"Chicago Med" (1×01): To nie "Ostry dyżur", ale…
Andrzej Mandel
20 listopada 2015, 17:29
Z "Ostrym dyżurem" "Chicago Med" łączy miasto, izba przyjęć i postać podobna do Douga Rossa. Ale Dick Wolf na szczęście ma nieco inny pomysł na kolejny serial ze swojego uniwersum. Jeżeli jesteście fanami "Chicago Fire" albo "Chicago PD", "Chicago Med" ma szansę się wam spodobać. Ale da się też oglądać osobno. Spoilery.
Z "Ostrym dyżurem" "Chicago Med" łączy miasto, izba przyjęć i postać podobna do Douga Rossa. Ale Dick Wolf na szczęście ma nieco inny pomysł na kolejny serial ze swojego uniwersum. Jeżeli jesteście fanami "Chicago Fire" albo "Chicago PD", "Chicago Med" ma szansę się wam spodobać. Ale da się też oglądać osobno. Spoilery.
W pierwszym odruchu chciałem "Chicago Med" bezwzględnie zjechać. Im dłużej jednak nad tym myślałem, tym bardziej doceniałem pomysł kolejnego serialu w uniwersum znanym nam już z "Chicago Fire" (szmira) i "Chicago PD" (nawet niezłe). Po pierwsze, o wiele lepiej będzie się oglądać pozostałe seriale z akcją umieszczoną w Chicago, a po drugie rewelacyjne są wejścia Oliviera Platta w roli szpitalnego psychiatry. Widzowie pozostałych produkcji z serii "Chicago" mieli okazję już go widywać i polubić.
Są jednak rzeczy, które mnie, jak to się mówi, rozwaliły. Scena wprowadzająca nowego chirurga urazowego doktora Connora Rhodesa (Colin Donnell) zamiast wzbudzać emocje, wywołała tylko parsknięcie śmiechem. Jedzie sobie taki chicagowskim metrem, czyta hiszpańskojęzyczną gazetę znalezioną na siedzeniu, a gdy dochodzi do wypadku nawet moment się nie waha, nie ma chwili na szok, ogarnięcie samego siebie, tylko z miejsca rusza do pomagania innym. Dużo później, już w szpitalu, pan doktor wzbudzi kolejny wybuch śmiechu, gdy własnoręcznie będzie zaszywał sobie ramię. Rambo to on jednak nie jest. Nawet Doug Ross z niego żaden.
Spory ubaw, głównie z uwagi na przewidywalność, miałem też dzięki wątkowi rannej surogatki i małżeństwa, którego dziecko było zagrożone stanem kobiety, która mocno ucierpiała w wypadku metra. Moralno-prawne korowody połączone z cierpiętniczą miną doktora Halsteada (Nick Gehlfuss) były naprawdę, choć nieintencjonalnie, zabawne. Swoją drogą, postać detektywa Halsteada, brata doktorka, w "Chicago PD" jest całkiem interesująca, ale sam pan doktor wydaje się być raczej nudnawy…
Mamy też sympatyczną rolę S. Epathy Merkerson (znacie ją z serialu "Prawo i bezprawie"). Wyczuwam tu duży potencjał, który oby nie został zmarnowany. Jest więc w tym serialu na co narzekać, jest za chwalić, ale ogólnie na kolana "Chicago Med" nie powala.
Jednak nowy serial NBC ma swoje zalety, poczynając od Oliviera Platta, poprzez fakt, że nie epatuje widokiem krwi i flaków (co z miernym skutkiem robi np. "Code Black"), nie próbuje też ścigać się na wyciskacze łez z "Chirurgami". Plusem serialu jest osadzenie go w konkretnym uniwersum i pokazanie postaci, które mogą zaintrygować (choć nie powiem, by mnie porwały). Za duży plus uznaję też fakt, że "Chicago Med" jest serialem lekkim, przynajmniej na razie. Ostatnio mamy wysyp seriali mocnych i ambitnych i brakowało mi czegoś takiego właśnie – lekkiego, ale też nie odstręczającego. "Chicago Med" trafia w moje potrzeby i dobrze.
Nie ukrywam też, że mam nadzieję na to, że będę mógł się jeszcze z doktora Connora pośmiać. Na dzień dobry zszył sobie ramię. A jeszcze tyle miejsc ma do zszycia…
"Chicago Med" dostaje ode mnie mocną trójkę.