"Miasto zła" (1×01): Kolejny dzień, kolejna porażka
Marta Wawrzyn
27 października 2015, 21:32
"Miasto zła" ("Wicked City") ma dokładnie dwie zalety: główną rolę gra przystojniak z "Plotkary", a do tego serial będzie można oglądać w TVN7 dwa dni po amerykańskiej premierze. Niestety, na tym kończy się to co dobre.
"Miasto zła" ("Wicked City") ma dokładnie dwie zalety: główną rolę gra przystojniak z "Plotkary", a do tego serial będzie można oglądać w TVN7 dwa dni po amerykańskiej premierze. Niestety, na tym kończy się to co dobre.
Takie seriale jak "Miasto zła" najbardziej podobają mi się przed premierą. Bo człowiek słyszy, że ciągła fabuła, że jakiś pomysł, że fajna obsada, że antologia, że 10 odcinków na sezon, i od razu sobie wyobraża, jak to amerykańskie stacje ogólnodostępne idą torem wytyczonym przez kablówki. Problem w tym, że nie idą, a "Miasto zła" to kolejny bolesny dowód.
Rzecz się dzieje latem 1982 roku w Los Angeles, głównie w rejonie słynnego Bulwaru Zachodzącego Słońca, gdzie królowała w tamtych czasach rockowa muzyka, narkotyki, szybki seks i wszelkiego rodzaju nocne rozrywki. W jednym z modnych klubów regularnie pojawia się Kent Granger (Ed Westwick z seksownym trzydniowym zarostem), który wszystkim napotkanym dziewczynom wydaje się księciem z bajki. To znaczy przemienia się w ich ideał, mówi to, co chcą usłyszeć, zamawia dedykacje w radiu, a potem wywozi na odludzie i tam je morduje, dokładnie w momencie kiedy próbują go zadowolić oralnie w aucie. Z jakiegoś powodu wszystkie wręcz garną się do tego rodzaju seksu, co mordercy bardzo ułatwia wyciągnięcie noża w kulminacyjnym momencie.
Tak, macie rację, jest w tym opisie odrobina sarkazmu, bo też "Miasto zła" bardzo trudno byłoby traktować poważnie. To serial złożony z najbardziej wyświechtanych schematów, połączonych w nużącą, nijaką, niemającą do siebie dystansu całość. Niełatwo wskazać jakiekolwiek plusy. Nawet zabójczy Chuck, znaczy Kent, to postać straszliwie papierowa, ale trzeba przyznać, że na Eda Westwicka zawsze przyjemnie popatrzeć. Zwłaszcza kiedy przychodzi mu czarować panie i oddawać się dziwnym praktykom seksualnym, jako morderca wypada już niestety dużo mniej wiarygodnie.
Nie tylko Kent jest postacią do bólu banalną, cały serial zasiedlono bohaterami wyjętymi z podręcznika dla początkujących scenarzystów. Betty Beaumontaine (Erika Christensen), pielęgniarka o anielskiej twarzyczce, która miała być ofiarą Kenta, ale szybko zostaje jego wspólniczką, to postać i bardzo typowa, i szalenie irytująca. A chemii między nią i Kentem nie ma żadnej. Jeszcze bardziej karykaturalnie wypada para detektywów – Jack Roth (Jeremy Sisto) i Paco Contreras (Gabriel Luna) – oczywiście dobrana na zasadzie przeciwieństw i non stop prowadząca pełne suchych żarcików kłótnie.
Pojawia się jeszcze Taissa Farmiga w roli młodziutkiej dziennikarki, Karen McClaren, która również miała być jedną z ofiar mordercy, ale zdaje się, że jej rola będzie większa i dużo bardziej skomplikowana. Bardzo miły dla Polaków dodatek stanowi Karolina Wydra, która co prawda chodzi cały czas ubrana jak striptizerka, ale gra policjantkę pod przykrywką o imieniu Dianne. Naprawdę miło wreszcie widzieć Polkę w całkiem dużej roli, która nie wymaga mówienia ze wschodnioeuropejskim akcentem. Na tym jednak plusy się kończą.
"Miasto zła", mimo świetnej obsady, hitem nie będzie. To serial nudny i boleśnie poprawny, który nie ma do zaoferowania niczego świeżego. Schemat goni tutaj schemat, łopatologia wylewa się z ekranu pięknym strumieniem, zaś kiczowata atmosfera lat 80. poraża niestety sztucznością. Dialogów da się słuchać tylko po porządnym zaciśnięciu zębów, a padające gdzieś w tle uwagi w rodzaju "Kolejny dzień, kolejny trup" wywołują dodatkowe zgrzyty.
Brakuje wszystkiego: dreszczyku, klimatu, oryginalności. Śmiertelnie poważny tytuł śmieszy, kiedy odkrywamy, z jakimi banałami mamy do czynienia. Naprawdę szkoda obsady, bo oni wszyscy bardzo się starają, ale po prostu nie mają tu czego grać. "Miasto zła" jest pod wieloma względami podobne do "Aquariusa" – wszystko zrobiono tu po łebkach, począwszy od warstwy wizualnej, a skończywszy na postaciach i byle jakim scenariuszu.
Chciałabym móc napisać o "Mieście zła" cokolwiek pozytywnego, bo zawsze się cieszę, kiedy zagraniczne seriale pojawiają się szybko w polskiej telewizji. Niestety, TVN tym razem zwyczajnie nie trafił. Ta przygoda skończy się na 10 odcinkach, zamówionych do tej pory. Na więcej nie ma szans, bo to nie jest żadna ambitna antologia, to kolejny nijaki serial, o którego istnieniu publika za kilka tygodni nie będzie pamiętać.
Recenzja jest przedpremierowa. "Miasto zła" debiutuje dziś wieczorem w USA, a już w czwartek 29 października o godz. 22:15 będziecie mogli zobaczyć pierwszy odcinek w TVN7.