Hity tygodnia: "Fargo", "Pozostawieni", "The Affair", "Doktor Who", "South Park"
Redakcja
6 grudnia 2015, 18:28
"Pozostawieni" – sezon 2, odcinek 9 ("Ten Thirteen")
Michał Kolanko: Jedną z charakterystycznych cech "Pozostawionych" w tym sezonie jest to, że zagadki, które pojawiają się w jego trakcie, są systematycznie rozwiązywane przez twórców. Tak było choćby ze zaginięciem nastolatek – w tym odcinku okazało się, co tak naprawdę się z nimi stało. Chociaż nie zawsze takie rozwiązania i tłumaczenia są satysfakcjonujące, to jednak budują pewnego rodzaju spójny obraz całości.
Ale to nie jest jedyna przyczyna, dla której "Pozostawieni" w tym sezonie to serial, który trzeba po prostu oglądać. Kolejną i być może najważniejszą jest to, że ten serial piekielnie wciąga na poziomie emocjonalnym. Nie ma tu na szczęście (pseudo)naukowego bełkotu o Wielkim Zniknięciu. Jest za to skomplikowana mozaika ludzkich emocji.
Skoro już o emocjach mowa, to trudno będzie po tym odcinku zapomnieć o fanatyzmie Meg. Liv Tyler już nigdy nie będzie mi się kojarzyć z narzeczoną Bena Afflecka z "Armaggeddonu". I jest to tak wciągający portret, że w tym odcinku nie dało się tak bardzo odczuć braku Kevina.
"Fargo" – sezon 2, odcinek 8 ("Loplop")
Mateusz Piesowicz: Gdy już wydawało się, że "Fargo" po prostu nie może być lepsze niż do tej pory, twórcy wyskoczyli z – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – genialnym odcinkiem. "Loplop" wziął wszystko, za co uwielbiamy ten serial, czyli napięcie, czarny humor, absurd i sytuacje nie do przewidzenia, wymieszał z momentami zdrowego rozsądku i kompletnego szaleństwa, a całość udekorował Kirsten Dunst w życiowej roli.
Peggy kradła każdą scenę ze swoim udziałem, nieważne, czy akurat używała noża kuchennego, paralizatora, czy nożyczek. Ba, nawet siedząc przed telewizorem i zapominając o bożym świecie (co ta telewizja robi z ludźmi!), była perfekcyjną mieszanką stoickiego spokoju i kompletnego szaleństwa. Gdzie są jej granice, pewnie nawet ona sama nie wie. My możemy to tylko obserwować w rosnącym zachwycie i szoku nie mniejszym niż u Dodda, gdy na jego piersi rosły dwie czerwone plamy.
Właściwie odcinek mógłby się ograniczyć tylko do Peggy, a i tak byłby fenomenalny, ale nie można zapomnieć o roli Eda. Ten wszak między kolejnymi telefonami i czajnik obsłużył, i zrobił użytek z poszewki. Kto by pomyślał, że poczciwy rzeźnik zasłuży na szacunek samego Mike'a Milligana? Jakkolwiek miałaby się ta historia skończyć, Blomquistowie po prostu zasłużyli na przeżycie. Nawet Hanzee zdaje sobie z tego sprawę.
"South Park" – sezon 19, odcinek 9 ("Truth and Advertising")
Andrzej Mandel: Kolejny już odcinek "South Parku" w pełni zasłużył na hit. Mamy tu dalszy ciąg historii opowiadanej w poprzednim odcinku i mocny cliffhanger, który gwarantuje nam, że będzie się działo w finale. Najlepsze jest to, iż "Truth and Advertising" jest tak mocne, że mam kłopot ze wskazaniem, co było najlepsze – i jak tu nie lubić "South Parku"?
Fenomenalnie wyszły zwłaszcza sceny z dziennikarzami, którzy trzymali Jimmy'ego i Leslie – to przekazywanie głosu do serwerowni, zupełnie jak w newsach… Opis ewolucji reklam (i radości z kolejnych generacji adblockerów, ha!) też wypadł świetnie, ale potem zaczęła się akcja. Jimmy uwierzył reklamie, choć przecież dotychczas łatwo je odróżniał od rzeczywistości. Do akcji wkracza pan Garrison i Caitlyn Jenner oraz dyrektorka Victoria i… zaczyna się dziać.
Okazuje się, że reklamy wkroczyły do akcji nie tylko w USA, tylko, jak to dramatycznie stwierdzono, "na całym świecie". Poparto to przykładem dzielnicy "NoMoAuchi" w Auchwitz. Przyznam, że był to moment, w którym spadłem z kanapy… A takich momentów było jeszcze więcej – Cartman, mający pretensje, że nikt na niego nie zwraca uwagi; rozpraszające reklamy sprawiające, że śledztwo kończy się w obuwniczym i na lodach. Dużo tego. I dobrze.
Precyzyjna konstrukcja sezonu pozwala mi mieć mocną nadzieję, że finał będzie równie mocny. Nie mogę się doczekać. A Wy?
