"Homeland" (1×07): Dokąd to wszystko prowadzi?
Marta Wawrzyn
16 listopada 2011, 22:04
Za nami jeden z najlepszych odcinków jednej z najlepszych premier tej jesieni. "The Weekend" pokazał, że "Homeland" ma się świetnie i jeszcze nieraz może nas zaskoczyć. Możliwe spoilery.
Za nami jeden z najlepszych odcinków jednej z najlepszych premier tej jesieni. "The Weekend" pokazał, że "Homeland" ma się świetnie i jeszcze nieraz może nas zaskoczyć. Możliwe spoilery.
Najpierw samokrytyka: ja, Marta Wawrzyn, przyznaję, że byłam uprzedzona do "Homeland" jeszcze przed premierą. Przyznaję, że po pierwszym odcinku byłam uprzedzona jeszcze bardziej, bo gęsto usiany cyckami psychologiczny dramat w europejskim stylu, zmiksowany z patriotyczną amerykańską sieczką 'a la "24 godziny" wydał mi się pomysłem wysoce niefortunnym. Denerwowała mnie zarówno sama tematyka serii, jak i nużący sposób narracji.
Odłożyłam "Homeland" na półkę, z czasem jednak postanowiłam do serialu powrócić – i ze zdumieniem zaczęłam dostrzegać smaczki. W 2. odcinku pojawiła się czołówka – i była to świetna czołówka, perfekcyjnie posklejana z prawdziwych wydarzeń z amerykańskiej historii, w które wpleciono zdjęcia małej, a potem coraz większej Carrie Mathison (Claire Danes). Z odcinka na odcinek akcja robiła się coraz bardziej skomplikowana, a bohaterowie, jak i relacje między nimi coraz ciekawsze.
"The Weekend", czyli 7. odcinek "Homeland", prawdopodobnie był jedną z najlepszych rzeczy, jakie widziałam tej jesieni. Po pierwsze, naprawdę udało im się mnie zaskoczyć. Nie było to zaskoczenie subtelne, a raczej uderzenie z armaty, które nadeszło po paru chwilach spokoju. Przyjmuję jednak je takim, jakie jest, bo – i tu pora na "po drugie" – jestem przekonana, że znów nas nabierają. I to przekonanie zapewne będzie mnie trzymać przy tym serialu aż do jego końca.
Bo to właśnie inteligentna gra, prowadzona z widzem, jest tym, co wyróżnia "Homeland" spośród wielu produkcji o blondwłosych agentkach i złych terrorystach, czyhających na ich cnotę. Tutaj kompletnie nie wiemy, kto jest zły, kto dobry, a kto taki sobie. Nie ma klisz, nie ma bohaterów czarno-białych, nie ma nikogo, kogo byśmy mogli od razu wykluczyć z kręgu podejrzanych.
Sama zaś relacja między Brodym (Damian Lewis) a Carrie – ich sekretne spotkania, nić porozumienia, która zawiązuje się między nimi, przy jednoczesnym braku zaufania i pałaniu żądzą zniszczenia przeciwnika (w jej przypadku na pewno, w jego przypadku być może) – to coś nieprawdopodobnego. Widać, że mamy do czynienia z nie byle jakimi aktorami. Niesamowita jest zwłaszcza Claire Danes, która nie musi się rozbierać, żeby przykuwać uwagę. Tak, tak, to przytyk w kierunku Moreny Baccarin, która dla odmiany pokazuje, że jest tylko fajną Barbie z naprawdę kształtnym biustem. Ale co ja tam wiem, może po prostu taka jest jej rola.
Z cyckami czy bez, "Homeland" nieoczekiwanie okazał się najbardziej wciągającą premierą tej jesieni. Jeśli jego twórcy dalej będą tak umiejętnie balansować pomiędzy ambitnym kinem psychologicznym a politycznym thrillerem, wróżę mu długi żywot. Bo skoro Jackowi Bauerowi nie zabrakło wrogów przez osiem sezonów, bohaterowie nowego serialu stacji Showtime też nie będą się nudzić. Ani nudzić widzów.
Na razie jednak zagadką jest dla mnie, dokąd to wszystko prowadzi i jak skończy się 1. sezon. A Wy macie już jakieś teorie?