Pazurkiem po ekranie #100: Eee, sto lat?
Marta Wawrzyn
19 listopada 2015, 20:05
Jakimś cudem doszliśmy dziś do jubileuszu, którego obchodzić nie zamierzam, bo ja ogólnie niczego nie obchodzę. Będzie za to o tym co zwykle – czyli "Żonie idealnej", "The Affair", "Pozostawionych", "Fargo" i na deser jeszcze o "Pakcie". Uwaga, spoilery dziś wyjątkowo duże!
Jakimś cudem doszliśmy dziś do jubileuszu, którego obchodzić nie zamierzam, bo ja ogólnie niczego nie obchodzę. Będzie za to o tym co zwykle – czyli "Żonie idealnej", "The Affair", "Pozostawionych", "Fargo" i na deser jeszcze o "Pakcie". Uwaga, spoilery dziś wyjątkowo duże!
Tydzień temu strofowałam "The Affair" za kolejną ciążę z kapelusza, dziś chyba muszę to odszczekać. Bo choć sama ciąża – uniwersalne ponoć rozwiązanie wszelkich scenariuszowych problemów – nie stała się ani trochę bardziej usprawiedliwiona, to jednak faktem jest, że pozwoliła popchnąć fabułę do przodu i znaleźć się tam, gdzie się znaleźliśmy. Przede wszystkim bardzo wyraźnie widać, że Alison i Noah nie są wcale ze sobą najszczęśliwsi na świecie, a dziecko prawdopodobnie nie jest nawet jego. I to ma znaczenie.
Konsekwencje letniego romansu okazały się szalenie skomplikowane i nikomu nie dały w 100% tego, czego szukał. Cole i Helen przeżyli koszmar, pogubili się i nie zapomnieli chyba ani na chwilę o byłych małżonkach. Alison już się zorientowała, że żyła w iluzji, ale nie może tak po prostu odejść, bo dziecko jest prawdziwe i rzeczywiście chciane, przynajmniej przez nią. Noah powinien skakać pod niebiosa, w końcu spełniły się praktycznie wszystkie jego marzenia, a jednak też na zadowolonego nie wygląda. Zaś w oczach Alison staje się coraz większym i większym palantem, do którego grzechów możemy dopisać kolejny: zabił ją na końcu swojej książki!
Siódmy odcinek 2. sezonu (przy okazji warto zwrócić uwagę, że ten sezon będzie dłuższy – aż 12 odcinków) świetnie rozwinął postać Cole'a i wątek rodziny Lockhartów. To wszystko, co rok temu mogło się wydawać niezrozumiałe bądź niepotrzebne, teraz stało się jasne jak słońce. To rzeczywiście wyjątkowa rodzina, z mroczną historią i silnymi korzeniami. A Cole okazuje się coraz bardziej wielowymiarowy, jak wszyscy zresztą. Powtarzaliśmy to wiele razy, powtórzmy to jeszcze raz: niewiele seriali ma tak przemyślane scenariusze jak "The Affair".
Tymczasem w "Fargo" byśmy świadkami tysiąca różnych wspaniałości, w tym Nick Offerman Show. Już zdążyłam zapomnieć, że Karl Weathers to przecież lokalny prawnik – najlepszy w mieście, nie tylko dlatego że jedyny! – a tu proszę, taka niespodzianka. Wiecznie pijany głosiciel teorii spiskowych wspiął się na na kilka szczytów w zaledwie jeden wieczór. Zawieźć się na miejsce zdarzenia co prawda nie był w stanie, ale co z tego, skoro jego zdolności krasomówcze i zimna krew uratowały posterunek w Luverne przed prawdziwą masakrą.
Cały 2. sezon "Fargo" momentami bardzo zbliża się do westernu, ale to właśnie odcinkowi "Rhinoceros" było do tej stylistyki najbliżej. I nieważne, że w końcu nie wydarzyło się tak naprawdę nic – było blisko, a poza tym to przecież nie koniec, to zaledwie początek. Zadziwiająco dobrze wciąż sobie radzą Ed i Peggy – czyli rzeźnik z Luverne i jego rezolutna małżonka, która nigdy nie traci zimnej krwi. Jej rozprawa z Gerhardtami w wypełnionej marzeniami piwnicy była rzeczywiście imponująca, a ja już całkiem otwarcie zaczynam im obojgu kibicować. Na początku sezonu obstawialiśmy, że ona będzie nowym Lesterem, teraz jednak czas się przyznać do błędu. Peggy tak naprawdę nie przeszła jednoznacznie na stronę zła, popełniła tylko parę głupich błędów, bo znalazła się w sytuacji, w której nie była w stanie podjąć rozsądnej decyzji. Nie zasługuje na taki koniec jak Lester.