Przypomnę też, że finał "South Parku" zjawi się w polskim Comedy Central niemal w tym samym czasie co w USA. Już w czwartek 9 grudnia ok. godz. 23.
"The Affair" – sezon 2, odcinek 9
Mateusz Piesowicz: Mieliśmy problem z tym odcinkiem, podobnie zresztą jak inni, bo krytycy w jego ocenie są bardzo niezdecydowani. Tym razem zwycięża więc głos ludu, któremu bombastyczne wydarzenia, jakie przyniosła burzliwa doba w życiu bohaterów, wyraźnie przypadły do gustu.
Rezygnacja z perspektyw i pokazanie losów całej czwórki w ciągu tego samego dnia było odważnym, ale też ryzykownym krokiem. Twórcy poszli na całość, porzucając jakiekolwiek subtelności i waląc dramatami prosto między oczy. Jedni uznają to za tandetę, inni będą zachwyceni tempem i emocjonalną siłą, z jaką zostaliśmy potraktowani. Którąkolwiek stronę wybieracie, nie da się ukryć, że odcinek obfitował w wydarzenia ważne i ważniejsze.
Najłagodniej potraktowana została Helen, która być może znalazła receptę na swoje rozsypane życie. Czy przystojny lekarz stanie się kimś więcej, pokaże przyszłość, ale niewątpliwie ma doktor Vic w sobie coś takiego, co sprawia, że trudno oderwać od niego wzrok. A na jego plus dodatkowo działa porównanie do Noah, który chyba w końcu dobił do dna. Zastanawiając się, czy oznacza to dla niego, że pora już, by się odbić, wpadło mi do głowy inne pytanie – czy jest gorsze miejsce na spotkanie swojej nastoletniej córki niż alkoholowo-narkotykowa orgia?
Z takimi problemami nie musi borykać się Cole, który ma jednak na głowie sporo własnych. Choć jednak los, a może i rodzinna klątwa, nadal go nie oszczędza, to w jego przypadku widać przynajmniej chęć ruszenia we właściwym kierunku. Widać bardziej niż wyraźnie, bo twórcy podkreślili to i żywiołami, i wizją Gabriela, i w końcu przebitkami na rodzącą Alison.
No właśnie, ta ostatnia stanowi chyba największy problem odcinka. Owszem, poród wypadł bardzo dramatycznie, ale… czy aby nie aż za bardzo? Wydarzeń było tu tyle, że chyba i nam, i bohaterce przydałaby się chwila odpoczynku, a nie kolejne komplikacje. Może jednak lepiej, że mamy to już za sobą – dziecko przyszło na świat, teraz trzeba poszukać tego, kto jest za to i za wszystkie fatalne okoliczności odpowiedzialny. Czekamy na sąd.
"Doktor Who" – sezon 9, odcinek 11 ("Heaven Sent")
Bartosz Wieremiej: Doktor i zamczysko pełne zagadek. Jeden potwór, gwiazdy na niebie, które mogą wprowadzać w błąd oraz morze wypełnione czaszkami – to, do kogo należały te ostatnie, okaże się bardzo ważne. Do tego tak cudowne detale, jak odpowiedź na pytanie, dlaczego Dwunasty nie cierpi ogrodnictwa, a na koniec dotarcie na Gallifrey trasą, która okazała się bardzo bolesna. Wszystkie te elementy i kilka innych przyczyniły się do tego, ze "Heaven Sent" zapamiętane zostanie na długi czas.
Równocześnie w tym odcinku Peter Capaldi dał prawdziwy popis umiejętności. Wielu widzów prawdopodobnie ucieszyło też to, że był to odcinek poświęcony w zasadzie tylko Doktorowi. Zresztą nawet jeśli nie, to i tak trudno było się oderwać od ekranu. Inaczej: nie dało się oderwać, a moment, w którym wszystko stało się jasne, robił piorunujące wrażenie. Również zobaczyć tyle zgonów w jednej godzinie było wstrząsającym doświadczeniem, a obserwowanie Doktora, który żmudnie przebija się przez ścianę, zostawia po sobie trwały ślad.
Niewątpliwie Dwunasty zapracował na powrót do domu.
"You, Me and the Apocalypse" – sezon 1, odcinek 10
Mateusz Piesowicz: Co to był za finał! Głos z nieba (?) ratujący syna bożego (??), samolot spadający jeszcze przed asteroidą, ślub, ciąża, rozstępujące się wody Tamizy i zamykające wrota bunkra ze wszystkimi, no prawie wszystkimi, w środku.
Szalony serial zapewnił nam szaloną, ekscytującą i szokującą końcówkę, po której oczekiwanie na decyzję o kontynuacji stało się wręcz nieznośne. No przecież musimy się dowiedzieć, kto siedzi zamknięty w skrzyni i dlaczego małpa jest wcieleniem zła! A to tylko pierwsze z brzegu pytania, jakie przychodzą mi do głowy. Absurd, podobnie jak całe "You, Me and the Apocalypse", serial, który swoim poziomem zaskoczył chyba wszystkich.
