Pazurkiem po ekranie #97: Wybuchy i niewypały
Marta Wawrzyn
29 października 2015, 21:26
Ach, co to był za tydzień! W "Homeland" znów coś wybuchło, w "The Affair" zobaczyliśmy kobietę na skraju załamania, "Żona idealna" postanowiła nas zanudzić na śmierć, a "Pozostawieni" udowodnili, że poprzednie trzy świetne odcinki to nie był przypadek. A i tak najlepsze było "Fargo", które nawet specjalnie nie musiało się starać. Uwaga na spoilery!
Ach, co to był za tydzień! W "Homeland" znów coś wybuchło, w "The Affair" zobaczyliśmy kobietę na skraju załamania, "Żona idealna" postanowiła nas zanudzić na śmierć, a "Pozostawieni" udowodnili, że poprzednie trzy świetne odcinki to nie był przypadek. A i tak najlepsze było "Fargo", które nawet specjalnie nie musiało się starać. Uwaga na spoilery!
Ten tydzień serialowy rozpoczął się u mnie od wybuchu. Czyli takiego zwykłego odcinka "Homeland", w którym Carrie postanowiła jeszcze bardziej wplątać się w szpiegowską awanturę, Quinn udowodnił, że jednak ma serce, Polak został okrutnie potraktowany przez Rosjan, zaś pewna pani, której o nic złego chyba nie podejrzewaliśmy, okazała się mieć ciekawe kontakty i jeszcze ciekawsze zwyczaje. A kiedy już myśleliśmy, że bardziej nas nie zaskoczą, w powietrzu wybuchł samolot z ważną dla Amerykanów personą na pokładzie. Hmm…
Na pewno na najciekawszą postać sezonu zaczęła wyrastać grana przez Mirandę Otto Allison, która ewidentnie coś kombinuje. Nie wiemy co w zasadzie, ale internet jest pełen teorii na ten temat. Możliwości trochę jest, najbardziej oczywista to chyba ta, że szefowa placówki CIA w Berlinie z jakiegoś powodu współpracuje z Rosjanami i że zleciła zabójstwo Carrie. A do tego najprawdopodobniej ma ona coś wspólnego z tym, co spotkało gen. Youssefa.
Jaki Allison ma cel i czy jest zdrajczynią? A może prowadzi jakąś grę na zlecenie Dar Adala, o której nawet/zwłaszcza Saul nie ma pojęcia? Licho wie. Jak to w "Homeland". Ja chciałabym tylko wyrazić nadzieję, że jednak ta postać nie jest czarnym charakterem, bo zwyczajnie zdążyłam ją polubić. Ale niestety wiele wskazuje na to, że jest. Zobaczymy.
W "The Affair" powróciły szaleństwa Helen…
…i od razu poziom serialu poszybował mocno w górę. Wątek jej aresztowania, pokazany z dwóch perspektyw, to chyba najlepsza rzecz, jaką zobaczyliśmy w tym sezonie. Helen poszła na całość, Maura Tierney poszła na całość, Noah nieźle się zdziwił, a my mogliśmy posłuchać aż dwa razy Lucindy Williams. Dowiedzieliśmy się też, jakie jest najbardziej akuratne słowo na określenie kochanki: paramour. Zdecydowanie rozumiem tutaj Helen – gdybym usłyszała to słowo kilkanaście razy pod rząd, prawdopodobnie też nie byłabym w stanie zachować stabilności psychicznej. Posłuchajcie tylko: paramour.
Nie tylko zresztą patrzenie na Helen jest fascynujące. Scenariusz "The Affair" jest imponujący pod każdym względem, każde słowo, każde spojrzenie ma w nim swoje miejsce. Romans Alison i Noaha wywołał efekt domina i teraz nikt z kilkunastu osób w jakiś sposób uwikłanych w całą sytuację nie ma prostego życia. I wszyscy mają uzasadnione w sumie pretensje do siebie nawzajem lub/i opatrzności. Helen, bo musi chodzić jak w zegarku i nie ma prawa do ani jednej głupiej pomyłki. Noah, bo on naprawdę nie chce nic więcej, jak tylko żyć spokojnie z Alison. Alison, bo już jest odstawiana na boczny tor. Dzieci, bo ich życie nagle zrobiło się strasznie skomplikowane. Itp., itd.
