nam emocjonalną jazdę bez trzymanki, jakiej w "The Knick" chyba jeszcze nie było.
Scena operacji wyszła idealnie od początku do końca – od ekscytacji aż po poddanie się, Bertiego biegnącego w białych butach (co za świetny akcent!), strzykawkę wbitą w serce Thacka i pustą salę operacyjną. Nie wiemy tak naprawdę, jak to się skończyło – choć słowa Edwardsa wydają się być całkiem jasną sugestią, że skończyło się naprawdę źle – i dobrze, bo po czymś takim będziemy siedzieć jak na szpilkach, czekając na ciąg dalszy. Ta jedna scena była absolutnie najlepszą rzeczą, jaką zobaczyłam w "The Knick"… kiedykolwiek. I właśnie za to jest ten hit.
"The Big Bang Theory" – sezon 9, odcinek 11 ("The Opening Night Excitation")
Bartosz Wieremiej: Ten odcinek zawierał wszystko, co powinien. Był zabawny, dobrze napisany, dostarczył nam też kilka istotnych wydarzeń i nie został przekombinowany. Kiedy ostatnio coś takiego można było napisać o 20 minutach z "The Big Bang Theory"?
To było słodkie, urocze, bardzo uczciwe względem widzów i samych bohaterów. Jednocześnie udało się zmieszać ze sobą seks oraz "Gwiezdne wojny" i nie polec przy owym mieszaniu. Nowy etap związku Sheldona (Jim Parsons) i Amy (Mayim Bialik ) okazał się świetnym momentem, wartym zapamiętania przez dłuższy czas. Również detale nie zawiodły, od modlącego się Sheldona przez nową zabawę z jego pukaniem do drzwi, po startrekowe trollowanie w wykonaniu Wila Wheatona. Bardzo udany gościnny występ zaliczył także Bob Newhart, ale do tego pewnie już zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Ogólnie więc "The Opening Night Excitation" to najlepszy od dawna odcinek "The Big Bang Theory", przypominający odległe czasy, kiedy każde spotkanie z tym sitcomem CBS było ogromną przyjemnością.
"Manhattan" – sezon 2, odcinek 10 ("Jupiter")
Marta Wawrzyn: Serial, którego nie ogląda nikt poza mną i garstką amerykańskich krytyków – wiecie, że źle robicie? – zakończył sezon jednym z bardziej wybuchowych finałów w historii telewizji. Bo wreszcie wybuchło to, co naukowcy przez tyle długich miesięcy konstruowali, odchodząc niejednokrotnie od zmysłów – bomba atomowa. Druga taka za chwilę spadnie na dwa japońskie miasta, zgodnie z zasadą, że trzeba zrobić coś naprawdę strasznego, aby ludzkość się opamiętała.
Przemowa Charliego Isaacsa to jedna z bardziej patetycznych – ale i zapamiętywalnych – rzeczy, jakie pokazano w "Manhattanie". Bo chyba nie ma drugiego serialu, który pokazywałby wielkie amerykańskie zwycięstwo w II wojnie światowej w tak mało wyniosły sposób, odzierając je z wszelkiego splendoru i chwały. Mam nadzieję, że serial jeszcze powróci, a jeśli nie, to zawsze już będą nam towarzyszyć twarze naukowców, na których w momencie wybuchu zdziwienie i szok mieszały się z zachwytem, dumą oraz autentycznym przerażeniem.
Mieszkając przez tyle czasu w obozie wojskowym i odmawiając sobie prawa do normalności, stworzyli najpotężniejszą broń, jaką ludzkość widziała, i zapewnili sobie drogę do sławy w świecie fizyki, ale też stracili wszystko inne. Praktycznie wszyscy są teraz wrakami ludzi, którymi byli na początku, a z wiary i w naukę, i w Amerykę nie zostało aż tak wiele. Jestem pełna podziwu, jak poprowadzono główne postacie i jak pokazano te ostatnie miesiące, prowadzące do wielkiego bum.
I mam nadzieję, że serial wróci choćby ze skróconym finałowym sezonem, który pokaże nam dalsze losy tych ludzi. A jeśli nie wróci, to muszę przyznać, że byłoby to szalenie mocne zakończenie.