"Truth Be Told" (1×01): Jak zamęczyć widza
Bartosz Wieremiej
18 października 2015, 13:03
Trudno o jakąkolwiek pozytywną refleksję na temat najnowszej komedii NBC. W zasadzie przychodzi do głowy raptem jedno zdanie. Jest szansa, że bardzo szybko serial zostanie zdjęty z anteny i przestanie męczyć tak widzów, jak i samych aktorów. Spoilery.
Trudno o jakąkolwiek pozytywną refleksję na temat najnowszej komedii NBC. W zasadzie przychodzi do głowy raptem jedno zdanie. Jest szansa, że bardzo szybko serial zostanie zdjęty z anteny i przestanie męczyć tak widzów, jak i samych aktorów. Spoilery.
Delikatnie mówiąc, w ostatnich latach NBC miewa kłopoty z komediami. Na liście potencjalnych hitów stacji znaleźć można takie cuda, jak "The Michael J. Fox Show", "One Big Happy", "Bad Judge" i "A to Z". Przykładowo ostatni z tytułów wypadł tak dobrze, że pomimo tego, iż prawdopodobnie miał dotrzeć do końca alfabetu, skończono na literce "m" i liczbie 13 (1×13 – "M is for Meant to Be"). I pomyśleć, że całkiem niedawno zestawienie NBC i komedii dawało takie wyniki, jak "Community", "Parks and Recreation", "30 Rock". Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…
Zresztą wiele rzeczy świadczyło o tym, że należy z ostrożnością zabierać się za "Truth Be Told". Czerwona lampka zapaliła się w momencie, gdy twórca serialu DJ Nash stwierdził, że projekt ten powstał podstawie jego własnych przeżyć. Ken Jeong wykorzystał podobny tekst przy okazji "Dr. Kena" i wiadomo, jak to się skończyło. Podobne wynurzenia serwowano też parę lat temu, np. przy okazji "Partners" dla CBS. Same wielkie sukcesy. Czas chyba przyzwyczaić się do myśli, że jeśli którykolwiek z producentów mówi publicznie, iż inspiracją dla powstania sitcomu była jego własna biografia, to należy z góry ignorować jego dzieło.
W "Truth Be Told" etyk i wykładowca, Mitch (Mark-Paul Gosselaar), oraz komik – Russell (Tone Bell) – w jednym stali domu. Wróć. Tak na serio to w dwóch domach stojących obok siebie wraz z żonami (Vanessa Lachey i Bresha Webb) i jednym dzieckiem. Zaraz… znaczy nie ze wspólnym dzieckiem, ale jedna z par dorobiła się już dziecka. Mając na uwadze chemię akurat między tymi postaciami, trudno powiedzieć w jaki sposób. Jasne, o dzieci w owym świecie nietrudno, w końcu sąsiedzi z naprzeciwka planują chyba posiadanie całej dziewczęcej drużyny piłkarskiej, ale ich akurat zostawmy. Służą tutaj jako tło. Nie zajmujemy się przecież w tym serialu tym, co ciekawe, a jedynie naszymi dwiema nudnymi parami.
Przez 20 minut pilota nasi bohaterowie bardzo często wracają do tematów obecnych w poważnych dyskusjach toczonych przy okazji współczesnych napięć na tle rasowym. Scenarzyści chyba naprawdę uznali, że znaleźli interesujący punkt widzenia i są w stanie wymyślać sensowne żarty dotyczące niektórych elementów wspomnianych debat. Straszliwie się jednak mylą, a tę część publiczności, której spodobało się np. "Black-ish", wypada przestrzec. W żadnym momencie najnowsza komedia NBC nawet się nie zbliża do pełnych uroku przygód rodziny Johnsonów.
Poruszane są także inne tematy. Bohaterowie szukali niańki dla dziecka, a twórcy ostatecznie zdecydowali się na najoczywistszy zwrot akcji, jaki był pod ręką. Rzekomo idealna kandydatka zaliczyła epizod lub kilka w filmach porno. Także typowy małżeński kryzysik umieszczony pomiędzy zazdrością a zaufaniem do żony doprowadził do jakże przewidywalnego buszowania po telefonie. Tyle pomysłów, tematów i dowcipów, a nawet jednej zaskakującej puenty. Swoją drogą, nawet śmiech zza kadru jest jakiś niemrawy i przytłumiony.
Zresztą trudno nawet powiedzieć, czy zawodzą sami aktorzy, czy raczej przygotowany materiał rozczarowuje w pierwszej kolejności ich, a dopiero później nas. Czasami ma się wrażenie, jakby poszczególni aktorzy niechętnie pojawiali się na planie, potem następowała pauza, następnie chwila załamania nad własnym losem i dopiero wtedy dochodziło do wypowiedzenia danej kwestii. Niech będzie, pewnie bez chwili załamania – gaże zapewne mają wystarczająco przyzwoite, aby zbytnio się tym wszystkim nie przejmować.
I wiecie, nawet w tym koszmarze z krainy nieśmiesznych sitcomów chciałbym móc coś docenić. Nie wiem, np. to, że jedną z głównych ról gra Tone Bell, który nieźle wypadł np. wspomnianym "Bad Judge". Ale nie mogę, bo jest jednym z najsłabszych ogniw obsady. Miło byłoby też w pozytywny sposób wspomnieć o obecności postaci, która wykłada etykę. Niestety – Mitch tylko irytuje. Szukać można w nieskończoność.
Bez dwóch zdań "Truth Be Told" jest jedną z najsłabszych produkcji, jakie powstały w tym roku. W serialu nie ma dosłownie nic wartego uwagi ani nic, czego potencjalnie można będzie żałować po nieuchronnym wylocie z ramówki. Ponadto pilot komedii NBC uświadomił jedną ważną rzecz. Bardzo, ale to bardzo tęsknię za nieszczęsnym gas leak year.