"Jekyll and Hyde" (1×01): Przytłumiona potworność
Bartosz Wieremiej
27 października 2015, 19:33
Nowy serial stacji ITV stara się jak może, aby przykuć uwagę widza. Niestety, kiedy już się to udaje, zaczynają wychodzić na wierzch wszystkie wady i niedoróbki. W efekcie wraz z pojawieniem się napisów końcowych człowiekowi pozostaje tylko wzruszyć ramionami i zająć się czym ciekawszym. Choćby i szydełkowaniem. Spoilery.
Nowy serial stacji ITV stara się jak może, aby przykuć uwagę widza. Niestety, kiedy już się to udaje, zaczynają wychodzić na wierzch wszystkie wady i niedoróbki. W efekcie wraz z pojawieniem się napisów końcowych człowiekowi pozostaje tylko wzruszyć ramionami i zająć się czym ciekawszym. Choćby i szydełkowaniem. Spoilery.
Pomyśleć, że "Jekyll and Hyde" wzbudził w Wielkiej Brytanii bardzo silne reakcje. Głównie z powodu wczesnej pory (niedziela 18:30) po emisji "The Harbinger" brytyjski Ofcom otrzymał kilkaset skarg, w których narzekano m.in. na obecną w odcinku przemoc. Zresztą taki "Daily Mail" nakręcał atmosferę już na kilka dni przed premierą – co akurat w żadnym wypadku nie dziwi, urok tego typu mediów.
Ta gwałtowna reakcja jest jednak o tyle zabawna, że sam odcinek pomimo starań nie wywołuje żadnych mocniejszych emocji. Czy to z powodu niezdecydowania twórców, czy nieudolnej próby stonowania tego, co chciano pokazać, udało się stworzyć w najlepszym wypadku nijaką telewizyjną godzinę w krainie zjawisk raczej nie z tego świata. Wróćmy jednak do początku.
"Jekyll and Hyde" jest brytyjskim serialem powstałym na motywach noweli Roberta Louisa Stevensona znanej w Polsce pod tytułem "Doktor Jekyll i pan Hyde". Akcja produkcji rozgrywa się w latach 30. XX wieku, a w wiktoriańskim Londynie pojawiamy się niestety raptem na kilka chwil – rzut oka na oryginalnego pana Hyde'a (Thomas Coombes) był całkiem miłym dodatkiem. Głównym bohaterem jest Robert Jekyll (Tom Bateman), nieświadomy swoich korzeni wnuk wiadomej persony o dwóch osobowościach. Żyje on na Cejlonie, przedstawionym jako dziwna, idylliczna przystań – raj z pocztówek dla grupy uprzywilejowanych.
Po tym, jak przez durny wypadek jego istnienie i zdolności ujawnione zostają światu, Jekyll rusza do Londynu. Powodem jest spadek po dziadku – poszukiwania prowadzone były zresztą przez potomka znanego z noweli Uttersona. Od tego momentu, w którą stronę nie spojrzeć, wszystko zaczyna się komplikować. Intryga powoli się zawiązuje, potwory przepowiadają przyszłość, tajne organizacje (MIO) zdradzają swoje tajemnice rekrutom, a czarne charaktery palą rodziny wraz z budynkami. Pokoje w hotelach są demolowane, a w knajpach ludzie biją się i piją lub piją i dopiero później się biją. W tym ostatnim wypadku któraś z dwóch wersji na pewno jest prawdziwa.
Nie można powiedzieć, że "Jekyll and Hyde" wygląda źle. Sri Lanka prezentuje się ładnie, a już w samym Londynie możemy obserwować kilka naprawdę przyjemnych dieselpunkowych elementów. Po ulicach jeżdżą ciekawe auta, zaułki są dostatecznie ciemne, porty sensownie zaludnione, a speluny wyglądają jak speluny – co akurat należy docenić. Z drugiej strony są i potknięcia, a np. pożar majątku rodziny Najaranów prezentuje się dość marnie.
Obsadzony w głównej roli Tom Bateman nie zawodzi i nie zachwyca. Miewa lepsze i gorsze momenty, choć należy dodać, że jego interakcje z grającą Lily Clarke Stephanie Hyam mają tyle naturalnego uroku, co recytowanie Szekspira w zatłoczonym markecie przez plastikowy kij od szczotki. Z drugiej strony klątwa młodego Jekylla, która pozwala Batemanowi pokazać nieco więcej, dla odmiany nie służy granemu przez niego bohaterowi. Ten (podobno) potwór jest obecnie tylko nieco grubiańskim jegomościem demolującym hotelowe pokoje i wszczynającym burdy w knajpach – bliżej mu do typowego obiektu zainteresowania plotkarskich portali niż kogoś opętanego. Z pozostałych aktorów może jeszcze Richard E. Grant jako Sir Roger Bulstrode budzi jakąkolwiek reakcję. Z kolei Enzo Cilenti w roli kapitana Dance'a w zaledwie minutę bardzo blisko dotarł na skraj nieznośnej karykaturalności i trudno określić czy było to zamierzone.
Zresztą największym problemem, z jakim mierzy się serial ITV, jest to, że tak do końca trudno określić co właściwie jest w nim celowe. W każdej chwili "Jekyll and Hyde" mógł być czymś więcej i czymś innym. Trudno powiedzieć, do kogo właściwie jest ten serial skierowany, a już lepsze efekty dałoby np. całkowite przesunięcie akcentów w stronę młodszego widza. Tymczasem wpierw pozwala się głównemu bohaterowi na próbę zmiażdżenia stopą dziecka, a potem nie pokazuje się nam strzelania do potworów. W jednym momencie wręcz torturuje się rodzinę głównego bohatera, w innym już unikamy przypadkowej utraty samokontroli przez Jekylla np. hotelu, gdzie aż się prosiło o solidne poturbowanie pracowników. Można tak bez końca.
Jasne, że gdzieś tam w tle musi się czaić jakaś wojna dobra ze złem, a sam Londyn jest dostatecznie ciekawy, ale chociażby z powodu wspomnianych niespójności mało z tego rzeczywiście dano nam odczuć. Nawet takie MIO niby wykonuje dobrą robotę, a także zatrudnia potwory, ale na razie sprawia wrażenie organizacji, której wielka batalia z siłami ciemności przypomina co najwyżej wędrówki po mieście bandy znudzonych hycli.
Ostatecznie więc trudno ocenić, czym właściwie ma być i chce być ten serial. Bywa ładny, niektóre sceny są dobre – inne wręcz bardzo złe. Bohaterowie w większości są nijacy, a czasem zdarzają się takie momenty, w których aż się prosi, aby jakaś maszkara wpadła z impetem i rozruszała nieco atmosferę. Do niczego strasznego przecież by to nie doprowadziło – najwyżej Ofcom dostałby kilka skarg więcej.