"Casual" – sezon 1, odcinek 10
Mateusz Piesowicz: Finał był idealnym podsumowaniem bardzo dobrego sezonu. Podobnie jak w poprzednich odcinkach dominowała w nim słodko-gorzko nuta, ale nie dało się ukryć przebijającego gdzieś spod kolejnych fatalnych pomyłek promyka nadziei na lepszą przyszłość.
Pewne rzeczy będą bardzo trudne do naprawienia, ale chyba nie ma wątpliwości, że Alex, Valerie i Laura są w stanie przetrwać bardzo wiele. I wcale nie trzeba do tego podróży do Meksyku w towarzystwie Dave'a, który swoją drogą skradł ten odcinek i jakże trafnie wpisał się w całą tą pokręconą sytuację.
Bartosz Wieremiej: To był po prostu świetny finał. Były kłótnie, próba wyprawy do Meksyku, a żrący chipsy Dave (Luka Jones) byłby świetnym kandydatem na wyimaginowanego przyjaciela. Na dodatek poszukiwania psa zakończyły się smutno, a samobójcza próba zatrzymana została przez technologię. Ech, Alex (Tommy Dewey), powinieneś wiedzieć, że w ten sposób trudno wjechać w ścianę. Leon (Nyasha Hatendi) znowu był bohaterem, a Emmy (Eliza Coupe) niestety udała się w stronę własnego życia.
Mimo że ostatecznie nasze wspaniałe trio dalej pozostaje w jednym miejscu, dano nam odczuć, że nie wszystko będzie takie jak przedtem. Choć świat zatoczył koło, a nasi bohaterowie tym razem znaleźli się w kościele już w realnym życiu, to pewne rzeczy nie zostały zapomniane. To dobrze, że pojawiły się detale sugerujące owe drobne zmiany – takich drobnostek trudno nie lubić. Wszystko więc, co mogło być satysfakcjonujące – było. "Casual" pożegnało się z widzami w bardzo dobrym stylu.
"The Last Kingdom" – sezon 1, odcinek 8
Mateusz Piesowicz: Siedem poprzednich odcinków prowadziło nieuchronnie do tego, co zobaczyliśmy w tym finale. Wielka, decydująca bitwa między Sasami a Duńczykami była jednak nie tylko popisem realizatorskim (absolutnie mistrzowskim), ale przede wszystkim punktem kulminacyjnym w rozwoju bohaterów i historii.
Uhtred przeszedł długą, usłaną zdradami i śmiercią drogę, by dowieść swojej brytyjskiej tożsamości i los nie oszczędził go nawet w tej ostatniej chwili. Straciwszy miłość żony, szacunek Bridy, a wreszcie również życie syna i Iseult, stał się w końcu człowiekiem, którym było mu przeznaczone zostać, co symbolicznie podkreślił uścisk z ojcem Beoccą.
"The Last Kingdom" pozamykało więc najważniejsze wątki, potrafiąc przy tym przeprowadzić naprawdę przekonującą ewolucję głównego bohatera, co dla niektórych dramatów historycznych jest wyzwaniem ponad siły. Tutaj dostaliśmy historię dopieszczoną zarówno wizualnie, jak i fabularnie. Potrafiącą równie mocno emocjonować, co wzruszyć i zasmucić. Wypada sobie tylko życzyć, żeby wszystkie wycieczki w przeszłość kończyły się w taki sposób.
"The Grinder" – sezon 1, odcinek 9 ("Grinder Rests in Peace")
Marta Wawrzyn: Nie wiem, czy jeszcze ktokolwiek poza mną ogląda "The Grinder" – to prawda, że serial jest dość nierówny, a poza tym zostanie skasowany, i to raczej prędzej nie później – ale po prostu muszę pochwalić ten odcinek i występ Timothy'ego Olyphanta, który kpi z siebie z taką swobodą, jakby całe życie zajmował się tylko komedią. Były szeryf Givens wcielił się w postać jeszcze bardziej przerysowaną niż Mitch Grinder i tyle razy ściągnął koszulę w widowiskowy sposób, że już przestałam liczyć.
A do tego serial bardzo fajnie zażartował z manii robienia spin-offów wszystkiego ("The Grinder: New Orleans" – oglądalibyście?) i pokazał, że wciąż świetnie działa przede wszystkim na poziomie emocjonalnym. Rob Lowe i Fred Savage potrafią naprawić wszelkie niedociągnięcia scenariusza, a pytanie, czy Mitch Grinder powinien przeżyć, czy jednak nie, nie dawało mi spokoju przez cały odcinek. Dokonano jedynego możliwego wyboru, a my mogliśmy nacieszyć się występami Olyphanta, ale także Jasona Alexandra, który wcielił się ponownie w zdroworozsądkowo myślącego reżysera.
Krótko mówiąc – nawet jeśli porzuciliście serial, warto zerknąć na dwa najnowsze odcinki, które stanowią bardzo zgrabną, zabawną i pełną świetnie odegranych emocji całość.