"Red Oaks" (1×01-05): Letnie obietnice na jesień
Bartosz Wieremiej
16 października 2015, 20:02
Pierwsza połowa debiutanckiego sezonu "Red Oaks" jest całkiem przyzwoita. Poszczególnie odcinki wypadają nieźle, a działania bohaterów w znacznej mierze budzą uśmiech i zainteresowanie. Gdybym jednak już teraz miał ocenić, czy produkcja Amazonu spełnia oczekiwania, odpowiedź byłaby raczej negatywna. Spoilery.
Pierwsza połowa debiutanckiego sezonu "Red Oaks" jest całkiem przyzwoita. Poszczególnie odcinki wypadają nieźle, a działania bohaterów w znacznej mierze budzą uśmiech i zainteresowanie. Gdybym jednak już teraz miał ocenić, czy produkcja Amazonu spełnia oczekiwania, odpowiedź byłaby raczej negatywna. Spoilery.
Przeszło rok temu premierowy odcinek "Red Oaks" dostarczył 30 minut sensownej komedii. W pilocie zobaczyliśmy początek letniej pracy Davida (Craig Roberts) w tytułowym klubie Red Oaks Country Club w 1985 roku. Przyjrzeliśmy się, jak pracują jego znajomi – np. Wheeler (Oliver Cooper). Poznaliśmy też ciekawe persony, jak Nash (Ennis Esmer) czy Getty (Paul Reiser). Pośmialiśmy się trochę z wyczynów naszych bohaterów, załapaliśmy się na porządną imprezę, a ostatecznie byliśmy światkami skutecznego uratowania roboty przez skacowanego Davida. Zresztą wszystko zaczęło się od zawału serca oraz świetnej sceny w szpitalu, więc jak tu być niezadowolonym?
W pilocie złożono nam kilka obietnic. Lata 80. XX wieku miały być piękne, nieco cukierkowe, a zasobność portfeli części postaci umożliwiać pokazanie gadżetów, przedmiotów i pojazdów z tamtych czasów. Sugerowano także, że imprezy będą intensywne, część bohaterów flirtować będzie z rozmaitymi używkami, a i w samym klubie dziać się będzie wiele. Ponadto zapowiedziano, że związki będą się tworzyć i rozpadać, a nawet tzw. dorośli zmierzą się ze swoim żalem i niezaspokojonymi potrzebami. Wydawało się również, że główny bohater w którymś momencie zmuszony zostanie do podjęcia ważnych decyzji, a jego przygody w klubie Red Oaks okażą się raczej szalone. Ach, odrobina sportu też miała być obecna.
Najlepszą wiadomością więc w kolejnych odcinkach było to, że zachowano tę charakterystyczną wizję lat 80. Wciąż jest uroczo, cukierkowo. Miłośników sportu w wydaniu aroganckich bogaczy też mogę uspokoić – podstarzali, klubowi tenisiści nigdzie nie zniknęli. Co więcej, w kolejnych odcinkach dużą wagę przywiązywano do rozmaitych imprez. Były śluby, urodziny i Dzień Niepodległości. Zwiedziliśmy także dom Getty'ego, zresztą za każdym, gdy prezydent klubu znika z pola widzenia, robi się jakoś smutniej.
Jeśli chodzi o resztę obietnic, jest już trochę gorzej. Zaskakuje przede wszystkim, jak niewiele wydarzeń prowadzi do konkretnych i trwałych zmian. Same imprezy i plany bohaterów bywają nudnawe, a np. urodziny Karen (Gage Golightly) uratowane zostały jedynie przez znajdujących się pod wpływem środków odurzających rodziców Davida. Rozmowy o przyszłości toczą się bez konsekwencji. Historie miłosne nie wychodzą poza utarte schematy i aż tak szybko nie prowadzą do rozstań. Regularność spotkań głównego bohatera i Skye (Alexandra Socha) już teraz utrudnia jakiekolwiek zainteresowanie tym dwojgiem. To wszystko wygląda tak, jakby komuś zależało na możliwie długim przeciąganiu poszczególnych wątków. Zresztą chyba tylko Wheeler i może Nash na tym etapie zmierzają w jakimś konkretnym kierunku.
Problematyczny niekiedy bywa także sam David. Jak na głównego bohatera zbyt często po prostu "jest". Jego aktywność ogranicza się do bycia wplątywanym w różne sytuacje, a jak na razie nie widać w nim żadnej poważniejszej przemiany. Owszem, ożywa za każdym razem, kiedy w pobliżu pojawia się wspominany już i chwalony Getty, ale przez długie minuty jest niestety bezbarwny.
Oczywiście nie twierdzę, że produkcja Amazonu jest słaba. Ten serial naprawdę dobrze się ogląda. Bardzo ciekawe rzeczy dzieją się na marginesie głównych wątków, w historiach pobocznych albo po prostu w tle. Frajdę sprawiają wszystkie wyczyny i wymiany zdań wspomnianych już rodziców Davida, granych przez Jennifer Grey i Richarda Kinda. Ten duet nawet zwykłe momenty rodzicielskiej troski zamienia w coś wartego uwagi. Dobrze wypadają również chwile gorzkich rozczarowań, niespełnionych aspiracji, czy po prostu porażek. Na dodatek interesują pęknięcia w doskonałym obrazie Red Oaks Country Club. Kokaina w łazienkach, swobodnie poruszający się wszędzie, potencjalnie obleśny, Barry (Josh Meyers), dealerzy narkotyków, dziadkowie obłapiający młode dziewczyny – oby tylko coś z tych elementów wynikło.
Najważniejszą rzecz należy jednak napisać na koniec. Pomimo wszelkich wad, "Red Oaks" jest zabawne, a czasem wręcz rozbrajające. Spokojnie można się z tym serialem polubić, może nawet bardzo. Jednocześnie jestem już w połowie 1. serii i zupełnie tego nie czuję. Mam więc nadzieję, że decyzja o pozostaniu przy produkcji Amazonu finalnie nie stanie się przyczyną wielkiego rozczarowania.