"Jessica Jones" (1×01-06): Poznajcie pannę Jones
Marta Wawrzyn
21 listopada 2015, 20:00
Netflix z Marvelem dokonują w tym roku prawdziwych cudów, pokazując, jak bardzo seriale o superbohaterach mogą różnić się od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni. "Jessica Jones" to kolejna taka produkcja – mroczna, dorosła, ze świetną główną bohaterką i na dodatek jeszcze zaskakująco dużą ilością seksu. Jesteśmy świadkami rewolucji i nie muszę chyba dodawać, że jestem zachwycona. Spoilery w normie.
Netflix z Marvelem dokonują w tym roku prawdziwych cudów, pokazując, jak bardzo seriale o superbohaterach mogą różnić się od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni. "Jessica Jones" to kolejna taka produkcja – mroczna, dorosła, ze świetną główną bohaterką i na dodatek jeszcze zaskakująco dużą ilością seksu. Jesteśmy świadkami rewolucji i nie muszę chyba dodawać, że jestem zachwycona. Spoilery w normie.
Spędziłam wczoraj sześć godzin z Jessicą Jones i uważam, że da się to racjonalnie wytłumaczyć: z tą panią po prostu nie da się rozstać szybciej! Nie da się w niej nie zakochać bez pamięci i nie chcieć jej towarzyszyć w kolejnych niebezpiecznych przygodach. Nawet jeśli owe przygody polegają na uganianiu się za niewiernymi małżonkami i piciu szalonych ilości alkoholu, Jessica potrafi uczynić je wyjątkowymi.
I to jest właśnie największa zaleta nowego serialu Netfliksa: rewelacyjnie napisana i wyśmienicie zagrana główna bohaterka. "Jessica Jones" to teatr jednej aktorki, a ponieważ tę aktorkę dobrano perfekcyjnie, ogląda się to z ogromną przyjemnością. Krysten Ritter wypada tak samo świetnie, niezależnie od tego, czy Jessica akurat wpada we wściekłość i rzuca dwa razy od niej większymi facetami o ściany, czy płacze w ukryciu, przerażona i bliska załamania.
Krysten jest niesamowita – do tego stopnia, że nie zdziwię się, jeśli dostanie za tę rolę przynajmniej nominację do Emmy – a i tak wielowymiarowej postaci jeszcze w serialach o superbohaterach nie było. Jessica przeżyła ogromną traumę, zanim zdążyła się na dobre rozkręcić i zacząć ratować świat choćby na taką skromną skalę, jak Daredevil. Dopadł ją Kilgrave, okrutny i wyjątkowo perswazyjny łotr z brytyjskim akcentem (w tej roli David Tennant), który w praktyce zrobił z niej swoją niewolnicę. Kontrolowana przez niego, zrobiła rzeczy, które do dziś wywołują u niej gigantyczne poczucie winy. A ona nie jest osobą, która łatwo przyznaje się do własnych słabości…
To wszystko razem składa się na jeden z najciekawszych kobiecych portretów we współczesnych serialach. Jessicę od razu się lubi, bo to po prostu bardzo wyrazista bohaterka, z charakterem i z pazurem. Jest ostra, wściekła, inteligentna, niegrzeczna i mocno niepoukładana. Ma swój styl, w hurtowych ilościach nadużywa sarkazmu i alkoholu, potrafi porządnie przyłożyć każdemu, kto jej stanie na drodze, jest kompletnie szalona w łóżku, wyładowuje gniew dokładnie w taki sposób, w jaki sami czasem byśmy mieli ochotę to zrobić (scena z hałaśliwymi sąsiadami, ach!), a do tego wiemy, że walczy – czy może próbuje walczyć – po stronie dobra.
