"Pakt" (odcinek 1): Układ warszawski
Michał Kolanko
7 listopada 2015, 19:03
Nowy serial HBO "Pakt" pokazuje po raz kolejny, że w serialowym świecie adaptacje oryginału mogą przewyższyć pierwowzór. Warszawa, jakiej w polskich serialach jeszcze nie było, i dobre tempo intrygi powoduje, że warto obejrzeć przynajmniej pierwszy odcinek – już w niedzielę. Niewielkie spoilery.
Nowy serial HBO "Pakt" pokazuje po raz kolejny, że w serialowym świecie adaptacje oryginału mogą przewyższyć pierwowzór. Warszawa, jakiej w polskich serialach jeszcze nie było, i dobre tempo intrygi powoduje, że warto obejrzeć przynajmniej pierwszy odcinek – już w niedzielę. Niewielkie spoilery.
Zgodnie z tradycyjną formułą Hitchcocka na początku powinno być trzęsienie ziemi, a później napięcie powinno rosnąć. Tak jest z "Paktem". Głównego bohatera – dziennikarza śledczego Piotra, w którego wciela się Marcin Dorociński – poznajemy w trakcie pracy nad wybuchowym tekstem, który ma pokazać defraudacje finansowe na ogromną skalę w pewnej dużej warszawskiej spółce. Afera dotyczy milionów złotych.
Stawka jest ogromna dla całej redakcji – i to widać. "Pakt" pokazuje w prosty sposób odwieczne dylematy w tej branży: szybkość kontra dokładność, wątpliwości: publikować czy nie. Każdy dziennikarz zmierzył się w tej czy innej formie z tego typu pytaniami. Ale śledztwo dziennikarskie to dopiero początek, a intryga szybko nabiera rozmachu i zawiera też wątki religijno-mistyczne.
Już w pierwszych kilku scenach widać przewagę "Paktu" nad jego norweskim oryginałem. "Mammon" (polski tytuł: Układ) był serialem, który był osadzony w rzeczywistości jednak trochę mniej skomplikowanej niż polska. Przykładowo scena, w której Dorociński nie chce oddać swojej torby przeszukującym redakcję policjantom bardzo przypomina prawdziwą sytuację z polskiej rzeczywistości – gdy redaktor Latkowski nie chciał oddać oficerom ABW swojego laptopa podczas przeszukania redakcji "Wprost" w związku z aferą taśmową. Scena jest tak wymowna, że nie ma mowy o jej przypadkowości. Również dylematy dziennikarzy i całe śledztwo jest pokazane nieco bardziej spójnie i z większą pieczołowitością niż w "Mammonie". To jedna z niezaprzeczalnych zalet serialu, który dzięki temu bardziej wciąga.
Dla widza odniesienia i porównania z pierwowzorem nie mają jednak znaczenia. "Mammon" pozostaje serialem niemal całkowicie nieznanym, a fakt, że intryga podążą śladami ściśle wytyczonymi przez oryginał, nie ma żadnego znaczenia. Zmienia się kilka rzeczy, ale jeśli ktoś należy do wąskiego grona osób, które widziały norweski serial, to raczej nie będzie zaskoczony. To akurat zaleta, bo sam pomysł na rdzeń intrygi jest ciekawy, chociaż wielokrotnie już przerabiany w innych serialach. Zaskoczenia są na poziomie wizualnym i aktorskim.
"Pakt" pokazuje esencję problemów, które trapią każdego dziennikarza w tego typu sytuacjach, łącznie z kwestią weryfikacji źródeł i budowie z nimi relacji. Tu oczywiście trzeba zastanowić się, na ile realny jest scenariusz, w którym taka gazeta jak fikcyjny "Kurier" publikuje materiał oparty na tak specyficznym źródle. Realne przykłady z polskiego świata pokazują jednak, ze tego typu sytuacje są do wyobrażenia, a redakcja próbuje dochować dziennikarskiej rzetelności. Jest wyraźnie zaznaczone, że nie jest to pierwszy tekst o Hydro. Widać też cenę, którą płaci się za takie, a nie inne życie i wybór właśnie tej profesji.