"Rhinoceros", jak każdy odcinek "Fargo", był świetnie napisany i równie wspaniale wyglądał, ale warto też docenić pewien drobiazg, który bezpośredniego związku z fabułą nie miały. Czyli to, że mafijny zabójca tak po prostu wyrecytował nam "Jabberwocky", cudownie absurdalny wiersz Lewisa Carrolla, który ma wiele różnych tłumaczeń na język polski, każde tak samo sensowne i bezsensowne jednocześnie. Takie rzeczy tylko w "Fargo"!
Swoją drogą, czytaliście dziś rano newsa, że Noah Hawley przerobi na serial "Kocią kołyskę" Kurta Vonneguta? Normalnie wybuchnęłabym śmiechem, że to niemożliwe, z tego nie da się stworzyć serialu. Ale w tym przypadku chyba jednak wypada uwierzyć, że da się. W końcu jeśli nie Hawley, to kto?
Tymczasem w "Pozostawionych" kropnęli Kevina. Nikt nie wierzy, że kropnięcie jest ostateczne i nieodwracalne, niemniej jednak zaaplikowano nam bardzo mocną końcówkę w stylu "Lost". HBO niczego nie komentuje, milczą też Justin Theroux i Damon Lindelof. Mało kto z widzów uważa, że Kevin został zabity i już nie wróci, pytanie raczej brzmi, w jaki sposób wróci.
W tej chwili jest martwy i martwy znaczy martwy, zupełnie jak w "Grze o tron". Czy czeka nas zmartwychwstanie? A może Kevin będzie "nową Patti"? Trzy odcinki do końca sezonu, a w "Pozostawionych" zrobiło się naprawdę dziwnie. Nie żeby dotychczas dziwnie nie było…
"Żona idealna" znów miała swoje momenty – czy może "momenty". Bardzo dobrze patrzyło mi się na Alicię w seksownym wydaniu, a tekst "Seks jest bardziej sexy bez miłości" z pewnością przejdzie do annałów jako jedna z bardziej cynicznych rzeczy, jakie usłyszeliśmy w serialu. Z zainteresowaniem spoglądam też na to, co się dzieje pomiędzy Alicią a Jasonem.
Więcej grzechów nie pamiętam, ale jak widać, wystarczy, żeby w "Żonie idealnej" działały romanse, żeby serial znów się dobrze oglądało.
Obejrzałam wszystkie dostępne w HBO GO odcinki "Paktu" i tak oto znalazłam się w połowie sezonu. Minął już trochę zachwyt stroną wizualną przedsięwzięcia – co nie znaczy, że jest mniej zachwycająco, po prostu człowiek szybko przyzwyczaja się do tego co dobre i chce więcej – a ponowne wypowiadanie się na temat fabuły, którą dobrze znam, wydaje mi się jednak zbyteczne.
Oryginał mnie rzeczywiście wciągnął (i strasznie rozczarował na samym końcu), po raz drugi powtórzyć się tego już nie da. Mogę co najwyżej wypatrywać różnic i szukać znaków, że zakończenie zostanie jednak zmienione, najlepiej drastycznie. Na razie za bardzo ich nie widać – wręcz przeciwnie, widać znaki, że wszystko zmierza w tym samym bądź podobnym kierunku – niemniej jednak kolejne godziny spędzone z "Paktem" zdecydowanie stracone nie są.
Miło zobaczyć, że w Polsce też potrafimy robić seriale, które są tak po prostu dobre – jeszcze nie wybitne, jeszcze nie takie jak "Most nad Sundem", "Cordon" albo "Deutschland 83", ale zdecydowanie stanowiące krok we właściwym kierunku. I miejmy nadzieję, że już potrafimy rozpoznać, kiedy należy zmienić zakończenie. Czego sobie i państwu życzę.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!