Bardzo szybko jednak staje się jasne, że ta ostra, wyszczekana i nieustraszona dziewoja to tylko poza – albo jak wolicie, najbardziej wierzchnia warstwa. W środku Jessica jest krucha, wrażliwa i przerażona, a poczucie winy, które nią targa, to nie żarty. To chyba najbardziej ludzka superbohaterka, jaką kiedykolwiek widzieliśmy na ekranie – mająca w sobie zresztą wiele z antybohaterki – skomplikowana, pogubiona, pełna skrajnych emocji i nie zawsze dumna ze swoich wyborów. Jej życie zawsze miało w sobie jakiś mrok i nawet kiedy spotyka ją coś rzeczywiście fajnego – jak Luke Cage (Mike Colter), seksowny, a przy tym niezniszczalny barman – od razu staje się jasne, że i tutaj nie zabraknie ciemnej strony.
Dokładnie tak jak Daredevil, Jessica żyje w mrocznym świecie, gdzie niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem, każda decyzja wiąże się z konsekwencjami, a posiadanie ogromnej siły i zadziwiająca skoczność bynajmniej nie czynią wszystkiego prostszym. Prawdę mówiła Melissa Rosenberg, twórczyni serialu, kiedy opowiadała przed premierą, że Jessica to dziecko ulicy – jak ją wkurzysz, to cię kopnie. To, czego nam przed premierą nie powiedziała, jest jeszcze lepsze – każdy kopniak z czegoś wynika i ma jakieś następstwa, nie tylko dla samej bohaterki, ale i często dla jej otoczenia.
Kiedy poznajemy Jessicę, nie ma żadnych przyjaciół ani generalnie nikogo bliskiego. Próbuje zarabiać na życie jako prywatny detektyw, bo lepsze to niż praca w biurze. Zerwała kontakt z Trish (Rachael Taylor), przyjaciółką jeszcze z dzieciństwa, żeby nie narażać jej na niebezpieczeństwo. Żyje w ciągłym strachu, że koszmar powróci. I rzeczywiście tak się dzieje, ale nasza bohaterka wreszcie decyduje się wziąć byka za rogi.
"Jessica Jones" to chyba najbardziej feministyczny w swojej wymowie komiksowy serial – a przy tym znacznie bardziej subtelny niż chociażby "Agentka Carter". Peggy Carter bardzo często do kopniaków dorzuca cięte riposty i lekcje dobrego wychowania dla facetów, którzy próbują ją sprowadzić do roli sekretarki. W "Jessice Jones" nikt o seksizmie nie mówi wprost – i dobrze! – ale cały czas mamy go w tle, bo przecież Kilgrave po Jessice zrobił swoją małą niewolnicę z kolejnej dziewczyny, Hope.
Serialowe laski nie tracą jednak czasu na gadanie, a po prostu robią swoje. Jessica mierzy się z koszmarem, Trish bierze lekcje samoobrony, a prawniczka Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss) wymiata w sądzie i ma skomplikowane relacje miłosne z dwiema kobietami. "Jessica Jones" prezentuje dorosły świat, a głównymi bohaterkami czyni silne kobiety, które nie dają sobie w kaszę dmuchać, ale i nie są chodzącymi ideałami. Kultowy biały kostium komiksowej Jessiki pojawia się tylko na chwilę w retrospekcji i zostaje przez kandydatkę na superbohaterkę ostro wyśmiany. Bo ona nie ma czasu na takie bzdury, jak prezentowanie cycków i tyłka w lateksie. Ona jest prawdziwą osobą, z krwi i kości – nie z męskich marzeń – i naprawdę chce pomagać zwykłym ludziom, których spotyka niesprawiedliwość. Co oczywiście łączy ją z Daredevilem, mieszkającym w tym samym świecie – by nie powiedzieć: w tej samej dzielnicy.
"Jessicę Jones" z "Daredevilem" generalnie łączy bardzo wiele – też egzystuje niejako na uboczu uniwersum Marvela, też potrafi być bardzo mroczna, dorosła i uderzać w realistyczne tony. Kiedy Matt Murdock obrywał w pysk, bolało. Kiedy Jessica Jones przesadza ze skakaniem i kopaniem, też wygląda na mocno potłuczoną. Nie ma aż takiego naturalizmu, a i do marvelowskiej wersji mroku chyba już się przyzwyczailiśmy, stąd na początku nowy serial Netfliksa aż tak nie oszałamia. W "Jessicę Jones" trzeba trochę się wgryźć i trochę ją poznać, żeby się zakochać. Ale kiedy już się wgryziecie i zakochacie, to nie minie, wręcz przeciwnie, będziecie chcieli więcej i więcej. Z sześciu odcinków, które wczoraj pochłonęłam, to właśnie szósty jest najlepszy, bo zostawia główną bohaterkę mocno potłuczoną, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.
