Serialowa alternatywa: "Plebs"
Mateusz Piesowicz
25 listopada 2015, 21:32
W dzisiejszym odcinku Serialowej alternatywy wybierzemy się do starożytnego Rzymu. Nie spodziewajcie się jednak ani orgii przemocy, ani politycznych intryg. "Plebs" od ITV2 zamiast nich proponuje solidną dawkę rubasznego humoru i udowadnia, że ograne chwyty da się sprzedać po raz kolejny, jeśli ma się pomysł, jak je opakować.
W dzisiejszym odcinku Serialowej alternatywy wybierzemy się do starożytnego Rzymu. Nie spodziewajcie się jednak ani orgii przemocy, ani politycznych intryg. "Plebs" od ITV2 zamiast nich proponuje solidną dawkę rubasznego humoru i udowadnia, że ograne chwyty da się sprzedać po raz kolejny, jeśli ma się pomysł, jak je opakować.
Tradycja brytyjskich komedii osadzonych w jakimś okresie historycznym jest bardzo bogata. Wystarczy przypomnieć "Czarną Żmiję" czy "Up Pompeii!", by wyobrazić sobie, przed jakim wyzwaniem stanęli twórcy "Plebsu". Jak zrobić w dzisiejszych czasach oryginalną komedię, bazując na wzorcach z przeszłości, ale nie kopiując ich bezmyślnie? Odpowiedź wbrew pozorom nie jest prosta i wymaga przede wszystkim dobrego pomysłu. "Plebs" zdecydowanie jest na takim oparty.
Akcja rozgrywa się dokładnie 27 lat przed Chrystusem, a jej bohaterami są dwaj rzymscy plebejusze – Marcus (Tom Rosenthal) i Stylax (Joel Fry) oraz niewolnik tego pierwszego, Grumio (Ryan Sampson). Cała trójka mieszka wspólnie w ubogiej dzielnicy, starając się poprawić swój status społeczny i zmagając z trudnościami, które nie powinny być obce nikomu z nas. Nieuczciwy właściciel kamienicy, apodyktyczna szefowa w nudnej pracy, brak grosza przy duszy i nade wszystko kłopoty z przedstawicielkami płci przeciwnej. Codzienność wszystkich bohaterów sitcomów.
Na tym właśnie polega spryt twórców "Plebsu", że tak naprawdę nie pokazują w swoim serialu niczego, czego już byśmy nie widzieli, ale sprawia to wrażenie oryginalności. Umieszczenie akcji przed dwoma tysiącami lat dało możliwość wypełnienia ogranych komediowych schematów takimi rzeczami, jak orgie, walki gladiatorów czy wyścigi rydwanów. Ten szalony miks potrafi sprawić, że szybko zapomnimy o tym, że w gruncie rzeczy oglądamy po raz kolejny zmagania fajtłapy o uwagę dziewczyny czy upokarzanie podwładnych przez pracowników.
Drugą rzeczą odróżniającą "Plebs" od "historycznej" konkurencji jest fakt skupienia się na przedstawicielach najniższych warstw społecznych. Zapomnijcie o "Rzymie", gdzie mogliśmy oglądać polityczne awantury na szczytach władzy. Tutaj polityka mało kogo interesuje, a jeśli już się pojawia, to tylko w tle i zazwyczaj jako przyczyna kłopotów. Naszych bohaterów kompletnie nie interesują kolejne podboje Imperium Rzymskiego, o ile z ich powodu nie przybywa im nagle tłum lokatorów w postaci hałaśliwych Traków (jak widać, kwestia imigrancka to nie jest tylko problem dzisiejszych czasów). Marcus, Stylax i Grupio nie mają najmniejszego kontaktu z elitami władzy, bo te po prostu nie zajmują się takimi, jak oni. Ich jedynym problemem jest więc przetrwać i czerpać z życia jak największą przyjemność.
To skupienie na zwykłych obywatelach jest dość oryginalne, wszak w serialach historycznych zwykle oglądamy zdarzenia mające przełomowy wpływ na dzieje ludzkości. Tutaj natomiast pokazuje nam się tło. Twórcy podkreślali, że ich obiektem zainteresowania są statyści z innych seriali i ludzie, którzy umieszczali sprośne graffiti na murach starożytnego Rzymu. Gdyby "Plebs" był więc normalnym sitcomem, dostalibyśmy zapewne kolejną standardową historię o grupie przyjaciół. Można więc powiedzieć, że twórcy połączyli dwa schematy (serialu historycznego i sitcomu) i stworzyli z nich coś świeżego.
Oryginalność jest jednak widoczna przede wszystkim w realizacji i często w drobnych detalach, nie natomiast w samej treści. Ta bowiem nie odbiega znacząco od typowej komedii. Większa część fabuły jest poświęcona niezdarnym zabiegom Marcusa o względy uroczej sąsiadki Cynthii (Sophie Colquhoun), w których wspiera go mający znacznie większe powodzenie Stylax, co jednak zawsze kończy się wpędzeniem obydwu w kłopoty. Obok tego wszystkiego jest jeszcze Grumio – rodzaj pociesznego idioty, który kompletnie nie ogarnia, co się wokół niego dzieje i jest z tym szczęśliwy. Do tego dochodzi masa bardzo rubasznego (czasem przesadnie toaletowego) humoru, trochę slapsticku i czarnej komedii, a nawet odrobina brytyjskiego absurdu. Lubiący taki mało wyrafinowany, ale nie da się ukryć, że skuteczny humor, poczują się jak w domu.
Reszta natomiast może skupić się na docenianiu pomysłowości twórców i wysiłku, jaki włożyli, by umieścić współczesny sitcom w starożytnych okolicznościach. Oczywiście nie można "Plebsu" traktować jak podręcznika do historii, bo obok miejsc i sytuacji rzeczywistych (jak łaźnie czy publiczne latryny), pojawiają się takie, będące przeniesieniem czasów dzisiejszych do starożytności w skali 1:1. Świetnie na przykład wypadło biuro, w którym pracują bohaterowie – jeden jest ludzkim odpowiednikiem kserokopiarki, drugi niszczarki, a obok siebie mają także człowieka odpowiedzialnego za roznoszenie wody czy rozwinięty i skomplikowany system wydawania okólników. Chwilami nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że oglądam coś na kształt "Flinstonów", tylko w innej epoce.
"Plebs" jest więc dziwnym serialem, który pod pewnymi względami można określić jako oryginalny, a znów pod innymi, jako kompletnie wtórny. Na pewno jednak potrafi dostarczyć solidnej rozrywki, zwłaszcza amatorom klasycznego sitcomowego poczucia humoru, nie powodując jednocześnie uczucia znużenia i wyczerpania materiału po kilku odcinkach. Nie można też zapomnieć, że jest produkcją brytyjską i duch tamtejszej komedii jest w niej mocno wyczuwalny. Dodając do tego sympatyczną obsadę i ogólną lekkość, nie dziwi, że odniósł sukces i dostał zamówienie na trzecią serię.