"The Man in the High Castle" (1×05-10): Nie tak miało być
Michał Kolanko
7 grudnia 2015, 15:03
Pierwszy sezon "Człowieka z Wysokiego Zamku" już za nami, można dokonać pierwszych podsumowań. Niestety, tę próba adaptacji powieści Dicka na mały ekran trudno uznać za udaną, chociaż niektóre pomysły i wątki są godne odnotowania. Uwaga na spoilery.
Pierwszy sezon "Człowieka z Wysokiego Zamku" już za nami, można dokonać pierwszych podsumowań. Niestety, tę próba adaptacji powieści Dicka na mały ekran trudno uznać za udaną, chociaż niektóre pomysły i wątki są godne odnotowania. Uwaga na spoilery.
"Człowiek z Wysokiego Zamku" zwykle wymieniany jest jako jedna z kilku najlepszych powieści Dicka. Inne książki, które pojawiają się praktycznie zawsze w takich zestawieniach, to "Ubik" i "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha". Powieści, opowiadania i nowele amerykańskiego pisarza są od wielu lat z mniejszym lub lepszym skutkiem adaptowane, ale zwykle to są działa mniej znane. "Człowiek z Wysokiego Zamku" to absolutny kanon. Jest to jednocześnie dzieło "trudne" w typowy dla Dicka sposób: dotyka wielu tematów, wśród których są sztuka, moralność w obliczu totalitaryzmu, współistnienie wielu rzeczywistości, przeznaczenie i tak dalej. Choć od tego czasu powstało bardzo wiele różnych książek z gatunku historia alternatywna, ta cały czas stawiana jest jako wzór.
Dlatego gdy pojawiły się informacje, że Amazon wyprodukuje serial będący adaptacją tego klasycznego tytuły, natychmiast wielu fanów Dicka zaczęło mieć pewne wątpliwości. Po tym jak pojawił się pilot stało się jasne, że zmiany będą drastyczne. Ale pilot niósł sporo nadziei, że pomimo tych zmian będzie to dobry, mroczny serial, który wywoła dyskusje dotyczące wielu spraw, i jednocześnie trafi do listy najlepszych seriali tego roku. A teraz jednak trudno nie uznać całości za rozczarowanie. Po 10 odcinkach można już wskazać mocne i słabe punkty całej historii. Tych pierwszych jest zdecydowanie mniej, a wydaje się, że cały projekt przerósł Frank Spotnitza, niegdyś współtwórcę "Z Archiwum X".
Mocną stroną serialu jest przede wszystkim wykreowany świat – jednocześnie "alternatywny" i przerażająco realny. Najciekawsze w całym serialu są właśnie jego realia i różnica między tym, jak podchodzą do okupacji różni obywatele. Niektórzy kolaborują, inni decydują się na aktywne stawianie oporu, inni chcą po prostu przetrwać. Zarysowano też, czym różni się niemiecka strefa okupacji od japońskiej. Ale – tak jak pisałem w recenzji pierwszych odcinków – taki świat to jeszcze za mało. Zmiany wobec książkowego oryginału nie byłyby tak bolesne, gdyby serial bronił się scenariuszem czy kreacjami aktorskimi.
Tak się jednak nie stało. Najbardziej wyraziste postacie w tej produkcji to naziści i Japończycy. W dalszych odcinkach minister handlu Tagomi (Cary-Hiroyuki Tagawa) staje się wręcz kluczową postacią w serialu, która ma chyba najwięcej ze swojego książkowego oryginału. W Nowym Jorku Obergruppenführer Smith i jego rodzina też są o niebo bardziej interesujący niż postacie z ruchu oporu. Joe Blake czy Frank Fink przez cały serial nie wzbudzają większego zainteresowania, a Juliana Crain dopiero w późniejszych odcinkach pokazuje, że jest postacią z krwi i kości. Jej praca dla Japończyków to chyba najciekawszy element historii całej postaci.
Szkoda tylko, że całość jawi się jako chaotyczny zlepek strzelanin i pościgów, przeplatany długimi rozmowami i scenami, w których nie dzieje się absolutnie nic. Tylko jeden odcinek – "Three Monkeys" – tworzył na tyle spójną całość, że można go z czystym sumieniem polecić. Obchody alternatywnego Dnia Zwycięstwa, rodzinne oglądanie dorocznej przemowy Hitlera w telewizji i wszystkie drobne szczegóły tworzą na jeden moment naprawdę wciągającą całość, chociaż w samym odcinku paradoksalnie bardzo niewiele się dzieje.
"Człowiek z Wysokiego Zamku" dotyka trudnej tematyki, ale jednocześnie absolutnie spłyca wszystkie poruszane w nim problemy. Geopolityczne intrygi, działania ruchu oporu czy nawet filmy z alternatywną rzeczywistością, w której Niemcy przegrały wojnę – to wszystko podano w tak niestrawny sposób, że oglądanie całości, zwłaszcza w formie maratonu, jest po prostu nieprzyjemne. Nigdy nie ma się wrażenia, że całość zmierza w jakimś konkretnym kierunku, a w pewnym momencie widz ma już nadzieję, że następny odcinek będzie wreszcie tym ostatnim. I chociaż ostatnia scena finału (w którym Tagomi przenosi się do świata, gdzie historia potoczyła się tak jak u nas) intryguje, to jedna scena to za mało. Mało intrygujący i dość przewidywalny jest wątek spisku w Trzeciej Rzeszy. Nawet tajemnica filmu pochodzenia filmu "Utyje szarańcza" nie ratuje całej intrygi.
Trudno nie zauważyć, że "Człowiek z Wysokiego Zamku" nie wywołał wielkiej dyskusji – ani wokół serialu, ani wokół problemów, które są w nim poruszane. Projekt Amazonu przegrał zdecydowanie rywalizację z "Jessicą Jones" Netfliksa pod tym względem. I to chyba najlepszy sygnał tego, że coś poszło zdecydowanie nie tak, nawet jeśli po kilkunastu dniach wszyscy mieli już szansę, by zapoznać się chociaż z kilkoma odcinkami.
Radykalne zmiany wobec pierwowzoru były być może konieczne. Ale nie poszedł za nimi dobry pomysł alternatywny. Drobiazgowy portret życia Ameryki w totalitarnych warunkach to zdecydowanie za mało, by ten serial uznać za udany. I chociaż dalsze sezony są możliwe, to jednak chyba niewielu będzie na nie czekać.