"River" (1×01-02): Detektyw i osoby towarzyszące
Marta Wawrzyn
25 października 2015, 13:03
Brytyjczycy mają nowego Luthera czy też może Wallandera. Nazywa się John River, a gra go wspaniały Stellan Skarsgård. I choć to serial z bardzo nietypowym, wręcz ryzykownym twistem, chyba już można powiedzieć, że się udało. Uwaga, tekst zawiera duży spoiler, bo inaczej się nie dało.
Brytyjczycy mają nowego Luthera czy też może Wallandera. Nazywa się John River, a gra go wspaniały Stellan Skarsgård. I choć to serial z bardzo nietypowym, wręcz ryzykownym twistem, chyba już można powiedzieć, że się udało. Uwaga, tekst zawiera duży spoiler, bo inaczej się nie dało.
Tej jesieni na Wyspach zachwycają się serialem "River", który na szczęście nie ma nic wspólnego z nieudanym horrorem ABC, dziejącym się gdzieś w amazońskiej dżungli. "River" to nowa produkcja kryminalna BBC One, którą wyróżniają dwie rzeczy – mocny twist i wyśmienity aktor w roli głównej.
Żałuję, że muszę rzucić na dzień dobry spoilerem, bo zepsuję Wam w ten sposób jedną mocną scenę z początku pilota, ale nie mogę nie zacząć od tego, dlaczego DI John River, detektyw policji z Londynu, jest postacią wyjątkową. Poznajemy go w dość typowej scenie: on i jego partnerka Stevie (Nicola Walker) podjeżdżają autem pod restaurację typu fast food, zamawiają trochę śmieciowego jedzenia, które pozwala serialowym policjantom pozostać przy życiu, i prowadzą lekką, pełną bezpretensjonalnego humoru rozmowę o niczym. Ona włącza głośno radio, podśpiewuje "I Love to Love", on pozostaje powściągliwy, ale widać, że bardzo, ale to bardzo ją lubi.
Banalna scena przeradza się w pogoń za podejrzanym i bardzo szybko nastrój się zmienia. Nie dość że podejrzany ginie w wyjątkowo głupi sposób, a River za chwilę będzie miał z tego powodu kłopoty, to jeszcze odkrywamy, że Stevie też nie żyje. Tak, tak, nowy detektyw BBC ma zwyczaj rozmawiać z osobami zmarłymi. Nie z żadnymi duchami – on dobrze wie, że nie widzi duchów. Ma halucynacje, z których zdaje sobie sprawę i które, przynajmniej w pewnym stopniu, potrafi kontrolować. Choć z zewnątrz wygląda to często dziwnie.
To właśnie ten pomysł na głównego bohatera i znakomita gra Stellana Skarsgårda czynią nową produkcję BBC czymś więcej niż kolejnym niezłym brytyjskim kryminałem. Być może nawet nowym "Lutherem". Bo River to kolejny detektyw na krawędzi szaleństwa, zmagający się z własnymi marami i mający umysł, jakiego nie ma nikt inny. Widzący rzeczy, jakich nie widzi nikt inny. Bardzo szybko łapią to i widzowie, i policyjna psycholog, Rosa (Georgina Rich), która bardzo by chciała temu człowiekowi pomóc, ale raczej nie będzie w stanie.
Nieprędko też zobaczymy go w lepszym nastoju albo w towarzystwie przyjaciół. River, podobnie jak aktor, który się w niego wciela, jest Szwedem, zagubionym w smętnym, szarawym Londynie. Po śmierci Stevie – jedynej osoby, która sprawiała, że się uśmiechał – wydaje się kompletnie zrezygnowany, przybity i pozbawiony celu w życiu. A jednocześnie pogodzony z tym, co ma, i raczej daleki od myśli samobójczych.
Gdybym była psychologiem, pewnie mogłabym długo analizować postać Rivera, jako prosty pismak mogę tylko powiedzieć, że mamy do czynienia z serialem, który potrafi przykuć uwagę. Kryminałem, który jednocześnie jest studium ludzkiej psychiki, opowieścią o żałobie i zmaganiu się z osobistymi demonami przez policjanta o niezwykłym umyśle. Co ciekawe, nie tak ciężką, jak można by się spodziewać.
O ile mary Johna Luthera potrafiły ze mną pozostać na bardzo, bardzo długo, w "Riverze" jest jakaś lżejsza nutka. Może to muzyka disco, którą tak lubiła Stevie, może to świadomość, że "nie wszystek umrę", a może sposób, w jaki zmarli pomagają detektywowi znaleźć prawdę – nie wiem. Niemniej jednak serial – którego twórczynią jest Abi Morgan, scenarzystka "Żelaznej Damy" czy serialu "The Hour" – nie wyczerpuje psychicznie, wydaje się raczej bardzo, ale to bardzo ludzki. Podobnie jak jego główny bohater, który nie robi niczego nadzwyczajnego, po prostu stara się przetrwać kolejny dzień.
Sprawy kryminalne w "Riverze" aż tak się nie wyróżniają, ale nie muszą. To, co spotyka Rivera, jest fascynujące, bo realistyczne, bliskie prawdziwego życia. A jednocześnie w scenariuszu nie brak momentów, kiedy twórczyni się popisuje – a to znajomością myśli filozofów, a to cytatami z literatury, a to jakąś wyjątkowo ciekawą myślą z chińskiego ciasteczka z wróżbą. "Radio Times" wypisał trochę tych cytatów, a ja tylko mogę powiedzieć, że zaskakująco dobrze współgrają one z całą resztą. Kiedy Rivera dopada w więzieniu mara XIX-wiecznego mordercy Thomasa Creama (w tej roli Eddie Marsan) i zaczyna cytować Voltaire'a, nie ma w tym nic nienaturalnego. Po prostu od razu zakładamy, że umysł tego wyjątkowego detektywa spokojnie mógłby coś takiego stworzyć.
Krótko mówiąc, "River" to kolejny wyrazisty, mający swój klimat, inteligentnie napisany serial kryminalny z Wysp Brytyjskich, a Stellan Skarsgård tworzy kreację, która od pierwszej chwili zapada w pamięć. Nawet jeśli myślicie, że tej jesieni nie macie już czasu na więcej seriali, koniecznie sprawdźcie ten tytuł. Cały 1. sezon to tylko sześć odcinków, na razie wyemitowano dwa pierwsze.