O ile ciemne zakątki Hell's Kitchen, cudna czołówka i klimatyczna speluna – w tym przypadku Luke's – były czymś jak najbardziej spodziewanym, "Jessica Jones" zaskakuje jeszcze jedną rzeczą, poza mocnym portretem psychologicznym głównej bohaterki. Ta rzecz to seks. Szalony, dorosły seks, którego jest w pierwszej połowie sezonu zaskakująco dużo i który jest pokazywany bez cenzury. Krysten Ritter co prawda się nie rozbiera do rosołu, ale i tak widzimy dość dokładnie, co się dzieje. Jej relacja z Lukiem na początku sprowadza się do ostrego flirtu i dzikiego seksu – niezależnie od tego, jak ich kolejne spotkanie się zaczyna, kończy się zawsze tak samo. To zdecydowanie nie jest serial dla dwunastolatków!
Dokładnie tak jak "Daredevil", "Jessica Jones" nie jest pozbawiona wad. Zdarzają się odcinki, które aż chciałoby się troszkę skrócić ze względu na nagromadzenie wydarzeń niewiele wnoszących do wątku głównego. Takie drobne niedoskonałości z nawiązką wynagradza jednak mroczny klimat i superbohaterka, jakiej jeszcze nie było – uszkodzona, poobijana, z pokręconym życiem, w którym na razie nie było wielu szczęśliwych zakończeń. To przede wszystkim dla niej chce się serial oglądać, ale warto nadmienić, że nie tylko Krysten Ritter błyszczy.
David Tennant, mimo że przez większość czasu straszy poza ekranem, wypada bardzo przekonująco w roli łotra. Nietrudno zrozumieć, dlaczego ta nieustraszona dziewczyna drży na samą myśl o spotkaniu z nim i jak wiele ją kosztuje przełamanie się.
Skomplikowana, dojrzała psychologia postaci – wszystkich, nie tylko głównej bohaterki – to jedna z największych zalet "Jessiki Jones". Kiedy mamy złoczyńcę kontrolującego ludzkie umysły, bardzo łatwo można popaść w stereotypy i zacząć rozpatrywać wszystkie decyzje i zdarzenia w czarno-białych kategoriach. Tutaj tak nie jest, ofiary cały czas zadają sobie pytanie, czy całe zło, które poczyniły, znajdując się pod kontrolą Kilgrave'a, rzeczywiście jest jego winą, czy może istnieje jakaś cząstka ich samych, która tego chciała. To pytanie towarzyszy przez cały czas wszystkim, również samej Jessice, która owszem, jest ofiarą, ale i sama zrobiła coś niewybaczalnego.
O ile "Daredevil" zachwycał mrocznym klimatem i realistycznie pokazanym "ratowaniem świata", "Jessica Jones" zaskakuje przede wszystkim świetnie napisanymi postaciami, wśród których króluje sama Jessica. Stworzenie tak silnej i bezpardonowej bohaterki, która ostro kopie męskie tyłki, ma na celu przyciągnięcie do świata Marvela nie tylko nieco starszych widzów, ale przede wszystkim kobiet. I myślę, że jak najbardziej to się uda, a i faceci będą zachwyceni.
"Jessica Jones" jest mocna, ambitna i wciągająca jak diabli, a głównej bohaterki nie da się nie lubić. To telewizja w najlepszym wydaniu, więc jeśli nie wiecie, co zrobić z dzisiejszym wieczorem, nie wahajcie się ani chwili dłużej. Tylko uważajcie, bo skończycie pewnie nad ranem.