Złożoność tego serialu o dość zwyczajnym romansie i dość zwyczajnych jego skutkach wciąż mnie zadziwia. Nawet klamra z prawnikiem Helen, najpierw rozjeżdżającym bezlitośnie Noaha, a potem go broniącym, była idealna. Scenariusz "The Affair" powinien prawdopodobnie wisieć na jakiejś ważnej ścianie i mówić serialowym twórcom: tak, proszę państwa, wygląda scenariusz idealny.
Kolejna produkcja, która mnie w tym sezonie zadziwia…
…to "Pozostawieni". W tym tygodniu bohaterowie musieli zmierzyć się ze swoimi największymi lękami, a dokładniej z jednym – że ten koszmar rozpocznie się na nowo. Najbardziej przerażoną osobą jest – i być powinna – Nora, nieziemsko zagrana przez Carrie Coon. Wydaje mi się, że to właśnie ona skradła wszystkim najnowszy odcinek, choć więcej w nim było przecież Kevina i Johna. Zwłaszcza lubię ją razem z Jill, z którą dogaduje się zadziwiająco dobrze.
To był kolejny dziwny, wypełniony emocjami odcinek, a końcówka, z bardzo nietypową wersją piosenki z musicalu "Grease" i przerażała, i dawała nadzieję – jak gdyby ta para razem była w stanie przejść przez wszystko. Ale też wydaje się, że czekają ich mocne przejścia. W końcu jeśli Patti mówi, że Evie znikła, to Evie znikła. Nie ma cudów w Miracle.
Cudów nie ma też w "Żonie idealnej"…
…która w tym tygodniu zirytowała mnie i znudziła, nie wiem co bardziej. Przede wszystkim fatalne były obie sprawy sądowe – ta dotycząca eutanazji porażała banałami, ta ze sklepem dyskryminującym czarnoskóre klientki była zwyczajnie nieciekawa. Jeśli nowy śledczy jest potrzebny Alicii po to, by śledzić kobiety w sklepach, to ja już może podziękuję.
Nie lepiej jest na froncie politycznym. Gierki Eli Golda i Ruth są tak mało finezyjne, jak to tylko możliwe, a zamiana po raz kolejny biura gubernatora w coś pomiędzy jarmarkiem i przedszkolem zwyczajnie mnie denerwowała. Podobnie jak powtarzający się gag z uderzaniem drzwiami biurka Eli – niechże facet przesunie je wreszcie trochę bardziej w stronę okna, przecież widać, że się da! Bo słowo daję, oglądanie "Żony idealnej" coraz bardziej przypomina zmagania z "Teorią wielkiego podrywu".
I to niestety jest normalne po tylu sezonach. Pytanie tylko, po co komu tyle sezonów. Seriale powinny być kontynuowane tak długo, dopóki mają pomysł na siebie. Jeśli państwo Kingowie do spółki z CBS zdołają sprawić, że znienawidzę "Żonę idealną", to będzie najsmutniejsza rzecz w dziejach Serialowej. A niestety wszystko ku temu zmierza. Jeśli pominąć w miarę ciekawą premierę sezonu – bo wiadomo, przetasowania zawsze ogląda się dobrze – ten sezon to póki co odgrzewany kotlet, tyle że w nowym opakowaniu. Szkoda.
Niezmiennie zachwyca mnie "Fargo"…
…w tym tygodniu troszkę mniej spektakularne, ale tak samo piękne i przemyślane pod każdym względem – od sceny z biednym królikiem aż po marny koniec sprzedawcy maszyn do pisania, którego marzenia już nigdy się nie spełnią. W zasadzie nic się tutaj nie musi dziać, żebym była zachwycona. Wystarczy, że brodaty mafiozo zacytuje od czasu do czasu Biblię – czy też będzie mu się wydawało, że to czyni. I że czas się na chwilę zatrzyma, bo trzeba porozmawiać o szamponie. I że Peggy pokaże, co potrafi. I pani Floyd wyjdzie na ganek. I ktoś jeszcze raz przypomni o wizytach kosmitów w tamtych rejonach.
To budujące, że oto mamy serial, w którym wszystko tak po prostu ma swoje miejsce. Lou Solverson może przeżyć groźne spotkanie w sklepie z maszynami, ale kiedy wraca do domu, czeka na niego coś ważniejszego. Mike Milligan, przy całej swojej groteskowości, zawsze znajdzie czas, by okazać szacunek przeciwnikowi, który na to zasługuje. Ed i Peggy podczas jazdy autobusem pokażą, jak zgrana z nich drużyna – mimo wszystko. A do tego nikomu nigdzie się nie spieszy, w końcu co ma być, to będzie.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!