"The Expanse" (1×01-02): Powrót do przyszłości
Michał Kolanko
17 grudnia 2015, 19:08
Nowy serial telewizji SyFy to powrót do stylu, tak naprawdę nie widzieliśmy na ekranach telewizorów od wielu lat. Nie jest to projekt bez wad, ale i tak dla każdego fana gatunku jest to serial nie do przeoczenia.
Nowy serial telewizji SyFy to powrót do stylu, tak naprawdę nie widzieliśmy na ekranach telewizorów od wielu lat. Nie jest to projekt bez wad, ale i tak dla każdego fana gatunku jest to serial nie do przeoczenia.
"The Expanse" oparte jest na powieści Jamesa S.A. Coreya "Przebudzenie Lewiatana", pierwszej z cyklu. Świat pokazany w nich opiera się na całkowicie skolonizowanym przez ludzi Układzie Słonecznym w XXIII stuleciu. Dla SyFy ta ekranizacja to jednocześnie swego rodzaju powrót do źródeł. Kanał był kiedyś kojarzony z serialami takimi jak "Battlestar Galactica" Rona Moore'a, ale z czasem projekty, których podejmowało się SyFy, odchodziły od science fiction z prawdziwego zdarzenia. Były też coraz gorzej oceniane. W tym roku na szczęście ten trend się powoli odwraca, a stacja może przestanie być znana głównie z filmów takich jak "Sharknado" i seriali niskiej jakości.
Trzeba przyznać, że tym razem dokonano dobrego wyboru. Książkowe "Przebudzenie Lewiatana" jest niemal wzorcowym przykładem gatunku. Wizja przyszłości, w której w Układzie Słonecznym trwa zimna wojna między wielkimi potęgami – w tym przypadku między Marsem a Ziemią – nie jest niczym nowym. Najgorzej w tej rzeczywistości traktowani są wydobywający surowce w pasie asteroid górnicy i robotnicy, a głównymi bohaterami są kapitanowie statków, politycy i żołnierze – niby to wszystko już było, ale sposób, w jaki to pokazano, nadal wciąga. Realizacja tej wizji to też główny atut serialu, chociaż – inaczej niż na przykład w "Człowieku z Wysokiego Zamku" – nie jest to jedyny atut.
"The Expanse" – zwłaszcza to, jak pokazano asteroidę Ceres i warunki, w których żyją wyzyskiwani przez korporacje robotnicy – bardzo przypomina serię powieści "Wojny kompanii" C.J. Cherryh, a szczególnie Hellburner" i "Czas ciążenia". Szczegóły socjologiczne i techniczne są niewątpliwie bardzo dużą zaletą. Od sposobu wydobywania lodu przez statki górnicze i ich załogi, po działanie systemu komunikacji w planetoidzie Ceres – wszystko pełne jest smaczków, które zwracają uwagę widza. Ten świat jest bardzo prawdziwy, a poznajemy go bez nadmiernej łopatologii, raczej poprzez obserwację niż nadmierną ekspozycję.
Nieco gorzej jest z postaciami. "The Expanse" w swoim założeniu przypomina nieco "Grę o tron" – równolegle prowadzonych jest kilka wątków, każdy z odrębnymi postaciami i tematami. Najlepiej w pierwszych dwóch odcinkach wypada chyba Jim Holden (Steven Strait) jako oficer na statku górniczym Cantenbury, który wraz ze swoją załogą wplątuje się w intrygę, mogącą wywołać wojnę na skalę całego Układu Słonecznego. Odcinek drugi – w którym Holden musi przetrwać wraz z kilkoma towarzyszami w uszkodzonym promie – przypomina "Star Treka" jak nic innego w telewizji od wielu lat.
Sceny walk kosmicznych, sposób, w jaki manewrują statki, wcześniej życie na pokładzie Cantenbury – to wszystko jest znajome, ale i bardzo nowe. To nie lśniący okręt Enterprise, tylko zdezelowany statek, w który jego właściciel nie chce inwestować. To pokazano bardzo dobrze. Sam Holden jest może i stereotypową postacią, ale bardzo to nie przeszkadza w odbiorze całości. Tak samo jest z fabułą – już to gdzieś słyszeliśmy, ale i tak wciąga.
Nieco gorzej jest z drugim wątkiem głównym. Thomas Jane jako detektyw Miller, który sprawnie porusza się w półświatku Ceres – balansując jak zwykle w takich sytuacjach na granicy dobra i zła – ma może w sobie dużo specyficznego uroku, ale tutaj stereotypowość wątków i całego pomysłu już bardzo rzuca się się w oczy. Ceres ze swoim środowiskiem, szczegółami, klasami społecznymi itp. dużo bardziej przyciąga uwagę widza.
W pierwszych dwóch odcinkach najmniej porywający wydaje się wątek polityczny, rozgrywający się na Ziemi. Tu główną postacią jest Chrisjen Avasarala (Shohreh Aghdashloo) z Narodów Zjednoczonych, bezwzględna polityk, która nie waha się stosować tortur, by wydobyć z przesłuchiwanego więźnia informacje o intrydze. W pierwszych dwóch epizodach nie dzieje się praktycznie nic, chociaż doskonale widać, że całość intrygi w jakiś sposób łączy się z poprzednimi dwoma wątkami głównymi.
"The Expanse" pełny jest klisz, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Serial ma jedną niezaprzeczalną zaletę – wartka (chociaż czasami przewidywalna) fabuła i bardzo ciekawy świat powodują, że chce się czekać na kolejny odcinek, choćby po to by przekonać się, jakie tym razem pomysły i widoki chcą nam zaserwować jego twórcy. Całość wciąga na tyle, że można przymknąć oczy na wady tej produkcji. Efekty specjalne stoją na niezłym poziomie, chociaż oczywiście cały czas daleko im do filmów kinowych czy najdroższych seriali. Dla każdego, kto tęsknił za tego typu projektami, to lektura obowiązkowa, dużo ciekawsza niż "Dark Matter", inny "kosmiczny" projekt SyFy w tym roku.