Warszawa w "Pakcie" nie jest miastem, które znamy z dotychczasowych polskich filmów i seriali. W nich stolica jawi się jako plastikowy, sztuczny świat, który nie ma żadnego odpowiednika w rzeczywistości. W fenomenalnych zdjęciach "Paktu" udało się uchwycić inną stronę Warszawy – miasta chłodnego, które jednak emanuje energią. I jednocześnie bezwzględnego, bo nie ma tu żadnych reguł. Kilka scen – jak na przykład pogrzeb jednego z bohaterów – to wizualne majstersztyki. Całość kojarzy się z drugim sezonem "Detektywa" – długie ujęcia autostrad i dróg przypominają "dzieło" Nica Pizzolatto. Na szczęście to jedyne, co łączy te projekty. Za to czołówka "Paktu" dobrze się kojarzy, bo nieco przypomina sezon pierwszy "Detektywa".
Cała intryga ma oczywiście dużo szersze znaczenie i zasięg niż tylko defraudacja i wyprowadzenie pieniędzy z jednej z warszawskich firm. Ale dobrze dobrana obsada powoduje, że "Pakt" ogląda się o niebo lepiej niż oryginał. Marcin Dorociński deklasuje swojego odpowiednika, Jona Øigardena. Całość toczy się dużo żwawiej, a fakt, iż nie ma wieloletniego przeskoku czasowego (jest tylko kilkumiesięczny) sprawia, że wszystko nabiera o wiele większego sensu. Lepiej też rozumiemy relacje Piotra z kolegami i koleżankami w redakcji, jak również jego życie osobiste. Główny bohater szybko stanie się uwikłany w wydarzenia, które zniszczą jego dotychczasowe życie.
To wszystko powoduje, że "Pakt" zapowiada się jako dobry, solidny serial z ciekawą intrygą, niezłą obsadą i świetną warstwą realizacyjną. Nie było jeszcze tak dobrze zrobionego polskiego serialu, a HBO może z powodzeniem pokazywać ten projekt na całym świecie. Dla widza fabuła i osadzenie jej w polskich realiach jest kolejnym plusem. Sposób, w jaki prowadzona jest intryga sprawia, że chce się czekać na kolejny odcinek. Trudno o większą rekomendację. Przy poprzedniej dużej produkcji HBO – "Watasze" – nie było to takie oczywiste. To, że planowane jest tylko 6 odcinków sprawia, że fabuła musi szybko iść do przodu. Zobaczymy też szybko, na ile głębokie będą polityczne analogie i wątki, zarysowane w pierwszym odcinku.
Jeśli tylko całość nie ugrzęźnie w kolejnych odcinkach, to będzie to z całą pewnością najbardziej udany tego typu projekt, przy którym norweski odpowiednik wygląda trochę jak kameralna produkcja niskobudżetowa. HBO nie ma się czego wstydzić, chociaż takie sytuacje już się zdarzały. Adaptacje – jak choćby "Homeland" czy "The Killing" – bywają równie dobre bądź nawet lepsze niż pierwowzory i "Pakt" to udowadnia.
Reżyser Marek Lechki mówił o wymowie projektu: "Jest dla mnie także próba spojrzenia wstecz, co przyniosła nam transformacja 1989 roku". Tę wrażliwość widać w "Pakcie", co tylko całej produkcji wychodzi na dobre. Na szczęście nie ma tu nachalnego dydaktyzmu, a to spojrzenie, o którym Lechki wspomina, nie przytłacza.
Po pierwszym odcinku wnioski są proste: może nie jest to najbardziej odkrywczy serial w tym roku, trzeba też przymknąć oko na kilka nieuniknionych uproszczeń (zwłaszcza w działaniach CBŚ), ale ostatecznie warto wejść w ten pakt.
Recenzja jest przedpremierowa. "Pakt" debiutuje jutro (8 listopada) o godz. 20:10 w HBO. Będziecie go mogli również oglądać od jutra w HBO GO. Pierwszy odcinek jest dostępny bez abonamentu, zarówno w HBO GO, jak i w HBO, które z okazji premiery "Paktu" ma odkodowany weekend.